
Smok Diplodok – czy narodził się Baranowski Cinematic Universe?
Wit Salamończyk - 6 października, 2024Smok Diplodok to trzecia w ciągu 12 miesięcy próba polskiego przemysłu filmowego na odkrycie Świętego Graala ekranizacji dziecięcej literatury z lat minionych.
Święty Graal może nie odnaleziony. Ale to próba najbardziej szlachetna i najbardziej udana.

* * *
Najpierw w listopadzie ubiegłego roku filmowcy uraczyli nas opowieścią o Kajtku (nie Kajtusiu) Czarodzieju. Pisałem o tym i zdania nie zmieniłem. Pieniądze były. Było ładnie. Ale bez pomysłu, a najgorsze, że Kajtuś zamiast Korczakowego badassa został sprowadzony do roli niedojdy.
Potem w grudniu kolejni twórcy postanowili zbić filmowe kokosy na Panu Kleksie. Kokosy może zbili bo rodzice tłumnie zaciągnęli swoje pociechy do kin. Ale sukcesem artystycznym bym tego nie nazwał, bo dalibóg nie znam dziecka, które nie dowodziłoby z wypiekami na twarzy, że „to nie to co stare filmy”.
Nie minął rok i wkracza ekranizacja literatury Tadeusza Baranowskiego. To ponoć nic nowego bo rzekomo za tym dziełem reżyser chodził już od ćwierćwiecza. No to w końcu wychodził. I myślę że bóstwa „najważniejszej ze sztuk” były przychylne temu twórcy.
Miał być „polski Pixar” – samo to określenie niepokoi. Trailer był nieco pusty i niebezpiecznie banalny. Mało brakowało, a bym nie udał się do kina. Ale jednak dziennikarska rzetelność i miłość do Baranowskiego zwyciężyły. I nie żałuję.
Z czym musiał zmierzyć się wcale liczny bo międzynarodowy zespół twórców by zwyciężyć? Jak zwykle z trzema rzeczami:
Po pierwsze zdjęcia.
Po drugie scenariusz.
I zapomniałem o trzeciej.
* * *
Zdjęcia
A tak naprawdę grafika. Wszak kino to poezja obrazu. A tu obraz z komputera! To przecież kluczowe przy grafice komputerowej, żeby po prostu nie było widać biedy, nieudolności. Zwłaszcza że animowane filmy 3D stały się tak sztampowe, uniformowe i zlewające się. Te wszystkie zwierzątka, potworki, księżniczki – które co tydzień mają jakąś kolejną premierę. Robiąc grafikę komputerową bardzo łatwo ugrzęznąć w tym bagnie. To już nie czasy pierwszych Pixarów. Możliwe że z tego powodu za sukcesem „LEGO przygody” stała rezygnacja z techniki 3D i realizacja zwykłych zdjęć.

Nie jestem wielkim znawcą grafiki komputerowej. Ale powiem że po prostu nie było wstydu. Pełny profesjonalizm. Choć przyznaję że było duże ryzyko, bo bohater obrany na głównego protagonistę – Smok Diplodok – przypomina niestety całą rzeszę podobnych mu potworków 3D. No ale na szczęście nie była to jedyna postać. A twórcy mieli w ręce naprawdę potężny atut w postaci wyobraźni Tadeusza Baranowskiego.
Chodzi o TAKĄ wyobraźnię:

To była naprawdę „opowieść o grafice wielkiego artysty”. Ta grafika tam była. Nikt jej nie zniekształcał, nie robił po swojemu. Obrazy Baranowskiego po prostu ożyły w animowanym kinie. I to one mogą bardzo pomóc tej (mam nadzieję) serii wybić się w świecie.

* * *
Scenariusz.
To banał, co powtarzam. Dzisiejsi twórcy mają teraz gigantyczne możliwości, ale wciąż przyczyną ich porażek są słabe scenariusze. Brak opowieści. Nuda. Banał.
Twórca podjął się naprawdę trudnej sztuki uczesania pełnej zakrętów linii fabularnej komiksów Baranowskiego.

Pierwsza decyzja dobra – ograniczyć się do jednego wątku fabularnego czyli do czwórki bohaterów – Diplodok, Profesor(ek) Nerwosolek, Entomologia i Lord Hokus Pokus. Wprawdzie przez chwilę na ekranie pojawia się Wódz. Ale jest to tylko zapowiedź (mam nadzieję) kolejnych odcinków gdzie pojawią się Kudłaczek, Bąbelek czy Orient Men.

Druga decyzja nie wiem czy dobra – ale skoncentrowanie się na wątkach z „gorszej” części „Podróż Smokiem Diplodokiem”. Myślę że to całkiem sprytne. Bo z „Podróży…” wyciągnięto przystępny fabularny wątek. Ale z magicznego, kipiącego artyzmem zeszytu „Antresolka Profesorka Nerwosolka” zaczerpnięte zostało to co w tym świecie najpiękniejsze. Niezmierzona szalona kosmiczna sceneria. Miniplanety, chodniki z asteroid i wspaniały statek pilotowany przez Entomologię.

I to co było najtrudniejsze, a co twórcy uciągnęli naprawdę dobrze – to autotematyzm i wątek twórcy. Film zaczyna się na sposób aktorski. Aktor gra grafika a animacja opisuje losy rysowanych postaci. Nie ma co kryć schemat – fabularny trochę jak w Lego Przygodzie. Jest Twórca. Jest Tworzywo. Jest Wybraniec.
I wszystko się kręci wokół zależności bohaterów i autora. Bohaterowie zdają sobie sprawę ze są rysunkami, że przemieszczają się po obrazkach komiksu. Że chodzą po papierze. Że napędza ich wielki ołówek autora.
Nie brakuje takich motywów:

To piękne rozwinięcie tej unikalnej cechy rysunków Baranowskiego – fabularnego postmodernizmu i autotematyzmu. Pękających ramek. Bohaterów przeciskających się przez białe luki między obrazkami. Zwijający kartki z sobą. Wycierający się gumką. Wyszło pięknie i oryginalnie.
To było wspaniałe u Baranowskiego.

Albo to. Takich motywów w Smoku Diplodoku też nie brakuje:

Oglądając ten film nawet zastanawiałem się czy reżyser nie przesadził aby z nabożnością do komiksów Baranowskiego. Wszak dobrze on zna swojego mistrza i na pewno nie chciał mu zrobić przykrości przez poprawianie. A czasem trzeba być bezlitosnym. Szacunek dla materiału źródłowego to jedno, a przenoszenie na ekran to drugie.
I tak na przykład bardzo wiele gagów i żartów słownych (kolejna potęga Baranowskiego) zostało zacytowanych żywcem. Wiele kadrów zostało z nabożnością odrysowanych w 3D. Czy to źle? Mi się podobało. Ale niech rzesze widzów sami zadecydują.

Natomiast co powiedzieć o tym co w fabule dodane?
Mam wrażenie że to największa słabość filmu. Dwa banalne morały że „trzeba robić to co się uważa za słuszne” i „nie można się całe życie ograniczać” – to kiepski wkład filmowców w światy Nerwosolka. Dużo lepiej jest jak filmowcy próbują „Zrobić coś w stylu Baranowskiego”.
I tak historia o tym jak Lord Hokus Pokus stracił rodziców – świetnie absurdalna. Wizja kwadratowego słońca. Maszyna szukająca skarpetek. Cały wątek o wchłonięciu autora przez historię obrazkową. A także artefakt „zaczarowanego ołówka” – to świetne twórcze rozwinięcie świadczące o zrozumieniu stylistyki pierwowzoru.
* * *
Czegóż chcieć więcej?
A z obowiązkowej checklisty współczesnego kina co tam jeszcze mamy…
Niezbędna we współczesnym kinie silna postać kobieca? Jest! Entomologia to ideał silnej kobiecej postaci.

Obowiązkowy wątek toksycznej kobiecości? Jest a jakże. Rysownik zmaga się z właśnie z toksyczną kobiecością która wymaga od niego porzucenia marzeń, skoncentrowanie się na dobrobycie, i „przerysowywanie słodkich kotków”.
Obowiązkowy wątek tęczowy? Też jest. Wszechogarniające zło z jakim zmagają się bohaterowie ma dwie tonacje. Tonacja czystej bieli – jest zła – bo oznacza konformizm, starcie swoich marzeń, pustkę jaka zostaje gdy człowiek „ucieka przed swoim demonem” (jak mówił pułkownik Kurtz).
A druga tonacja drapieżna i zła to właśnie tonacja tęczowa – uosabia ona kicz i podeptanie dobrego gustu. Jest nawet moment gdzie „prawdziwa silna postać kobieca” czyli Entomologia zostaje zamieniona na „fałszywą silną postać kobiecą” to znaczy kogoś nachalnie podobnego do Barbie, bohaterki jednej z ostatnich hitów kinowych. Zło małpuje dobro.

Wspomnę dwa słowa o muzyce. Zrezygnowano tutaj z tworzenia wyrazistego soudntracku. Może trochę szkoda, że nie pisał go „ktoś konkretny” tak jak ongi Korzyński tworzył dla Pana Kleksa, Lady Pank czy Voo Voo do filmów animowanych Leszka Gładysza. Tutaj twórcy postanowili że muzyka nie będzie głównym bohaterem, posłużyli się symfoniczną muzyką tła – która podkreśla emocje – ale nie wybija się na pierwszy plan. Możliwe że tak musieli bo film jest międzynarodową koprodukcją – i na przykład w Czechach nikt niestety nie zna polskich muzyków. I vice versa.
Wyjątek stanowią dwie piosenki. Pierwsze to zaskakujące użycie fragmentu instrumentalnego z Domino Dancing zespołu Pet Shop Boys. To musiało kosztować fortunę. A po co zostało użyte? Nie wiem? Może po prostu „pasowało”. A może chodzi o to że teledysk tej piosenki kipiał tęczowymi aluzjami, i pojawia się ta muzyka wówczas jak w filmie tęczowe potwory próbują zgładzić świat.
Druga piosenka to zaskakujący wybór. „Stan pogody” Anny Jurksztowicz. To przedziwny utwór zapomnianej ale wybitnej artystki lat 80, która produkowała solidną taneczną muzykę czerpiąc ze swego bogatego doświadczenia gospelowego i jazzowego. Za tę świetną kompozycję wzięła się niejaka Natalia Przybysz, która też dysponuje wspaniałym „amerykańskim” głosem, ale jak to dziś w modzie – woli się chować za dziesiątkami filtrów i efektów. Co ta piosenka odtwarzana na tytułach ma wspólnego z Diplodokiem? Chyba nic. „Wystarczy być”.

Nie wychodźcie na napisach bo w „Diplodoku” jest scena „po napisach”. Osobiście czekałem zapowiedzi pojawienia się Kudłaczka lub Orient-mana zapowiadających rozszerzenie Baranowski Cinematic Universe. Ale czy się doczekałem? Przekonajcie się.
Ja to kupiłem. Czy kupią to dzieci? Przekonamy się.
Wit Salamończyk
* * *

Jeden to Kajtuś Czarodziej z powieści Janusza Korczaka – jest jak Łowca Jeleni.
Drugi to Kajtek Czarodziej z filmu opartego bardzo luźno na motywach tejże – jest jak Władca Depresji.
Różnice są znaczne.
Zderza się ze sobą przemyślana literatura i nieprzemyślany film.
AI Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Historia Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Nolan Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Sienkiewicz Simmons Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski
Sprostowanie:
W tekście pojawił się błąd. Piosenka zespołu Pet Shop Boys użyta w filmie to nie Domino Dancing ale evergreen You are always on my mind.
Za pomyłkę muzyków oraz twórców filmu bardzo przepraszamy.
Redakcja