Odszedł Robert Wall. Filmowy O’Hara.
Co tu dużo rozwodzić się nad dokonaniami tego wybitnego karateki. Było ich wiele i internet opowie.
Dla mnie i dla mojego pokolenia najważniejsza była ta wielka epicka walka, jaką obejrzeliśmy wszyscy w tej samej chwili (stare czasy telewizji) kiedy na szklanym ekranie puszczali “Wejście Smoka” i pamiętamy ją po dziś dzień.
O’Hara (bo to jego grał Pan Robert) – antypatyczny typ, najpierw doprowadził do samobójstwa siostrę Bruce’a, która całkiem sprawnie rozdzielała kopniaki. Nie wiedziałem co się stało z siostrą, bo będąc dzieciakiem zamknąłem oczy na tę drastyczną scenę, gdy sięgała po rozbite szkło.
Potem kilka drobnych sympatycznych scen i na koniec TA WALKA !!!
Krótka, zdawkowa, nie dorównująca epickością wielkim pojedynkom, w które ociekał nawet ten film.
Ale to ona jest najpiękniejsza. Czemu?
Bo najpierw pamiętna kwestia:
Deski nie oddają ciosów
Bruce Lee
Bo walka trwa krótko i składa się z kilku precyzyjnych, zaplanowanych wymian ciosów.
Bo groza pociętej twarzy O’Hary
Bo to była zemsta.
Bo spojrzenie Bruce’a w którym tkwiła śmierć.
Bo O’Hara był nieuczciwy i nawet sam Pan Han chciał mu przeszkodzić. Mimo że wcześniej z podziwem wpatrywał się w muskularną sylwetkę swego pretorianina.
Bo nie wiadomo skąd się tam wzięły dwie butelki.
Bo to spojrzenie Bruce’a kiedy dobijał O’Harę.
Bo ta syntezatorowa muzyka w tym momencie. A cała muzyka okraszona świetną symfoniczną emocją.
Bo w końcu ten kopniak “w jaja”. Jak to zwykle bywało z tymi weekendowymi rzeczami z telewizora – w poniedziałek w szkole (pewnie we wszystkich szkołach w Polsce) wszyscy gadali o “kopaniu w jaja”.
Z resztą podziwiajmy…
Redaktor Forlong Gruby
Zapisz się, jeżeli chcesz dostawać informacje o nowych wpisach.