
Klauny z kosmosu i morderczy indyk – czyli 13 najgłupszych horrorów w historii
Miłosz "Nyxgrim" Hernes - 28 czerwca, 2025Co sprawia, że film jest uznawany za głupi – czy są to nielogiczne zachowania bohaterów, dziury fabularne, a może pojawiające się znikąd zwroty akcji? Bywa też, że film wydaje się absurdalny już na etapie pomysłu na fabułę, i nie tylko nie wstydzi się tego kuriozum lecz wręcz traktuje go jako swój największy atut, czym zdobywa status dzieła kultowego.
Wśród takich filmów wiele jest horrorów i to właśnie w tym subiektywnym zestawieniu przyjrzymy się kilkunastu najdziwniejszym i najśmieszniejszym filmom grozy, którym obce jest pojęcie sensu i logiki.
UWAGA: Głupota i szeroko pojęty absurd nie jest tożsamy z jakością, więc nie zdziwcie się, gdy napotkacie na tej liście zarówno produkcje cieszące się uznaniem widzów, jak i te uważane powszechnie za filmowe aberracje.
13. Army of Darkness (1992)
Jeśli za jeden z najtrudniejszych wyczynów uznamy łączenie w jedną całość dwóch przeciwstawnych sił, to serię Evil Dead można śmiało uznać za prawdziwy filmowy ewenement. Seria Sama Raimi’ego z powodzeniem i śmiałością ocierającą się o bezczelność żeni bowiem horror i makabrę z absurdalnym slapstickiem i wulgarnym humorem. Ogromna w tym zasługa jej nie mniej niejednoznacznego głównego bohatera – Ash Williams jest bowiem po części idiotą, bo części geniuszem, po trosze twardzielem, po trosze nieudacznikiem, za to w stu procentach pechowcem.
W końcu, jak pokazuje Army of Darkness, ciężko o większy pech niż zostać wysłanym do średniowiecza i tam trafić na dwór króla Artura, tylko po to, żeby później przypadkowo przywołać do życia armię nieumarłych dowodzonych przez naszego własnego złego klona. Ale nasz Ash nie daje za wygraną i z piłą łańcuchową zamiast dłoni w jednej ręce i giwerą w drugiej, staje do walki z demonami, sprawiając że absurd leje się z ekranu równie gęsto co części ciała jego adwersarzy.
Groovy!
* * *
12. Bad Taste (1987)
W historii horrorów i filmach Sci-Fi nie brak opowieści o kosmitach odwiedzających naszą planetę (głównie USA). Jedni przybywali do nas, aby podbić Ziemię, inni aby nas kontrolować, a jeszcze inni, żeby po prostu polować dla nas dla rozrywki. A co gdyby kosmici przybyli do nas… żeby robić z nas na Fast Foody?
Takie pytanie zadał sobie nie kto inny jak Peter Jackson, który w swym debiucie reżyserskim przedstawił historię grupy agentów do zadań specjalnych, którzy stają do walki z kosmitami mającymi zamiar przerobić naszą rasę na śmieciowe żarcie.
W filmie, choć wyraźnie niskobudżetowym, nie zabrakło scen akcji, strzelanin, a nawet eksplozji i podróży w kosmos. Największą siłę filmu stanowi jednak czarny i czasem obrzydliwy humor z powodzeniem eksploatujący swój absurdalny koncept fabularny.
Jeżeli jeszcze nie widziałaś Petera Jacksona pijącego rzygi kosmity to co ty właściwie robisz ze swoim życiem?
* * *
11. Killer klowns from outer space (1988)
Pozostajemy jeszcze w klimatach kosmitów.
Tak samo jak horrory nauczyły nas, że należy bać się przybyszów z kosmosu, nauczyły nas bać się tych, którzy teoretycznie powinni nas rozśmieszać – klaunów. Kapitan Spaulding z “Domu Tysiąca Trupów”, Pennywise z “To”, Art z “Terrifier’a” – lista morderczych błaznów z pomalowanymi twarzami jest długa. A co jest gorsze od morderczego klauna? Oczywiście morderczy klaun z kosmosu. Albo nawet lepiej – cała rasa morderczych klaunów z kosmosu!
W filmie Stephena Chiodo kosmici ci przybywają na statku w kształcie cyrkowego namiotu do (bo jakżeby inaczej) amerykańskiego miasteczka, by tam polować na miejscowych i zamykać ich w kokonach z waty cukrowej. W ich arsenale narzędzi mordu znajduję się miedzy innymi mięsożerny popcorn i placki rozpuszczające ciało niczym kwas.
W skrócie – film to istny festiwal makabrycznej kreatywności i czarnego humoru. Nic też dziwnego, że doczekał się statusu dzieła kultowego.
* * *
10. Maximum Overdrive (1986)
W tym jedynym wyreżyserowanym przez Stephena Kinga filmie zagrożenie ponownie przybywa z kosmosu.
Tym jednak razem pozaziemskie siły decydują się na popełnienie zbrodni w białych rękawiczkach – pod wpływem tajemniczej komety wszelkie stworzone przez ludzi urządzenia zwracają się bowiem przeciwko swoim twórcom. Garstka ocalałych chroni się na stacji benzynowej, gdzie zostają osaczeni przez bandę samoświadomych morderczych ciężarówek.
Mimo niewątpliwie nietuzinkowej fabuły najbardziej zauważalne w całej historii szybko stają się jednak groteskowe i nielogiczne zachowania bohaterów, potęgowane jedynie przez specyficzne aktorstwo, oraz brak jakiejkolwiek spójności i konsekwencji w regułach rządzących światem przedstawionym.
Może mieć to związek z tym, co przyznał zresztą po latach sam zainteresowany, że Stephen King w trakcie produkcji filmu wciągał pokaźną ilość białego proszku (bynajmniej nie takiego do pieczenia), a samo “Maximum Overdrive” nazwał on kretyńskim filmem.
No cóż – co by nie mówić on przynajmniej przestał reżyserować po jednym tragicznym filmie – wielu twórców powinno wziąć z niego przykład.
* * *
9. Rubber (2010)
Okazuje się, że żeby rozpętać rzeź nie potrzebna jest ciężarówka, samochód czy nawet koło – wystarczy sama opona. Film Quentina Dupieuxa to opowieść unikatowa pod wieloma względami – śledzimy w niej poczynania opony, która nie tylko żyje, ale również posiada nadnaturalne moce telekinetyczne pozwalające jej na rozsadzanie głów napotkanych osób.
Wyrusza ona w podróż w poszukiwaniu kobiety będącej jej obsesją, a poczynania gumowego protagonisty przez cały czas śledzi grupa zgromadzonych na pustyni gapiów oglądających jego mniej lub bardziej dziwne perypetie przez lornetki.
Do tego dochodzi jeszcze postać szeryfa, który nie tylko już na samym starcie łamie czwartą ścianę swoim wywodem o braku przyczynowości w filmach, ale również świetnie zdaje sobie sprawę, że jest bohaterem filmu, co udowadnia… każąc do siebie strzelać.
Absurd i autoparodia przenika więc te produkcje na wskroś, i nawet jeśli jej tempo momentami łapie (hehe) gumę, to wciąż stanowi ona cudowną i bezwstydną apoteozę bezsensu.
* * *
8. The Gingerbread Man (2005)
Slashery, przeżywając na przestrzeni lat swoje wzloty i upadki, dostarczyły nam całkiem pokaźną galerię morderców – od zabójczej laki, przez milczka w hokejowej masce, po wesołka dręczącego swoje ofiary we śnie.
Nawet na tle tej barwnej bandy wyróżnia się jednak bohater serii “The Gingerbread Man” (nieoficjalny polski tytuł: “Pierniczek Okrutniczek”), czyli przestępca skazany na śmierć za morderstwo, który powraca do życia w nietuzinkowy sposób. Otóż jego skremowane prochy zostają wymieszane z przyprawą do piernika, a następnie dodane do ciasta, z którego niedoszła ofiara psychopaty lepi piernikowego ludzika. Nieświadomie tworzy ona tym samym potwora, który ożywa i rozpoczyna swoją kampanię rzezi.
Pomysł genialny w swej głupocie, jednak w miarę trwania filmu jasnym staje się, że jest to jedyny atut tej produkcji – nie jest on na dłuższą metę ani zabawny ani straszny, zabrakło w nim ciekawych i szalonych scen morderstw, a nawet sam ciastkowy morderca jest rozczarowująco nijaki.
Niemniej jednak sama koncepcja okazała się na tyle nośna, że “The Gingerbread Man” doczekał się crossovera z serią “Evil Bong” opowiadającą o… złowrogiej fajce do palenia zioła pożerającej ludzkie dusze.
* * *
7. Braindead aka Dead Alive (1992)
Na świecie są dwa rodzaje ludzi – ci którzy twierdzą, że “Braindead” (polski tytuł: “Martwica Mózgu”; hiszpański tytuł: “Braindead – twoja matka zjadła mojego psa”) to najlepszy film Petera Jacksona, i ci którzy się mylą.
Ta owiana legendą produkcja przez długi czas cieszyła się mianem najbardziej krwawego filmu w historii – w samej finałowej scenie wykorzystano aż 300 litrów sztucznej krwi. Czerwona posoka to jednak nie wszystko co film ma do zaoferowania, gdyż jest on niczym pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz na co trafisz.
Raz będziesz świadkiem jak obrzydliwy małposzczur gryzie czyjąś matkę, potem zobaczysz jak ksiądz znający sztuki walki kopie tyłki nieumarłym w imię Jezusa, potem jak niemowlę będące owocem miłości dwóch zombiaków rozrabia w na placu zabaw, aż w końcu ujrzysz kultową scenę z kosiarką spalinową.
Wszystko to nasączone w czarnym jak smoła humorze, który za nic ma czyjekolwiek granice dobrego smaku czy wytrzymałość żołądka.
Dodajmy do tego jeszcze parę sympatycznych protagonistów i efekty praktyczne robiące wrażenie nawet dzisiaj a otrzymamy prawdopodobnie najpiękniejszy filmowy rzyg w historii kina.
* * *
6. Slotherhouse (2023)
“Animal Attack” to popularna swego czasu gałąź horrorów opierająca się na prostym koncepcie – bierze się zwierzę i pozwala mu na radosne mordowanie ludzi.
Bohaterami tych historii byli już chyba wszyscy przedstawiciele fauny: rekiny, niedźwiedzie, węże, łosie, jelenie, sarny, dziki, lisy, borsuki, kuny, jenoty…
Mimo tego zdawać by się mogło wyczerpania tematu, okazuje się, że wciąż można współcześnie z powodzeniem kręcić horrory o zwierzętach jeśli tylko twórcy odrzucą krępujące kajdany logiki i powagi. Obok głośnego “Kokainowego Misia” w 2023 roku doczekaliśmy się jeszcze historii o zwierzaku będącym mniej oczywistym wyborem na maszynę do zabijania – leniwca.
Leniwca, który to trafia na kampus i tam zostaje maskotką studenki, chcącej zostać prezeską studenckiego ugrupowania. Futrzakowi klimat rywalizacji udziela się jednak tak bardzo, że robi on wszystko by jego nowa właścicielka odniosła sukces… łącznie z eliminacją konkurencji.
“Slotherhouse” nawet przez chwilę nie traktuje się poważnie, jednak w odróżnieniu od wielu innych tego typu samoświadomych produkcji tryska on pomysłowością i zaskakuje solidnością wykonania – kolejny dowód na to, że być głupim również trzeba umieć.
* * *
5. Zombeavers (2014)
Mieliśmy zombie, mieliśmy mordercze zwierzęta. Co można jeszcze zrobić? Oczywiście zombie-zwierzęta!
Jednak jak na pomysł, zdawać by się mogło, tak mało oryginalny, to istnieje naprawdę niewielka ilość produkcji, które go eksplorują. Dość powiedzieć, że ich najgłośniejszy przedstawiciel w nurcie zombie-exploitation to sztampowa do bólu historia o grupce przyjaciół zatrzymujących się w chatce nad rzeką, nieświadomych czyhającego na nich zagrożenia.
Tyle że tym razem są to bobry, które na skutek działania trujących chemikaliów przerodziły się w krwiożercze bestie. Bestie, które swoją aparycją, przywodzącą na myśl zużyte maskotki z bazaru, w oczywisty sposób mają wzbudzać raczej śmiech i zażenowanie niż strach.
Gorzej, że są one jedynym zapamiętywalnym elementem filmu – nie uświadczymy tutaj żadnych odkrywczych czy zabawnych scen mordu, bohaterów będącym czymś więcej niż kartonowymi modelami wykrojonymi z gatunkowych klisz, ani szczególnie odkrywczej fabuły.
Z drugiej strony – mówimy tu o filmie o tytule “Zombie bobry” i to właśnie dostajemy. Mimo koncepcji pozwalającej na zdecydowanie więcej szaleństwa ostatecznie wciąż mamy tu więc do czynienia z dość zjadliwym choć sztampowym komedio-horrorem z nietypowym twistem.
* * *
4. Elves (1989)
Horrory, które swój czas akcji osadzają w dniach różnorakich świąt, stanowią dość obszerną niszę wśród filmów grozy. Najliczniejsze z nich dotyczą oczywiście Świąt Bożego Narodzenia: “Black Christmas” będące jednym z prekursorów slasherów, “Santa Slay” o morderczym Mikołaju, czy też nawet kultowe “Gremliny”.
Na tle tych produkcji dość blado na pierwszy rzut oka wypada produkcja Jeffrey’a Mandel’a opowiadająca, zdawać by się mogło, po prostu o zabójczym elfie. To tylko jednak czubek choinki, ponieważ ta niepozorna produkcja ma jedną z najbardziej szalonych fabuł w historii horrorów.
Dość powiedzieć, że pojawia się w niej wątek nazistów, którzy chcieli przy pomocy elfów stworzyć rasę nadludzi, rodzinnej dramy z elementami kazirodztwa i przepowiedni o narodzinach antychrysta. I to wszystko w filmie, który w miarę nakręcania się spirali kuriozum, przez cały czas nie pozwala sobie nawet na jeden żart, ani puszczenie oka do widza – nie ma tu więc nic co pozwalałoby myśleć, że twórcy nie biorą tej historii na poważnie.
Paradoksalnie działałoby to tylko na korzyść niezamierzonego komizmu filmu, gdyby nie to, że przez większość czasu jest on zwyczajnie nudny, a momentami tak ciemno nagrany, że ledwo widać co w ogóle dzieje się na ekranie.
Nie mniej jednak scenariusza tak cudownie chorego jak w “Elves” ze świecą adwentową szukać.
* * *
3. Thankskilling (2009)
Gdybym miał wskazać jeden film będący antytezą intelektualnego i pretensjonalnego kina bezwstydnie eksploatującego swój absurdalny pomysł na fabułę, robiący z grozy skuteczną samoświadomą farsę i z dumą prezentujący swoje siermiężne i niskobudżetowe wykonanie, odpowiedź mogłaby być tylko jedna.
“Thankskilling” to dla mnie emblematyczny przykład “horroru tak złego, że aż dobrego”, którego idiotyczność epatuję już z samego zarysu jego fabuły: indiański szaman przy pomocy rytuału przywołuje demonicznego indyka, aby ten mordował kolonistów, którzy przybyli do Ameryki. Setki lat później grupka nastolatków ma nieszczęście stać się celem ataku morderczego ptaszyska, który powrócił by po raz kolejny siać rzeź.
Film to istna uczta złożona z mniej lub bardziej zabawnych kretynizmów i scen zdających się prześcigać wzajemnie w swojej kuriozalności, bezsensie i żenadzie.
Pierwsze skrzypce, gra tutaj oczywiście postać demonicznego indora, który nie tylko mówi, ale również wykazuje się przebiegłością, a nawet okrutnym poczuciem humoru, wyśmiewając i obrażając swoje ofiary.
Co tu dużo mówić – jakakolwiek próba używania logiki podczas seansu “Thankskilling” grozi nie tyle mentalnym wyczerpaniem, co wręcz śmiercią.
* * *
2. Poultrygeist: Night of the Chicken Dead (2006)
Troma to owiane czarną legendą amerykańskie studio specjalizujące się w tanich filmach klasy B, stojące za takimi hitami jak “Napromieniowana klasa”, “Cannibal the Musical” lub też seria “Toksyczny Mściciel” będąca najbardziej rozpoznawalnym dziełem wytwórni.
Jeśli jednak chodzi o poziom szaleństwa, przerysowanej przemocy i kiczowatą otoczkę, żadna z tych produkcji nie może się dla mnie równać z “Poultrygeistem”. Film ten, wyreżyserowany przez Lloyda Kaufmana – jednego z założycieli Tromy, opowiada o młodym mężczyźnie, który by zrobić na złość swojej ex-dziewczynie zatrudnia się w nowo powstałej restauracji serwującej dania z kurczaka. Tam napotyka grupę barwnych indywiduów takich jak muzułmanka nosząca pod burką pas szahida albo redneck, który zdecydowanie za bardzo lubi kurczaki.
Dziwne? Cóż, okazuje się jeszcze, że restauracje wybudowano na starym indiańskim cmentarzu, a teraz rozgniewane duchy opętują ciała martwych kurczaków i ludzi, którzy je zjedzą.
Na koniec dodam, że film jest mieszanką horroru, czarnej komedii oraz… musicalu. Oglądacie na własne ryzyko.
* * *
1. Troll 2 (1990)
Nie mogło być inaczej. Mimo mocnej konkurencji zwyczajnie nie mogłem umieścić tutaj innego filmu jak “Troll 2”.
Dzieło Claudio Fragasso to, uważana za jeden z najgorszych filmów w historii, opowieść o rodzinie, która wyjeżdża na wczasy do miasteczka na prowincji. Tam okazuje się, że jego mieszkańcy są w rzeczywistości goblinami, będącymi chyba finałowym stadium ewolucji vegan – uważają oni bowiem jedzenie mięsa za śmiertelny grzech, a sami żywią się roślinami, w które zamieniają nieświadomych podróżnych.
Film ma dosłownie wszystko co powinien mieć zły film – idiotyczny scenariusz, w którym nic nie ma sensu, wzbudzającą uśmiech zażenowania charakteryzacje oraz aktorstwo wahające się od drętwej apatii po groteskowo przerysowaną ekspresyjność.
Do tego dochodzi mnogość absurdalnych scen dosłownie nie pozwalającą oderwać się od ekranu: duch zmarłego dziadka pojawiający się znikąd by zatrzymać czas, przemiana dziewczyny w zieleninę, czy też uwodzenie nieświadomego chłopaka przy pomocy kolby kukurydzy.
Jest to jedno z tych dzieł, które wbijają się w mózg niczym gwóźdź i na zawsze zmieniają sposób postrzegania rzeczywistości.
W skrócie – polecam z całego serca.
A gdy już po skończonym seansie będziecie mogli jedynie zastanawiać się jakim cudem powstała ta kinowa abominacja, koniecznie obejrzyjcie film dokumentalny “Best Worst Movie” uchylający rąbka tajemnicy, co działo się po drugiej stronie kamery podczas kręcenia filmu.
* * *
No i to by było na tyle. Zdaję sobie sprawę, że zabrakło na tej liście wielu kultowych produkcji, a w szczególności jakiegokolwiek przedstawiciela nurtu sharksploitation. Nie martwcie się jednak – na rekiny przyjdzie jeszcze pora.
Miłosz „Nyxgrim” Hernes
* * *
Subscribe to our newsletter!

Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Francja Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Lynch Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Orbitowski Oscary Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] niedogadania – DrabbleWiek ryczącej maciory – (Leon XIV w shorcie sprzed 30 lat)Dział filmowy13 najgłupszych horrorów w historiiDział literakiKsiążkowa Trasa W-Z cz.05ReportażWyprawy Wisłą – Droga na ModlinGeleriaBiegas […]