
Anora – Hollywood w bohaterskiej walce o rosyjskie interesy
Ryszard Ochudzki - 8 marca, 2025Żeby zakończyć swój krótki cykl Oscarowy – obejrzałem „Anorę”. Film, który wygrał tegoroczne, najistotniejsze kategorie: najlepszy film, reżyser, scenariusz, montaż czy najlepsza kobieca rola.
Czy słusznie?
We wcześniej obejrzanych filmach („Brutalista” i „Prawdziwy ból”), to pytanie kończyło się twierdzącą odpowiedzią. W tym przypadku, „Anora”, niestety nie pozwala na tego rodzaju stwierdzenie.

Ten film nie jest zły, tego mu nie można zarzucić. Reżyser ma talent, zabłysnął bardzo udanym „Florida Project”. Lubi i umie pokazywać perypetie młodych, zwłaszcza kobiet.
„Anora” – jeśli można rzecz, że „Brutalista” to dobre kino dla pokolenia X, a „Prawdziwy ból” dla millenalsów – to film pokolenia Z, a więc nastolatków wchodzących już w wiek, gdzie mogą kupić sobie alkohol, sprzedać siebie w Internecie czy swoje ciało w realu. Ich świat w całości zbudowany na przepływach: czasu, pieniędzy, seksu, zabawy, jako wartości samych w sobie, trwałych jak viralowe motywy na TikToku czy rolkach.
Niby o tym jest ten film, współczesna wersja „Pretty women”, a więc prostutuujący się kopciuszek zakochuje się z wzajemnością w bogatym, współczesnym księciu biznesu, a właściwie jego synu.
Główna bohaterka gra taką osobę. Nie prostytuuje się, tylko jest dumną z siebie sexworkerką, wykłócającą się z zaangażowaniem o ubezpieczenia społeczne w klubie Go-Go, gdzie pracuje. Ciało i sex to taki sam biznes jak inny, środek dla zdobycia kasy i przyjemności z tym związanych, bez moralnych żalów! Spotyka w nocnej pracy bogatego, chłopięco urokliwego, szastającego kasą gościa, wchodzą w finansową relację, potem być może uczuciową.

Póki się bawią jest jak w bajce, problemy zaczynają się, gdy próbują wejść na poziom wyżej, legalizując swój intensywny związek tradycyjnym papierkiem małżeńskim (przez jednych gardzonym, przez innych pożądanych), najprościej do zdobycia w Las Vegas.
Chłopak okazuje się gówniarskim goldenboyem, na rachunku tatusia – ruskiego oligarchy, rodzina rzecz jasna nie akceptuje tego związku, dlatego zaczynają się kłopoty.
Żeby tylko we fabule.
Niestety w całym filmie. Tak mniej więcej do połowy, jakoś się to klei, potem obserwujemy żenujący spektakl pod tytułem „mili i pocieszni Rosjanie” w Ameryce vs. wrzeszcząca Amerykanka, z suspensem na poziomie rozgardiaszu z bajki „Wilk i zając”.

Nagrodzona Oscarem za tę rolę Mickey Madison, owszem poświęca się dla roli (w licznych, odważnych scenach rozbieranych, które dzięki wyczuciu czasu i miejsca, o czym dalej, nie pogrążyły jej kariery jak bohaterki „Show girls”), robi dobrą robotę, ale raczej zostanie zapamiętana jako ta, co zabrała Oscara Demi Moore.
Głęboko zastanawiam się, z jakiego powodu ten film został obsypany Oscarami. Nie ma tu nic z porywającego kina, do połowy poprawnie poprowadzony, ale potem rozjeżdżający się niemiłosiernie, zwłaszcza dramatycznie słaba scena scysji w wilii.
Owszem, z nowości, Rosjanie są tu pozytywnie pokazani (w końcu wyjście ze schematu tępej i brutalnej ruskiej mafii, znanej choćby z cyklów filmów z Johnem Wickiem). Snują się bowiem po ekranie ruskie zakapiory, jak takie misie do przytulenia, dają się bić przez kobiety, empatycznie tłumaczą, że muszą trochę agresji użyć, żeby niezrównoważona kobieta, nie zrobiła sobie krzywdy.

Wszystko tłumaczą, wszystkiemu wierzą, we wszystkim pokładają nadzieję, wsłuchują się w głos maltretowanych, trochę przeginają, ale w sumie nie bardzo, wszystko dla ich dobra!
O co tu chodzi? I już wiem!
To wypisz, wymaluj fantazje rosyjskie o Ukrainie! Takiej właśnie niesfornej dziewczynie, co weszła w głupi związek, zaszalała, chciała wykorzystać okazję, ale to dobra dziewczyna, trzeba ją tylko trochę naprostować, troszkę obić, skneblować czy lekko popchnąć (dla jej dobra!), by sprawy wróciły do normy.
Jej ukochany okazał się maminsynkiem i dupkiem, ale hej, na wszystko jest rada! Serce rośnie widząc urokliwie nieporadnych Rosjan w Ameryce, dzielnie walczących o przywrócenie porządku. I mamy „happy end”, trochę to trwało ale ofiara swoich nierealnych pragnień, w końcu rozumie swoje położenie, wybucha szlochem, oddając się swojemu empatycznemu oprawcy, z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy.

Nie wiem jak pokaźne środki ze strony „biednych i szkalowanych Rosjan” musiały wjechać do kieszeni członkom Akademii, żeby ten film otrzymał tyle nagród, ale zdaje się, że wyszło przyjemne z pożytecznym. Skoro ten film wygrał co najważniejsze, tegoroczne Oscary, to można odczytać go jako ukłon Hollywood dla nowego prezydenta USA, który właśnie tak widzi Rosjan i ich „biznesy”. Pięknie pomyślane!
Ocieplenie wizerunku na masowym polu, w dodatku z udziałem aktorów zaangażowanych w propagandę Putina. Majstersztyk! Nie przypadkowo inny wielki, szkalowany Rosjanin – Włodzimierz Lenin stwierdził, że „kino to najważniejsza, że sztuk!”
Więc koniec balu, wracasz dziewczyno do swojej rzeczywistości, dostaniesz na otarcie łez pierścionek z brylantem, i będziemy żyć długo i szczęśliwe, jakby nic się nie stało…
Czyżby?
Redaktor Ochudzki Ryszard
* * *

Formularz kontaktowy
Wcześniejsze wpisy o laureatach Oscara:
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Historia Horror Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nolan Orbitowski Oscary Parowski political fiction Polska Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski