Wyższe levele rozpadu – wspomnienia z Czarnobyla
Atari 65XE - 2 stycznia, 1997Forbid
Pisanie po latach o wyjeździe do Czarnobyla wydaje się pomysłem lekko wtórnym. Po latach dostępności strefy do zwiedzania, serialu i boomie na wyjazdy był tam chyba każdy i jego ciocia – a w każdym razie stali się ekspertami w zakresie tego, co tam się zdarzyło i nie zdarzyło pamiętnego roku.
Generalnie ważne jest nastawienie – łażenie samemu i bycie introwertykiem pomaga. Można wtedy w samotności dobrze chłonąć monstrualne przygnębienie bijące z tego miejsca, ślady desperackiej walki z nieokiełznaną siłą natury, która finalnie skończyła się co najwyżej remisem.
Oczywiście po serialu każdy ma jakieś pojęcie jak dramatyczne to były zmagania. I choć za PRLu popularne były komentarze, że „Ruscy mają, na co zasłużyli”, to ludzie, którzy szli na pewną śmierć w starciu z atomem, zwykle nie byli politykami ani ruskimi partyjnymi – i tak naprawdę walczyli z zagrożeniem dla całego świata, choć pewnie wówczas mało kto zdawał sobie z tego sprawę. Jak desperacka to była walka widać po śladach tunelu kopanego pod reaktorem (bezskutecznie zresztą), a także np. po wrakach dział samobieżnych ISU, które miały strzelać do reaktora pociskami z borem (co na szczęście nie doszło do skutku). Opowieści o strażakach czy nurkach idących na stracenie każdy już chyba zna.
Chodząc po wszelkiego typu urbexach człowiek ma zwykle styczność z jednym, acz często dużym obiektem. Natomiast to, co najbardziej uderza i amatorów, i zaprawionych w bojach eksploratorów to wielkość czarnobylskiej zony – mamy tu kompletne miasto ze wszystkimi jego składnikami – domami mieszkalnymi, sklepami, obiektami sportowymi, kulturalnymi, urzędami i oczywiście całą komuszo-partyjną infrastrukturą. Kolejne dzielnice Prypeci otwierają się przed nami jak levele w wyjątkowo ponurej grze – od poszukiwań w szkołach, gdzie w ławkach siedzą teraz tylko drzewa, po gigantyczny zakład przemysłowy Jupiter, gdzie łatwo wypadniemy z szóstego piętra albo wyjdziemy z białaczką z zalanej radioaktywną mazią piwnicy.
Zona to też arena dla szerokiego wachlarza nietypowych postaci – zbiorczo nazywanych (oryginalnie) stalkerami, ale tak naprawdę mocno zróżnicowanych. Mamy tu ukrywających narkomanów i kryminalistów z Kijowa, mamy survivalowców i bushcraftowców – na występach gościnnych lub żyjących w strefie na stałe, amatorów swoistej wersji geo-cachingu, a także stalkerów komercyjnych, pracujących często jako przewodnicy wycieczek. Stalkerzy mają swoje zasady, skrzynki kontaktowe, gdzie zostawiają sobie wiadomości czy fanty – jak np. kasy w pustych supermarketach, w których szufladach można znaleźć zostawione jednym przez drugich hrywny.
Doświadczenie stalkerów-przewodników jest o tyle istotne, że pozwala unikać rzadkich, ale mimo wszystko obecnych patroli – a ukrywanie się przed nimi to kolejne gierko-podobne zadanie. Bo musimy pamiętać, że o ile zwiedzanie zony jest dopuszczalne, o tyle wchodzenie do budynków już nie (!) O ile jeszcze parę lat temu ta zasada służyła chyba tylko za pretekst do łapówki, o tyle obecnie postępująca degradacja budynków faktycznie zaczyna ją uzasadniać.
Może w tym miejscu warto powiedzieć parę słów o tym, kto jeździ do Czarnobyla – bo po dwóch wyjazdach mam już pewne pojęcie o przekroju społecznym uczestników. Nie jest to droga ekspedycja, więc jadą raczej ci, którzy mają powód, a nie ci, których akurat stać. A są to ciekawscy, youtubowi lanserzy, złodzieje artefaktów, fani militariów, a także cała masa przypadkowych keineahnungów, którzy jadą tam nie wiedzieć po co. Nieskromnie powiem, że nieco wyróżniałem się z tych osobliwych grup…
Dziś nie sposób wspominać Czarnobyl bez kontekstu politycznego – tak, jak sowiecka mentalność doprowadziła do katastrofy w 1986, tak samo ta sowiecka mentalność wjeżdża tam teraz na czołgach Putina tworząc najbardziej groteskową konstrukcję medialno-militarną ostatnich lat. Miejsce, w którym od kilkudziesięciu lat pracownicy elektrowni i zony starają się neutralizować efekty wycieku i w które Zachód władował miliardy euro (oczywiście też z troski o własną skórę)
Ale Zona to nie tylko Prypeć – wokół miasta rozciągają się coraz bardziej przytłaczające levele naszej eksploracyjnej gry, które również najlepiej wchodzą do głowy podczas samotnych wędrówek. To okoliczne wioski, opuszczone w latach ’80, a wyglądające chyba dokładnie jak za cara – i na szczęście stosunkowo słabo splądrowane jeszcze przez „turystów”. To gigantyczna antena „Oko Moskwy” stanowiąca część ruskiego systemu wczesnego wykrywania. To liczne składowiska sprzętu po likwidacji skutków katastrofy – łącznie z ikonicznym koparkowym „chwytakiem”, którym ściągano grafit i gruz z dachu reaktora 3, który jest chyba najbardziej radioaktywnym przedmiotem na Ziemi, ale i tak nie brakuje idiotów, którzy robią sobie w nim zdjęcia. To zarośnięte chaszczami i rozpadające się domki ośrodków wypoczynkowych wymalowane w postacie z ruskich bajek. To port rzeczny ze szkieletami przerdzewiałych dźwigów czy wojskowa remiza strażacka z nienaruszoną makietą całej okolicy.
A w tym wszystkim zupełnie osobną klasą jest nieukończony kompleks reaktorów 5 i 6, który mieści się w oddaleniu od głównego budynku elektrowni – i którego budowa została przerwana na finiszu przez katastrofę. Monumentalny żelbetowy budynek pełen gigantycznych pustych przestrzeni, nieukończonych instalacji, mechanizmów typu windy stawiające do pionu wagony kolejowe… Jest to jedno z tych miejsc, wrażenia z których trudno opisać – a które można sobie tylko spotęgować wchodząc, gdzie absolutnie nie trzeba i szukając guza.
Ogromne chłodnie kominowe dla nieukończonych bloków 5 i 6 to kolejny przykład tego monumentalizmu, w którym można utonąć – brodząc z jednej strony w wodzie, z drugiej obserwując leżący na dnie tej wielkiej studni szkielet konia Przewalskiego tuż obok obserwujemy i poważne, i żartobliwe graffiti na instalacjach chłodni. Te malunki zresztą dobrze się spinają z „typowo ruskim” zamiłowaniem do murali i innych obrazków na ścianach, których jest masa w całej Prypeci i nie tylko – bo wiadomo, we wzorcowym sowieckim mieście musiało być ładnie. Przechadzając się między kominami chłodni trafiamy na kilka z hot-spotów rozrzuconych po całej zonie – punktowych obszarów wyjątkowo wysokiego promieniowania. Nie do końca wiadomo skąd się one wzięły – nie ma w nich żadnych szczególnych odłamków z reaktora ani nic w tym stylu, co by je łatwo tłumaczyło.
Na zakończenie nie będę ponownie przytaczał teorii spełnienia jednej z apokaliptycznych przepowiedni, którą – szczerze mówiąc – całkiem pasuje do tego, co wydarzyło się w Czarnobylu, a w którą wierzy ponoć masa religijnych Ukraińców i Rosjan – i która nawet ma swój pomnik w mieście Czarnobyl w postaci anioła z prętów zbrojeniowych. Napiszę natomiast, że pamiętajmy, iż pod reaktorem nr 3 nadal gotuje się uranowo-grafitowa zupa, która stopniowo przenika coraz niżej w grunt. Zatem nawet bez pomocy Rosjan może nas czekać jeszcze kiedyś nieciekawy epilog katastrofy w Czarnobylu.
Forbid
Zapisz się, jeżeli chcesz dostawać informacje o nowych wpisach.
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego: pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] і її ЧакалкаZbigniew Głuch – dzień pierwszy (opowiadanie audio)ReportażWyższe levele rozpadu – wspomnienia z CzarnobylaSzkiceArtur Dudziński – JękPieśni WschoduCz. 1 – Iwan FrankoCz. 2 – Kobieca […]