Feliks W. Kres – pożegnanie
Trzydzieste Plenum - 18 października, 2022Kresa spotkałem niezbyt wiele razy w życiu. Góra dziesięć, a może i nawet tyle nie. Większość z tych spotkań to zresztą uczestnictwo w panelu czy prelekcji z pozycji słuchacza, więc z niewielkim kontaktem bezpośrednim. Choć miłe i serdeczne wyjście w kilka osób na piwo po jakimś spotkaniu autorskim w Empiku też się trafiło.
Osobna historia to kontaktowanie się z Kresem, ale to temat raczej na jakiś wieczór anegdot fandomowych – Feliks W. Kres długo bronił się i przed telefonem, i przed kontem mailowym,
stąd też, zapraszając go na konwenty, bądź dogadując szczegóły tychże, zdarzyło mi się pisać listy, dzwonić do wydawnictwa Mag i zostawiać tam wiadomości, a nawet dzwonić do pracy małżonki pisarza (a dodatkowy smaczek w tym, że owym miejscem pracy był szpital).
Z takich to powodów, mimo że jakieś tam kontakty osobiste z Kresem miałem, bardziej zostanie on w mojej pamięci jako pisarz. Ale tu znów doświadczenia są dość ułomne – gdy wchodziłem w fandom, Szerer był już na tyle rozgrzebany, że ciężko było się połapać w dotychczasowych wydaniach, w określeniu, co z publikacji w czasopismach wchodzi do kanonu, a co nie. Do tego było widać, że jeszcze sporo tomów przed nami, a ja nie przepadam za czytaniem nieukończonych cyklów.
Coś tam oczywiście jednak przeczytałem – „Grombelardzka legenda” zawojowała mnie dusznym, mrocznym, deszczowym górskim klimatem. „Król Bezmiarów” przypominał morskie, pirackie opowieści czytane w późnym dzieciństwie.
Kres uchodził wówczas za wręcz bezdyskusyjny numer dwa w polskim fantasy i dało się to łatwo zrozumieć. Pozbawiony lekkości i elokwencji Sapkowskiego, pisał dużo bardziej na poważnie, gęsto, ponuro – i krwawo. Wyrazistych bohaterów rzucał w szeroko nakreślone tło wydarzeń, w budowaniu którego znaczne usługi oddawało mu największe bodaj hobby – czyli historia i historyczne lektury. To pomagało mu tworzyć szerokie perspektywy, zarysowywać coraz większe i większe ramy opowieści, a wszyscy tylko czekali – jak to się skończy?
I właśnie wtedy, kiedy wszyscy czekali, Kres ogłosił emeryturę i zawiesił pióro. Jako że mimo wszystko nie byłem aż tak wielkim fanem jego dzieła, przełknięcie tego przyszło mi bez bólu. Za to przez dobre kilka lat wokół siebie widziałem masę osób tęskniących i rozpaczających wręcz, z nadzieją wyczekujących powrotu Kresa.
Przez dłuższy czas wydawało mi się, że owi porzuceni fani znaleźli spełnienie, gdy pojawił się Robert Wegner. Małe dawki jego twórczości wykazywały się znacznym podobieństwem do dziejów Szereru, ukułem więc powiedzenie, iż Wegner to doskonały pisarz dla „sierot po Kresie” i głosiłem je przez kolejne kilka lat. Wielu znajomych wydawało się stosunkiem do Wegnera potwierdzać, iż oceniłem słusznie.
Minęło znów kilka lat i okazało się, że jednak się myliłem. Może nie całkowicie, ale myliłem. Wegner, owszem, wypełnił lukę, dał pocieszenie. Nie chcę być źle zrozumiany, nie uważam Wegnera za naśladowcę Kresa, czy inny ersatz. To pełnoprawny i znakomity autor, z rzeszą fanów pewnie i większą, niż Feliks W.
Ale gdy gruchnęła wieść, iż ten ostatni wraca do pisania, siada za biurkiem, by dokończyć Cykl Szererski, by Księga Całości wreszcie okazała się nam faktycznie w Całości – zauważyłem wśród „sierot po Kresie” taki entuzjazm i wyczekiwanie, że zrozumiałem. Mistrz był jeden,
a Wegner tylko uspokoił tęsknotę, jednak na pewno jej nie zwalczył. Powrót Kresa stał się Wydarzeniem przez wielkie W, a wieści o rozrastającym się zakończeniu Szereru elektryzowały coraz więcej osób.
Na dodatek Kres założył w Sieci stronę autorską, na której odpowiadał na pytania czytelników – konkretnie, precyzyjnie, obszernie i z dużą dawką niepospolitego humoru. Sam próbowałem ze trzy razy – zawsze dostałem satysfakcjonującą odpowiedź. Zadowolony z obrotu spraw zacząłem zbierać nowe wydania jego cyklu, planując przeczytanie, gdy objawi się nam już w całości, a właściwie – w Całości.
Nie będąc prawdziwym fanem, nie będąc nawet bliskim znajomym, ciężko mi teraz ubierać się w szaty głównego żałobnika, ale nie da się ukryć – śmierć Kresa mocno mnie przygnębiła. Odszedł jeden z tych, którzy byli gwiazdami polskiej fantastyki, gdy na dobre wchodziłem w ten świat. Laureat Zajdla i innych nagród, a przede wszystkim – po prostu wyrazisty pisarz i dobry człowiek.
Nie wypada dziś się zastanawiać, czy zdążył dokończyć Księgę Całości albo kto i kiedy tym razem pocieszy sieroty. Pozostaje to, co pozostaje zawsze – smutek i wspomnienia.
* * *
No to jeśli wspomnienia – to nie wypada pominąć jeszcze jednego tekstu. W jubileuszowym dwusetnym numerze „Fantastyki” ukazało się opowiadanie „Zabity”. Tekst zupełnie inny od standardowej twórczości Kresa, choć nie mniej kipiący emocjami. Metafizyczny, dyskursywny, buntowniczy, a przede wszystkim po prostu znakomity. Przy najbliższej okazji pogratulowałem mu tego opowiadania i wyraziłem swój zachwyt.
Bardzo się ucieszył i odparł, iż to opowiadanie wyszło z niego zupełnie niespodziewanie i nie wydaje mu się, żeby miał kiedyś do takich nastrojów powrócić, ale nie ukrywał też dumy i zadowolenia – sam wiedział, że tekst mu się udał.
Faktycznie, do klimatów „Zabitego” już nie wrócił, ale nawet jeśli nigdy nie napisałby niczego prócz tego opowiadania, miałby dla mnie pewne miejsce w gronie największych gwiazd polskiej fantastyki.
Trzydzieste Plenum
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Nowak Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
Dodam że cykl felietonów „Kresy literatury” w naszym fanzinie był częściowym hołdem dla pisarza.