
Brutalista. Trochę Tyrmand. Trochę Pianista.
Ryszard Ochudzki - 5 marca, 2025Film „Brutalista”, jak wiadomo z zapowiedzi, opowiada o losach węgierskiego, zdolnego, a wręcz wybitnego architekta żydowskiego pochodzenia, który po II wojnie światowej ląduje w USA i próbuje rozpocząć nowe życie.
Monumentalne dzieło trwające 3,5 godz., podobno w kinie nawet z przerwą (ostatnią przerwą w seansie jaką pamiętam było na także oscarowym „Tańczącym z wilkami”), ogląda się zaskakująco dobrze.
Nagrodzony świeżo Oscarem za tę rolę Adrien Brody pokazuje, że można dostać tę nagrodę dwa razy, właściwie za to samo. Gdyż albowiem jego postać wygląda jakby żywcem wzięta z – a jakże – oscarowego „Pianisty” Romana Polańskiego.
Odnosi się wrażenie, że to wariacja na temat tego rodzaju historii z holocaustem w tle, ale tym razem bez rozczarowującego dla zachodnich widzów zakończenia (gdy po całej epopei okupacyjnej, u Polańskiego, Władysław Szpilman w końcowej scenie znowu gra w polskim radio, jak na początku filmu, jakby nic się nie stało).
Nasz pan Romeczek zrobił bowiem zakończenie „Pianisty” zgodnie z naszym duchem radzenia sobie z traumą wojenną, a więc straszna wojna się skończyła, Polska odzyskała (?) wolność, możemy żyć i odbudować nasz kraj, „my żyjemy” i cieszymy się. Takie zakończenie zniesmaczyło część zachodnich widzów (jak można życie we wschodniej Europie uznać za happy end).
Więc być może po blisko 20 latach mamy de facto ciąg dalszy losów postaci geniusza z centralno-wschodniej Europy, w sytuacji, w której emigruje do USA z całym bagażem swojej przeszłości.
Adrien Brody miał więc dość ciekawe zadanie, poprowadzić w istocie dalej tę postać, zderzyć ją z „American Dream”, wniknąć i dać się przeżuć przez Amerykę wieku niewinności-lat 40. i 50. XX wieku.
Z naszej perspektywy, „nasz człowiek” trafia do swoistego raju, krainy szczęścia i dobrobytu, z marzeń i fantazji ludzi tej części Europy, równie pełnych pasji i marzeń, w stylu Leopolda Tyrmanda (który na pewno odnalazłby się w scenie ekstatycznej imprezy jazzowej) ale udupionych żelazną kurtyną.
Nie dostajemy na szczęście typowej opowiastki o ciężkim losie emigrantów mówiących topornym akcentem, którym kradną walizkę, a córka idzie się prostytuować. Owszem, wszystko rzecz jasna przewija się przez ekran…
17 filmów powstało o tym jak było ciężko,
… jak ta piękna Ameryka, to słynne USA, pod płaszczykiem kultury i sztuki ale przede wszystkim iluzji równych szans dla wszystkich (choć w istocie dla WASPów) wykonywała ruchy tektoniczne zmagając się z rasizmem, wyzyskiem i uprzedzeniami (za co zgarnął swego czasu sporo Oscarów niezły film „Green Book”).

Tu jednak sympatycznie korpulentny reżyser, też ciekawa postać, dawny aktor młodzieżowy (który tym filmem wyrósł na jednego z lepszych reżyserów obecnie), umiejętnie tworzy klasycznie panoramiczne dzieło, dzięki czemu historia choć długa, nie nuży, twórczo korzystając z utartych zdałoby się schematów.
Uniknął w swoim dziele związania się prawdziwą historią i faktami, co w jakiś sposób ograniczyło Polańskiego w „Pianiście” czy udusiło Nolana w obsypanym nad wyraz Oscarami „Oppenheimerze”.
Tutaj narracja może płynąć tam, gdzie autor chce, a aktorzy, świetnie podążają za tym co się dzieje na ekranie. W dalszym rolach mamy bowiem perełki, zwłaszcza Guy Pearce jako lekko szalony milioner- mecenas-miłośnik głównego bohatera (szkoda, że Akademia nie doceniła), dają popis dobrej, klasycznej gry na najlepszym poziomie.
Uczcie się polscy aktorzy, jak prawidłowo się pali papierosy, nawet kompulsywnie, by nie wyglądało to tak żałośnie jak w naszych produkcjach.

Co tu kryć, filmy z tej epoki mają branie w Hollywood, można stwierdzić, że to samograj oscarowy. Nie zawsze, mimo deszczu Oscarów wszystko zgrywa czy udaje się dla ogólnego odbioru filmu (jak w podobnym onirycznym klimacie, mocno obsypanym Oscarami filmem „Mistrz” z Joachimkiem Phoenixem i nieodżałowanym Philipem Seymour Hoffmanem – czy w „Aviatorze”), tu jednak wszystko zagrało. Może dzięki temu, że dość mocno, choć nienachalnie przewija się wątek sztuki, architektury, tego, jak budować i zmieniać tę ziemię (co frapuje ludzkość od czasów, gdy zaczęto budować kanały w ogrodzie Eden).
Przepis na dobre dzieło sztuki -jak mawiał ś.p Lech Jęczmyk- czyli wznosimy odbiorcę w górę, a jednocześnie osadzamy go w codzienności (czyli plan krzyża) mocno zaistniał w tym filmie ( jak i krzyż w budynku – istotnym motywie w tej opowieści).
Podobnym zabieg umiejętnie zmiksowanych rozważań o sztuce wraz z wciągającą narracją fabularną wyszedł swego czasu M. Houellebecqowi w powieści ale i komiksie „Mapa i terytorium”. Może po prostu umiejętne wplecione rozważania o sztuce robią „tę” robotę.
Więc jeśli macie dłuższą chwilę, przemieszczacie się pociągiem z miasta do miasta czy leżycie w ciepłym łóżeczku na L4, to warto zmierzyć się z tą produkcja, tytułowo brutalną, a jednocześnie czarującą swoją konstrukcją.
Redaktor Ochudzki Ryszard
* * *

Formularz kontaktowy

O roku ów (2007). Jakież tam były filmy w wyścigu po Oscary! Przegrać z „<To nie jest kraj dla starych ludzi” to poziom rywalizacji Nykänen z Weißflog!
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Historia Horror Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nolan Orbitowski Oscary Parowski political fiction Polska Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] wcześniej obejrzanych filmach („Brutalista” i „Prawdziwy ból”), to pytanie kończyło się twierdzącą odpowiedzią. W tym […]