Hiob: Komedia sprawiedliwości. Robert A. Heinlein
Ryszard Ochudzki - 10 maja, 2024Zaintrygowany rozdziałami rozpoczynającymi się cytatami z Pisma świętego, wziąłem sobie na lekturę w trakcie Wielkiego Postu „Hiob: Komedia sprawiedliwości” – Roberta A. Heinleina.
Smaczku dodawało też i to, że owa powieść była jedną z ostatnich tego jakże zasłużonego, w trakcie pisania blisko osiemdziesięcioletniego autora. A więc to swoiste podsumowanie, a może i testament dla pozostałych na tym łez padole.
Jak dowiedziałem się z interesującego choć momentami przyciężkawego komiksu „Historia Science Fiction” – Heinlein owszem lubił prowokować (jak swoją słynną „Kawalerią kosmosu”) jednak pogłoski o jego skrajnej prawicowości były mocno przesadzone.
Tak więc można uznać, że „Hiob…” to taka dość udana prowokacja, gdzie daje mocnego prztyczka w nos amerykańskiej, biblijnej religijności, terenów środkowych Stanów (pasa biblijnego), gdzie się wychował i skąd pochodził.
Tytuł książki oczywiście spoileruje niemiłosiernie o czym to będzie (trochę w tym tekście też pospoileruje, wybaczcie), ale zaskoczenie lekkie było, że plagi i ogołocenie jakie spotkały biblijnego Hioba, Heinlein ubiera w modne dziś aspekty multiwersum.
A więc cokolwiek nasz bohater Alec (Hiob) zyskuje w danej rzeczywistości, to po jakimś czasie traci, poprzez zmianę i przejście w alternatywną rzeczywistość (jak zmiana go łapie w czasie kąpieli, to może i wylądować nago w nowym miejscu). Tak więc nie zna dnia i godziny, kiedy zostaną mu zabrane wszystko co materialne (jak biblijny Hiob, któremu szatan nie mógł dobrać się tylko do duszy).
Dlaczego jednak tak się dzieje? Kto się z nim bawi? No skoro Hiob, to wiadomo, ale w kontekście całej historii znanej z księgi Starego Testamentu i obecnych tam dramatis personae, ciekawiło jaka będzie rola żony, przyjaciół, szatana… Wszyscy oczywiście są, ale tylko ten ostatni wypada z biblijnej roli.
Nasz autor jak i bohater jest rasowym WASPem, w powieści pastorem świetnie znającym Pismo św., z równą wrogością traktującego papistów jak szatana. Z żelazną bezwzględnością bierze biblijne opisy i przekuwa je w treść (jak owe porwanie sprawiedliwych do nieba „The rapture” czy choćby wygląd i rozmiary niebieskiego Jeruzalem z Apokalipsy).
Sporo humoru (w końcu to komedia), ze sprawiedliwością różnie, w zamian sporo konwencjonalnego seksu chłopa z gołą babą (tutaj nasz autor wykazuje się wyczuciem na cnotę niewieścią, niczym biblijni starcy dla pięknej Zuzanny).
Samo rozwiązanie i wyjaśnienie losów Aleca-Hioba, raczej rozczarowuje ortodoksyjnych chrześcijan a raduje kindersatanistów. No ale też pokazuje, jak wszelkie kolorowe wizualizacje „życia po życiu” z folderów co bardziej bezrefleksyjnych sekt, w istocie nie stanowią raju, w którym chciałoby się spędzić wieczność.
Pozostaje mieć nadzieję, że zakończenie „Hioba…” nie jest osobistym przesłaniem przyszłym pokoleniom do tego tematu ze strony samego autora, który przez swojego bohatera pokazał, że zna Pismo, ale, jak sympatyczny szatan z jego powieści – nie zamierza przed nim drżeć i się nim zaciągać.
Ochudzki Ryszard
* * *
O roku ów Jakież tam były filmy w wyścigu po Oscary! Przegrać z „To nie jest kraj dla starych ludzi” to poziom rywalizacji Nykänen z Weißflog.
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Nowak Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski