
Hate-watching. Pochwała
Wit Salamończyk - 10 października, 2024Ponoć jakaś straszna zaraza opanowała gatunek ludzki. Kolejny już artykuł czytam o niej. Eksperci są zaniepokojeni. Młodzi ludzie ulegają szkodliwemu zjawisku.
I tak spotkałem się z sformułowaniem „hate-watching”.
Uważam, że jest to zwrot cokolwiek głupi (lub podły), bo ludziom którzy go wymyślili – wydaje się że odkryli jakieś nowe zjawisko. Otóż nie. Uważam że to zjawisko stare jak świat, a sam zwrot to perfidna nowomowa.
* * *
Love-watching
Może przesadzam, może jestem dziadkiem, który nie czuje „vajbu” i nie wie że teraz są „trendi” różne takie makaronizmy (hamburgeryzmy) jak FOMO, must-watch, kampowy cringe, guilty pleasure, ambient television, buzz (to akurat słowa użyte w jednym losowym artykule z sieci). Po prostu trzeba Norwidowskie „odpowiednie dać rzeczy słowo”.
Otóż nie przesadzam. To jest nowomowa. Jak najbardziej w sensie Orwellowskim – ponieważ ma w założeniu urabiać człowieka. Uniemożliwiać mu sformułowanie pewnych myśli. Epitet „hejt” ma sprawić wrażenie że zwykłe oglądanie filmu/serialu (ang. watching) nie może się wiązać z „hejtem”. Można tylko kochać to co pojawia się na szklanym (obecnie plastikowym) ekranie.
Sztuka nie może powodować złych emocji. Jeżeli oglądasz film, to możesz jedynie robić „love watching”. Możesz ten film jedynie uwielbiać, podziwiać, padać przed nim na kolana. Tylko takie mogą być przyczyny śledzenia filmów czy w szczególności seriali.
Sformułowanie „hate-watching” ma wzbudzić w odbiorcach zaniepokojenie nowym ohydnym trendem. Jacyś zaszyci w swoich zatęchłych norach trolle z niechęcią oglądają Velmę, Warszawiankę, Idola, Emily w Paryżu. Krytykują, ale oglądają. Jak oni mogą? Jak im się nie podoba to niech nie oglądają i zamilczą na wieki!
A najbardziej niepokojąca, wstrętna i zbrodnicza jest oczywiście nienawiść obskuranckich widzów do filmowej fantastyki adaptującej klasykę. Sztandarowe przykłady nieszczęsnych oglądanych (w sposób nienawistny) dzieł to Amazonowy Tolkien („Pierścienie władzy”), Netfliksowy Wiedźmin, Disneyowa Królewna Śnieżka (której jeszcze nikt nie widział, ale już się dużo o niej mówi dzięki dziarskim wypowiedziom pierwszoplanowej aktorki) czy Syrenka. Czy gwiezdnowojenny Akolita.
Wszystkie te filmy zbierają pozytywne recenzje „ekspertów”. Ale „amatorscy” publicyści jakoś się nie zachwycają. Fani nie uwielbiają,. Nie chcą się przekonać (jak do Słowackiego u Gombrowicza). Dają niskie oceny i kciuki w dół. No i niechętnie oglądają. No po prostu twórcy się męczą, bogacze wywalają miliony dolarów. A widzom ciągle się coś nie podoba…
Normalnie zbrodnia! To śmiałe i odważne kino. A tutaj taki brak szacunku dla artystów o dorobku nie mniejszym niż Beaty Kozidrak.
No cóż. Dlaczego ludzie oglądają te filmy które potem tak krytykują?! Czy z nienawiści?
Oczywiście nie. Twórcom słowa „hate-watching” oraz twórcom tych filmowych potworków nie przychodzi do głowy że ludzie oglądają te filmy z miłości.
Tak! Z miłości.
Przy czym nie chodzi tutaj o miłość do woke-scenarzystów i queer-showrunnerów. Tutaj chodzi o coś zwykłego i prostego – miłość do światów Tolkiena, Sapkowskiego, Lucasa. To sentyment do starych baśni. Do mitów założycielskich z dzieciństwa.Tak się bowiem składa że Ci „znienawidzeni” filmowcy nie siali, a chcą zbierać – biorą na warsztat nie coś co stworzyli od zera – ale cudzy dorobek kulturowy. I albo ten dorobek afirmują, albo przekreślają. A jak przekreślają, depczą, zaprzeczają – to trudno się dziwić że nie wzbudzają swoją dekonstrukcją zachwytu.
Więc jeżeli ktoś kocha prozę Sapkowskiego (choć mi osobiście trudno się wczuć w taką rolę) – to kiedy słyszy, że filmowy gigant łoży miliony dolarów i zatrudnia znanych aktorów – to nie może się doczekać seansu.
I pal licho kiedy po raz kolejny widzi film nieudany z powodu braku pieniędzy czy braku talentu.
To się zdarza. Irytuje, ale jest samym życiem.
Ale kiedy widzi że scenarzyści świadomie układają historię po swojemu, uwłaczają logice, piszą na kolanie (lazy writting – kolejny anglojęzyczny potworek, a raczej „monsterek”) – z wprawą pisarską nastolatka, niszczą „materiał źródłowy” – to nic dziwnego że w człowieku burzy się krew i fan zaczyna wyklinać.
* * *
Wściekłość na strącanie w pustkę
A możliwe że najbardziej bolesne dla tych co kochają prozę starych mistrzów – na przykład Tolkiena – nie musi być ten brak szacunku współczesnych patofilmowców. Wydaje mi się że najgorsze jest to poczucie nicości – do jakiej zostaje strącone Śródziemie.
Bo współczesne ekranizacje są tak słabe że już nawet nie wzbudzają niechęci, ale znikają w próżni.
O co mi chodzi. Użyję przykładu sprzed kilku dni.
W tym tygodniu dzień po dniu zobaczyłem dwa nowe satyryczne filmiki. Obydwa są kolejnymi z setek „parodii” Władcy Pierścieni Petera Jacksona.
I nie wiem czy jest istotne że obydwie grupy youtuberów pochodzą z Antypodów.
W pierwszym filmie cała śmieszność sytuacji polega na tym, że pracownicy zwykłego sklepu ze sprzętem komputerowym, odgrywają scenę, w której Gandalf zdejmuje urok z króla Theodena. Nic tu więcej nie ma – po prostu odegranie sceny filmu fantasy we współczesnych ciuchach.
Drugi filmik parodiuje scenę, w której Hobbici uciekają z leśnej drogi przed nadchodzącym Nazgulem. A cała śmieszność tej sceny polega na tym ze zamiast Nazgula pojawia się kobieta podczas owulacji.
I co my tu mamy? Pierwowzorem jest film sprzed ćwierćwiecza. Sceny które same w sobie nie są ani wybitne, pomysłowe (daleko im choćby do scen z Wściekłych Psów, Ojca Chrzestnego, Dobrego złego i brzydkiego) – ale mimo tego są tak archetypiczne że każdy je rozpoznaje od razu. Że stają się kanwą niezliczonych parodii.
A teraz – czy wyobrażamy sobie że serial „Pierścienie Władzy” staje się podobną inspiracją? Czy jakąś scenę chciałoby się cytować, niekoniecznie po 25 latach, ale tuż po zakończeniu emisji?
Szeregiwiec Ryan, Piknik pod wiszącą skałą, Gwiezdne Wojny, Obcy, Terminator, Gra o tron, Taksówkarz – to wszystko są filmy które składają się z archetypicznych scen, które z wiekiem obrastają kontekstami. A te współczesne dekonstrukcje – strącają całe literackie światy w niebyt.
* * *
Cykl życia pychy kroczącej przed upadkiem
Ci „odważni twórcy” (ich odwaga polega na realizowaniu wytycznych swoich korporacji) nie mogą się też zdecydować co chcą osiągnąć. Przyciągnąć widza czy go przegonić?
Bo schemat się coraz częściej powtarza.
Najpierw twórcy mówią, że sa odważni, że chcą wnerwić zasiedziałych fanów. Że nie tworzą pustej rozrywki. Że chcą stworzyć zaangażowany manifest. Że chcą zmieniać świat miast dostarczać zabawy.
No i argument ostateczny. Sakramentalne „jeżeli ci się nie podoba to nie oglądaj”.
A jak fani faktycznie są wkurzeni, nie oglądają bo im się nie podoba. I do tego krytykują bo im się nie podoba. To wtedy winni są widzowie. Bo są mężczyznami. Bo są toksyczni. Bo są rasistami i cośtam-fobami. Bo „nie są jeszcze gotowi”.
Wszyscy są winni tylko nie twórcy filmu.
A potem cykl zostaje ponowiony w ramach kolejnego sezonu.
I jeszcze co gorsza ci obrzydliwi toksyczni, cośtam-fobiczni fani uprawiają ten „hate-watching” niekoniecznie poprzez oglądanie samego filmu – tylko oglądają jakieś wstrętne nienawistne kanały swoich ulubionych youtuberów. Tam mogą posłuchać streszczeń odcinków i od razu „nakarmić się krytyką”.
A czemu nie? W tych praktycznych czasach, w których ludzie robią to co prostsze i bardziej wygodne? Tacy recenzenci, youtuberzy – są na wagę złota.
To wygląda na bardzo zdrowy odruch. Jeżeli uważasz że coś jest złe. Jeżeli oburza cię niszczenie dorobku kultury (a mówicie co chcecie – każdy z nas chodził do szkoły gdzie przynajmniej podejmowano próby wpojenia nam szacunku dla dorobku kultury) – to chcesz o tym z kimś porozmawiać, wymienić się oburzeniem.
A przede wszystkim chcesz się przekonać że to ty jesteś normalny a nie te chore telewizje, które z uporem maniaka produkują kolejne sezony tych niewypałów i wciskają ludziom chłam z uporem większym nawet od Gucwińskich puszczających w sobotnim prime-time mega serial PRL „z kamerą wśród zwierząt” (31 lat emisji).
A co z filmami i serialami takimi jak Warszawianka, czy Emily w Paryżu? Które niczego nie niszczą tylko są po prostu słabe? Dlaczego ludzie chcą je oglądać?
A czy kogoś to dziwi że ludzie lubią oglądać kino klasy B? Paradokumenty? Programy rozrywkowe w TVN? Albo słuchać Disco Polo? Czy to wymaga naprawdę tłumaczenia? Jest cała gama postaw afirmowania kiczu i powstało o tym tyle tysięcy słów, że nawet Chat GPT jest w stanie wyjaśnić to zjawisko.
Na koniec tych rozważań o tym że coś się komuś nie podoba – pasuje mi żeby przytoczyć wspaniałe zakończenie opowiadania „Cmentarze” Marka Hłaski.
– No, no – rzekł milicjant. – nie podoba się wam może?
Zmierzyli się wzrokiem
– Nie – rzekł Franciszek.
– Nie?
– Nie.
– Naprawdę nie?
– Naprawdę nie.
Wyprostowali się obaj; i obaj naraz poczuli ogromną ulgę; po raz pierwszy od wielu chwil; stali bez ruchu patrząc się na siebie – czyści i spokojni; spokojni jak zwykle, kiedy zaczyna się coś ważnego.
– Idziemy – powiedział milicjant
– Idziemy – powiedział Franciszek.
Błogosławieni którzy czynią hate-watching albowiem oni kierują się miłością do piękna i rozumu.
Wit Salamończyk
* * *

Formularz kontaktowy
* * *

Film próbuje wykreować polską wersję Dartha Vadera, bardzo pięknie koloryzuje przedwojenne realia.
A przede wszystkim stanowi przestrogę przed zaufaniem „naukowo dowiedzionej wiedzy zagranicznych ekspertów”.
AI Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Historia Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Nolan Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Sienkiewicz Simmons Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski