Nerwowe szukanie Wielkiej Sprawy. Fantastyka religijna po przejściach
Forlong Gruby - 11 lipca, 2022Taki miał być tytuł panelu na który byłem zaproszony – „Fantastyka religijna po przejściach”. Panel się nie odbył. Ale odbył się proces mózgowy. Więc kilka luźnych, błąkających się myśli sobie zanotowałem.
Jakich przejściach? Zapewne chodzi o przejścia sekularyzacji, przejścia bluźnierstw, przejścia obojętności, przejścia utraty wiary, przejścia wewnętrznych kłótni i rozłamów, w końcu metamorfozy której symbolem może być śmierć Elona Muska polskiej fantastyki – czyli Macieja Parowskiego – „zwykłego, zrównoważonego” człowieka, który „szedł prosto i nie brał jeńców żadnych” w czasach kiedy literacki świat obierał coraz bardziej zboczoną marszrutę. Nie ma co ukrywać że świat 1990 jest inny niż 2020.
Szczerze powiedziawszy niespecjalnie interesuje mnie los „fantastyki religijnej po przejściach”. Mogę sobie wyobrazić jej stan, ale przyznaję że wypadłem z obiegu nowości literackich. Z drugiej strony wydaje mi się że autorzy jakich przeczytałem opisali już najrozmaitsze warianty współczesności. I takie bądź inne przejścia już widziałem w filmach bądź książkach.
To co mnie intryguje najmocniej AD.2022 to los fantastyki i literatury w ogóle, po przejściach religii. Czyli jak sobie radzi fabularny fach po oderwaniu się od religijnych przesądów.
Zasadniczo powinien być chyba coraz bardziej, wolny, nieskrępowany, nieuprzedzony, sensowny no i szlachetny jak Albert Camus pomnożony przez doktora Rieuxa.
Ale czy nie jest przypadkiem coraz bardziej komiczny, dziwaczny i zagubiony?
Trudno mi wnioskować, bo nie śledzę współczesnej literatury, zwanej niekiedy (czy słusznie?) nowoczesną. Bywa nowoczesna. Bywa zacofana. No ale jakieś fabuły wpadają w ręce, najczęściej można kontemplować scenariusze filmów, które są przecież też współczesną literaturą. Tak więc pisarze, scenarzyści, szołranerzy, gamecośtamerzy. Wy dziś snujecie nić opowieści przy ognisku.
No i co mi przychodzi do głowy?
1. Widzę dziwaczne pretensjonalne rozwiązanie fabularne nowego Blade Runnera. Gdzie jest poszukiwanie jakiegoś nowego mesjasza, dzieciątka, baranka ofiarnego. Generalnie poszukiwanie Wielkiej Sprawy.
2. Widzę serial o Wiedźminie, gdzie bohaterowie zamiast sobie żyć wolno, nieskrępowanie, nieuprzedzenie i sensownie – ciągle gdzieś chodzą wygłaszają nadęte frazy, odmieniają „przeznaczenie” przez wszystkie przypadki i ciągle próbują zrobić wrażenie że służą Wielkiej Sprawie.
3. Widzę serial o Watchmenach, który, który…., próbuje nam udowodnić, że trzeba w jakiś sposób przeobrazić swoje życie i podnieść je na wyższy poziom. Jak w Braciach Lwie serce. A do tego niezbędne są dwie rzeczy – poświęcenie i wiara.
4. Widzę zakończenie Gry o tron – gdzie największe szychy przedstawionego świata, zamiast spokojnie wprowadzić podatek liniowy i kartę praw człowieka i obywatela – próbują narzucić światu jakiś półmistyczny New Deal. Którego to dealu ma nie pożałować przez następne stulecia.
5. Widzę bohaterów Ligi Sprawiedliwości, którzy zamiast przeżywać przygody, przechadzają się dostojnie po planie filmowym, z minami o jakich Jan Paweł Sartre mógł tylko pomarzyć. Nadęte słowa, nadęte gesty. Batman jak Piotr Skarga wygłaszający kazania sejmowe. Trochę kino moralnego niepokoju, trochę reklama fasoli w puszkach. Jeśli chcesz być tak samo nadęty – zjedz jak najwięcej tej czerwonej.
6. Widzę nowego He-Mana – gdzie dziecięcy bohaterowie zamiast być dziecięcymi bohaterami – pragną być cholernie dorośli i przeżywać cholernie dorosłe problemy. Chcą przeżywać wewnętrzna metanoię.
7. Latający Uniwerse Marvela? Ile było odcinków w których światu nie groziła zagłada rodem z piekła. Przy czym chyba tylko w serii o Hellboyu (jeżeli już potraktować w ogólności filmy o superbohaterach) – z wirującego nad światem kłębowiska chmur atakowały nas prawdziwe, jawne diabły. A w pozostałych racjonalnych filmach diabły były już udawane. Poprzebierały się. Superludzie bardzo rzadko muszą zmagać się ze zwykłymi problemami, które niszczą naszą planetę (rozkład więzi międzyludzkich, rozkład ubogich społeczności, globalizm katujący biedne państwa, pełzający Big Data totalitaryzm, zamrożone konflikty pochłaniające tysiące ofiar, walka o kurczące się zasoby, europejskie elity tuczące azjatyckiego agresywnego potwora). I tak dalej. Z takimi rzeczami to mógł sobie walczyć James Bond. Oni muszą podejmować walkę moralną o Wielką Sprawę. Dla nich istnieje tylko Dzień Sądu, tylko Księga Apokalipsy tylko Zasłona przybytku, która rozdziera się na dwie części.
8. Widzę zakończenie Kontaktu Sagana. Ciekawy pomysł nie przerodził się w jakąś zrównoważoną wizję, ale w newy-ageowy pejzaż zaświatów. Kontakt z obcą cywilizacją przerodził się w proroctwo Świadków Jehowy, w nową wizję Krainy wiecznych łowów. Pod tym kątem dużo bardziej stonowana (choć nieco mistyczna, ale bez przesady) była opowieść Spielberga z Bliskich spotkań III stopnia. A już mistrzowska i sensowna, racjonalna i nie doszukująca się metafizyki (pomimo dominikanina na pokładzie statku) była Lemowska sytuacja z Fiaska, Edenu albo Niezwyciężonego. Porządny świecki kontakt polegający na wzajemnym mordobiciu.
To chyba dużo bardziej prawdopodobne że na odległej planecie żyć będzie Władimir Putin a nie Anatolij Kaszpirowski albo Lew Tołstoj.
Card w Grze Endera lub Mówcy umarłych, też jedzie z quasi-mistyką w swojej idei kontaktu – ale u niego nie jest to żadne podnoszenie egzystencji na wyższy poziom, tylko zwykła próba przełamania niechęci i uładzenia wrogości.
9. A jak się mają stare szlagiery w nowej wersji? Czy Fundacja Asimova to stara dobra bajeczka o upadku Cesarstwa Rzymskiego z powodu autokolapsu zdegenerowanej cywilizacji? Czy może jakaś nowa wersja opowieści o walce z „ciemnością”. Światło w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnia.
10. Ciekawym ale nie całkiem czytelnym przykładem jest cykl Gwiezdnych Wojen. Najpierw druga triada w sposób naturalny ociekała mistyką. Potem pierwsza triada – Lucas jakby przestraszył się własnej wizji i na siłę wszystko próbował zracjonalizować. Wyszło ziewanie. Ostatnia trzecia triada – to gorączkowe szukanie substytutu który podbije piłeczkę. Mistyka już nie pasuje, suchy racjonalizm okazał się nieco… suchy. Więc trzeba odnaleźć jakiś implant. Tylko gdzie znaleźć tą Wielką Sprawę?
11. A jak sobie radzą horrory co nie straszą? Groza bez grozy. Niesamowite opowieści bez duchów? Tzw. horrory walczą o swój udział rozpaczliwie, ale robią to coraz bardziej komicznie i karykaturalne. Całe zło na siebie wzięły nowe zastępy świrów. Ciężko pracują generując nowe sadystyczne pułapki. Ale świr to też człowiek. Potrzebuje naszej empatii. Naszej akceptacji.
* * *
Sprawa ma się dość prosto. Człowiek dotychczas walczył (z grubsza) o dwie albo trzy Wielkie Sprawy. Z jednej strony brał udział w walce dobra ze złem. Z drugiej strony próbował rozwikłać zagadkę miłości między kobietą a mężczyzną. Z trzeciej można by dodać walkę o swoją tożsamość – czyli o tożsamość wspólnoty, swoich sióstr, braci, swojej ojczyzny.
No i jak tu żyć ma szołraner, kiedy kultura sublimuje te Wielkie Sprawy?
Człowiek żeby żyć i czuć sens tego życia, potrzebuje jakiegoś wzniosłego celu. Walka dobra ze złem, to był całkiem dobry, nośny i nadający sens życiu, pomysł. Podobnie pragnienie miłości. Odkrywanie miłości, walka o miłość. Z nią splata się walka o dobro. To wzniosły i doniosły projekt. Zdanie na całe życie. Zadanie które im dalej w głąb życia, tym bardziej staje się trudne. Tym bardziej widoczne jest że nie nasze siły są tu kluczowe, ale siły „omnipotentne”, „inkluzywne”.
No a jaką Wielką Sprawę podsuwa współczesność. Walka o prawa jednych grup ludzi względem drugich? Walka jednej klasy przeciwko drugiej? Walka to żeby nie zdewastować środowiska (przy okazji powodując dewastację najuboższych krajów)? Walka o to żeby nie jeść zwierząt? Walka żeby nie wymrzeć jak walnie w nas meteor? Albo żeby przetrwać jak skończy się ropa naftowa? Walka z tłuszczem obrastającym moje ciało? Walka o samorealizację, czyli o to żeby jak najwięcej kliknięć mieć na Youtubie? Walka o to żeby odkryć swoją tożsamość, czyli w sposób pretensjonalny wymyślić siebie, jak cosplayer albo gracz dobierający sobie skórkę dla swojej postaci.
To są ważne problemy. Ja je doskonale rozumiem, większość życia spędzam troszcząc się o rośliny, zwierzęta i tłuszcz na moim ciele. Ale nie trzeba być wielkim mędrcem żeby zrozumieć, że to nie jest zbyt porywający projekt polegający na haśle „musimy mniej pierdzieć, bo planeta tego nie wytrzyma”. Bo jak już ograniczymy pierdzenie to czym zajmiemy się w tym Raju na Ziemi.
Rozdział 10 Ewangelii spisanej przez Mateusza:
„Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.”
Kogo mamy się teraz bać, skoro nie ma tych, którzy mogą zabić duszę? Tych co zabijają ciało?
Zabić ciało potrafi każdy głupi.
Czy mamy się bać każdego głupiego?
Życzę literaturze jak najlepiej, niech znajdzie pomysł na siebie.
Ale błagam niech nie próbuje małpować Wielkich Spraw.
Jeżeli chce być wielka, niech opisze swoje własne Wielkie Sprawy.
Forlong Gruby
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego:
pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szulkin Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] CZYTAJ >> >> CZYTAJ >> >> CZYTAJ >> >> CZYTAJ […]
[…] Nerwowe szukanie Wielkiej Sprawy. Fantastyka religijna po przejściach […]