Huberath, Szyda – Na potęgę krótkiej formy!
Krzysztof Głuch - 1 lutego, 1997Twarde prawa dżungli też coś wnoszą. To okrutnym, nie do końca wytłumaczalnym prawom rynkowym lata dziewięćdziesiąte w fantastyce zawdzięczają swój niepowtarzalny charakter.
Z początkiem tamtej dekady
pisma i wydawnictwa musiały jakoś odnaleźć się w raczkującej kapitalistycznej rzeczywistości. Przeważnie odnajdywały się poprzez spadek nakładów, bankructwa lub całkowite zamknięcie się na polskich autorów. Myślę, że każdy spodziewałby się, iż w takich warunkach „krwiopijstwa i bezwzględności” na literackim placu boju pośród trupów obrońców ambitnej prozy (zwanej przez niektórych problemową) pozostanie jedynie kilku autorów piszących gładkie czytadła (zwane niekiedy rozrywkowymi).
Nic bardziej błędnego.
„Fantastyka rozrywkowa” skarlała do mikroskopijnych rozmiarów – stąd tyle na jej temat toczono zażartych sporów, wszak najwięcej rozprawia się o nieobecnych. Prozę wydawali wyłącznie autorzy, którzy co by nie rzec, odczuwali ciągły wewnętrzny imperatyw mierzenia się z jakimś „problemem”.
Jaka przyczyna tego zjawiska? Myślę, że pieniądze. A konkretnie ich całkowity brak.
Tymczasem zarobić nie można było prawie nic, więc literaturę podbili autorzy, którzy bez względu na nierentowność przedsięwzięcia, musieli koniecznie coś z siebie wyrzucić, przekonać świat o swoim punkcie widzenia, zapisać tych kilkadziesiąt stron papieru. Paradoksalnie ci „problemowcy” często robili to posługując się konstrukcją i językiem dużo bardziej topornymi niż u takiego etatowego „rozrywkowicza” jak … (no przecież nie powiem głośno kogo, sami wiecie). A podstawowym narzędziem walki na ówczesnych barykadach literatury bojowników bogini Kaliope pozostała forma opowiadania.
Czym jest opowiadanie
I cóż takiego wyróżnia je od powieści i decyduje o ich wyjątkowo mocnym statusie w prozie fantastycznej? Próbowałem o to chytrze podpytać już niejednego autora. Ale każdy z nich milczy jak na Gestapo. Ot choćby taki M.S. Huberath, o którym będzie niżej, cały ten fascynujący temat zbywa zdaniem „opowiadanie od powieści różni się ilością użytych słów i niczym więcej”.
Może to i dobrze, że pisarze nie filozofują zbytnio, tylko piszą. Natomiast analitycy, selekcjonerzy i odbiorcy prozy dostrzegają zdaje się więcej niuansów. Nie bez powodu największy z selekcjonerów, „Kazimierz Górski fantastyki wydawanej w Polsce” – Lech Jęczmyk pisze w przedmowie do „Kroków w nieznane 2003”:
„Forma opowiadania to najpełniejszy wyraz fantastyki. Powieść SF to zadanie ogromnie ryzykowne i trudne, a w pełni udanych powieści powstało nie tak znów wiele, natomiast wspaniałe opowiadania można liczyć na kopy. […] Kochajmy więc opowiadania. Piszmy je, czytajmy i wydawajmy. Nie pozwólmy, żeby zginęły zmiażdżone grubymi tomami wartych skądinąd lektury powieści, ich sequeli i wszelkich trylogii”.
Lech Jęczmyk – “Kroki w nieznane”
Opowiadania dziesiątej dekady
były właśnie takie. Potężne i trafne niczym ciosy słowiańskich pięściarzy. Z racji, że ich drukowana ilość pozwalała, aby każdy czytelnik zapoznał się z większością, mogły też one być szeroko dyskutowane. Niestety ich żywot po publikacji wyłącznie w czasopismach był również dość ograniczony. Szczęściem warunki wydawnicze pozwalają, by autorzy zadbali o utrwalenie swoich utworów. Ukazują się więc zbiory opowiadań z tamtego czasu. Dwie takie książki to „Balsam długiego pożegnania” Huberatha i „Szlak cudów” Szydy. Teksty tych autorów były wydarzeniami – warto te wydarzenia pokontemplować.
* * *
Balsam długiego pożegnania
To co zastanawia jako pierwsze przy zbiorach „the best of”, to dobór utworów. Huberath w trzewiach najnowszej książki zawarł cały swój pierwszy zbiór „Ostatni, którzy wyszli z raju” oraz najkrótszy tekst ze zbioru kolejnego (opowiadanie „Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka”). Dorzucił dwa nowe shorty i dwa nowe opowiadania. Muszę tutaj obronić przed zarzutem drukowania tekstów raz już wydanych w innej kompilacji – dwa zbiory wydane przez Huberatha w wydawnictwie Zysk i Ska ukazały się w mocno niekorzystnym dla polskiej książki okresie. Dość szybko ich nakład spadł do tanich składów.
To nie jest wybór najbardziej reprezentatywny. Dlaczego na przykład zamiast dużo bardziej utytułowanej mikropowieści „Druga podobizna w alabastrze” autor załączył mikropowieść „Ostatni którzy wyszli z raju”? „Ostatni” – choć ten tekst ongi wzruszył mnie przyznaję mocno, nie jest naznaczony piętnem Huberathyzmu. To futurologia bez wyraźnego śladu metafizyki. Poza podobną futurologię, raczej nie wychylają się „Trzy kobiety Dona”, których miejsce mogłoby raczej zająć któreś z dwóch opowiadań o rakietach-owadach („Maika Ivanna”, „Spokojne słoneczne miejsce lęgowe”). Gdyby dobór był taki, książkę można by opatrzyć nalepką „Huberath Full Flavour”.
Ale zbiór powstał taki, nie inny – spróbujmy wyciągnąć wspólny mianownik. A ten nasuwa się sam.
Wprawdzie Huberath zawsze krąży swym szlachetnym piórem wokół eschatologii, ale teksty zawarte w zbiorze to faktycznie takich utworów esencja i ewidentna katapulta w otchłanie Hadesu. Na kartach wszystkich tych opowiadań umierają cywilizacje i pojedynczy ludzie. A śmierć nie jest tu żadnym końcem. Ludzie przechodzą w zaświaty lub zaświaty przybywają do naszej rzeczywistości. I co charakterystyczne – wszystko to porażająco realne. Nie wiadomo też czy życie to już życie (bohaterowie „-Wrócieeś Sneogg, wiedziaam…” to organizmy ludzkie, które muszą udowodnić na testach sprawnościowych swoją zdolność do życia), a śmierć czy to już śmierć (świadomość tytułowego Alfreda Dyjaka w lata po zgonie ożywa na ocalałej czaszce).
W kontekst umierania wpisują się zwłaszcza premierowe utwory. W jednym („Akt szkicowany ołówkiem”) pojawia się współczesna wersja Thanatosa – kochanki, dziewczyny sprzed lat. Kolejne opowiadane „Trzeba przejść groblą” to już poważny regularny tekst, w którym widać echa emocji autora związanych z odejściem bliskiej osoby. To bardzo mocny i przejmujący obraz (nie pozbawiony przewrotnej pointy). Naturalistyczno-metafizyczne Ars Moriendi (tylko u Huberatha te dwa epitety potrafią koegzystować). Poetyką opowiadanie jest bardzo bliskie do „Kary większej”. Przez to podobieństwo teraz jakby potwierdza się, że w wydanej w 1991 r. „Karze Większej” nie chodziło wcale o jakieś manifesty antyaborcyjne (obraz duszyczki nienarodzonej dziewczynki wynikał w sposób naturalny ze światopoglądu autora), ale o bardzo osobiste odmalowanie wyobrażeń o rzeczach ostatecznych.
Opowiadanie ostatnie „Balsam długiego pożegnania” – stylistyką kontynuuje cykl „Maiki Ivanny”. Oto znowu obserwujemy niespieszne życie dość prymitywnej społeczności, której mentalność autor zaznacza poprzez użycie zapożyczeń z konkretnego języka. Tym razem jest to włoski. A miejsce akcji to wysepka będąca odzwierciedleniem Wenecji (czy metafizycznym, czy może znów jest to odległa planeta?). Mieszkańcy tego miejsca, którego nazwa znaczyć może „Godziny końca”, otrzymują specyficzny dar łagodnego rozstawania się ze swoimi bliskimi, którzy zmarli ale jak się okazuje, nie całkiem odeszli. I taka wydaje się być wymowa ostatnich dzieł Huberatha. Są różne sposoby, znaki, osoby które mogą nam pomóc bezpiecznie przejść do innego świata – a nie jest to wycieczka całkowicie bezpieczna. W wyobrażeniach Huberatha, śmierć nie jest zakończeniem ludzkiej próby. W zasadzie to dopiero po śmierci duszę czekają prawdziwe wyzwania (choć będące być może efektem decyzji doczesnych).
* * *
Szlak cudów
Również w zbiorze Szydy, muszę o tym wspomnieć, brakuje kilku utworów, aby można było mówić, że to podsumowanie jego twórczości, mocno wszytej w fantastyczne spory burzliwych lat dziewięćdziesiątych. Po pierwsze nie ma dwóch debiutanckich opowiadań – głośnej „Psychonautki” (debiut w „Nowej Fantastyce”) i znacznie mniej głośnego, ale zdaniem wielu bardziej udanego „Sutsircha” (debiut w „Fenixie”). Te dwa teksty tworzyły bardzo ciekawą dylogię, uzupełniały się (niczym NF z Fenixem). Były one stylistycznie i konstrukcyjnie bardzo podobne i mocno dziwię się ludziom którzy do dziś głoszą po periodykach, jakoby „Psychonautka” ociekała niechrześcijańską nienawiścią, w przeciwieństwie „Sutsircha” pełnego łagodnego miłosierdzia (autor pomijając te teksty odebrał nam możliwość zweryfikowania tezy po latach).
Czemu Szyda zrezygnował z włączenia debiutanckich opowiadań? Najwyraźniej chce nieco zerwać z ciężarem mocnego debiutu, który już na starcie zapewnił mu wiernych fanów oraz niemniej wytrwałych przeciwników i wciąż zniekształca odbiór nowo powstających tekstów. Innym pominiętym, a mocnym i oryginalnym tekstem Szydy, jest opowiadanie „Nóż” – jedyne quasi-fantasy w wykonaniu tego autora (wydane w antologii „Młode wilki polskiej fantastyki”).
Z zebranego w zbiorze materiału widać, że dla Szydy najciekawsze utwory to te, które się najmocniej wyróżniają. Takimi są cztery pierwsze: „Szlak cudów”, „Pieśń Adoriona”, „GENETRIX i Zabójca światów” oraz „Riff”. Mroczna historia pociągu przedzierającego się przez okupowaną Polskę i jednocześnie przez wyobraźnię autystycznego chłopca. Literacki wykład angelologii (angel fiction) w scenerii kosmologicznej i w osiemnastowiecznej Bawarii. Zawrotna wizja genów multiplikujących nieskończone ilości światów. Opowieść o muzyku rockowym próbującym chwytów Pana Twardowskiego. Wymienione teksty cechuje ich rozmach oraz unikatowość. Przy nich czuje się, że autor długo kontemplował temat i nastrajał się na opowiadanie o nim.
Poniekąd można to uznać za literacki niedostatek. Szyda nie opowiada historii dla samego opowiadania. Nie snuje gawęd. Jego najlepsze opowieści nie nadają się na kontynuacje, na ponowne wchodzenie do tej samej rzeki. Przykładowo, gdyby powstał dalszy ciąg przygód anioła Adoriona (bądź jego wcześniejsze losy), cała opowieść uległaby rozmyciu. Mam wrażenie, że taki błąd miał miejsce przy pisaniu cyklu „Umrzeć w Amodos”. Trzy opowiadania są zbyt niespójne (a to toczymy wojnę z obcymi, a to z jakimiś ludźmi), ale i zbyt mało różniące się od siebie (podobna sceneria sprawia, że mieszają się wszystkie wątki). Szybko uciekają z głowy. Szyda to nie Dick, w tym sensie, ze nie pisze wciąż tej samej książki. Wręcz przeciwnie – Szyda za każdym razem musi napisać książkę zupełnie inną.
Najdobitniej to widać w ostatnim utworze „Śmierć w Translatorium”. Obcy przeprowadzają w nim inwazję, ale nie przy pomocy materialnej, biologicznej bądź psychologicznej broni. Oni atakują posługując się gramatyką języka.
Zbiory Szydy i Huberatha do dobór opowiadań które przedarły się do czytelnika w trudnych wydawniczo ale bogatych literacko latach dziewięćdziesiątych. Ale czy teraz wiele się zmieniło? Cóż z tego, że łatwiej wydać książkę, że jak grzyby ukazują się kolejne opasłe powieści? Czy przy takim urodzaju nie jest równie trudno wyróżnić się i dotrzeć do odbiorcy?
Krzysztof Głuch
Tekst pierwotnie ukazał się w Czasie Fantastyki
Marek S. Huberath „Balsam długiego pożegnania” Wydawnictwo Literackie; Wojciech Szyda „Szlak Cudów” Wydawnictwo Dolnośląskie
Ibn Khaldouni – Ostatni wielki uczony Islamu. Świetny umysł, chociaż bardzo samotny. Wymyślił socjologię, sformułował jej zasady i próbował rozwijać, opierając się na nauce Arystotelesa. Oczywiście, robił błędy, bo opierał się na cudzych błędach, których nie mógł sprawdzić, ale próbował tworzyć spójne teorie opisujące społeczeństwo. Pouczające jest nawet przyglądanie się, dlaczego tak wybitny umysł błądził.
Kiedyś Ibn sformułował kategoryczną tezę, że Europa nie dogoni Islamu, a życie potoczyło się w kompletnie innym kierunku. Dostał więc dar wędrowania między czasami, by szukać przyczyn swojego błędu.
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego:
pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szulkin Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] – Planety owadzich rakietNiespokojne, niebezpieczne miejsce lęgowe – Vatran AuraioNa potęgę krótkiej formy – o dwóch archetypicznych zbiorach opowiadańProzaArtur Dudziński – Lubiłem GoAndrzej Zimniak – Enklawy szczęścia […]