James Caan i Rollerball
Manitou - 9 lipca, 2022Odszedł akuszer kina SF
Kiedy usłyszałem że umarł James Caan, byłem mocno zaskoczony! Żyłem w przekonaniu, że już lata temu brutalnie podziurawili go bezwzględni gangsterzy przy wjeździe na autostradę. Biedny Sonny Corleone! Ta scena tkwi mi brutalnie w głowie, jako prawdziwa, nie fikcyjna. Po dziś dzień boję się podjeżdżać do autostradowych bramek.
Ale jednak prawda jest taka że ten kręcony atletyczny rudzielec zmarł teraz.
Poinformował o tym między innymi Stephen King, dziękując aktorowi za rolę Paula Sheldona w filmie Misery.
Chciałbym jednak uhonorować Pana Jamesa za jego znaczącą i epokową rolę, w filmie który był kamieniem milowym (jakkolwiek negatywnie oraz błędnie ten zwrot jest kojarzony przez eurokratów) w rozwoju kina SF – Rollerball.
Norman Jewison – bardzo polecam jego filmy od perfekcyjnych musicali (Skrzypek na dachu i Jesus Christ Superstar) po …And justice for all – który być może (przyjmijmy to za fakt) zainspirował muzyków zespołu Metallica do nazwania swojej tyleż dziwnej, co epokowej płyty. To sprawny reżyser, który umie poruszać się między stylami.
Wracając do Rollerballa, można odnieść wrażenie, że reżyser stoi w mocnym wykroku między Stanleyem Kubrickiem (w filmie widać bardzo mocne inspiracje od obrazu, scenografii, kolorów, po rodzaj muzyki) a późniejszymi o dwa lata Gwiezdnymi Wojnami. Akcja względem Kubricka, zaczyna się podkręcać. Sceny zaczynają się układać we wciągające sekwencje walk. Rządzą kaskaderzy, którzy prezentują widowisko sensowne a nie tylko zlepek przypadkowych ujęć artystycznych. No i na koniec scena w stylu „Luke! Use the force!”. I triumf jednostki. I w ogóle coś na wzór happyendu.
W tym wszystkim nasz bohater James Caan, myślę że dźwiga rolę. Korzysta ze swojej brutalnej charyzmy. Nie jest to może kreacja na miarę Sonny’ego Corleone, ale też przyznajmy że nasz aktor musi ponieść na barkach cały film.
Rollerball jest po dziś dzień wart oglądania na równi z dziełami Kubricka oraz Lucasa. O jego potędze świadczy też porównanie z późniejszym jego remakem.
Kto nie nie rozumie o co chodziło redaktorowi Little Dark Cloud w tekście „Blade Thing – Dlaczego takich dobrych filmów nie robią dzisiaj” – niech sobie obejrzy obydwie wersje Rollerball – starą i nową.
Bijatyki, motory, sport, atleci, kaskaderzy – OK. A co z „przesłaniem”?
Trudno powiedzieć do jakiego stopnia istotna jest w tym (starym) filmie warstwa ideowa. Jest to fantastyka socjologiczna, dystopijna. Czy ta rzecz to kwiatek do kożucha? Jak bardzo jest głęboka?
Ciężko jednoznacznie zawyrokowawć Na pewno nie wymyślił tego sam Jewison, bo film jest ekranizacją opowiadania Roller Ball Murder Willama Harrisona. I z jednej strony sam reżyser chyba nie przykładał do tego wielkiej wagi, bo zapytany o swoje intencje oświadczył, że chodziło mu o zwrócenie uwagi na rosnący w sporcie element przemocy i jego negatywne skutki dla psychiki mas. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że jest to diagnoza nie dość że płytka, ale i chybiona.
Nie mniej, jak zwykle – twórcy płodzą dzieła których głębia przerasta ich samych. Oddam może głos Andrzejowi Kołodyńskiemu, którego wspaniałą książeczka „Dziedzictwo Wyobraźni – historia filmu SF” stanowiła dla mnie odpowiednik Youtube/Netflix, w czasach kiedy nie było Internetu.
O tej przyszłości, odległej zaledwie o trzydzieści lat dowiadujemy się niewiele, poza tym, że rządy sprawuje tajemnicza korporacja, która zdołała wyeliminować wojny tłumiąc jednostkową aktywność. Krwawe igrzyska mają być „wentylem bezpieczeństwa” i nieustanną demonstracją bezsilności jednostki. Champion Jonathan E. (James Caan) uznany zostaje za potencjalne zagrożenie właśnie dlatego, że jest championem. Nie chce dobrowolnie wycofać się z gry i sięga po zakazaną wiedzę o historii. Dociera nawet do skomputeryzowanego centrum, gdzie niebezpieczne książki na temat przeszłości pełnej wielkich indywidualności ulegają kasacji. Bezsilnymi świadkami wymazywania informacji ze zbiorowej pamięci są intelektualiści przedstawieni dość nieoczekiwanie jako bezradni głupcy.
Champion pozostaje niezwyciężony i w zakończeniu jego imię, skandowane przez tłumy, rozbrzmiewa dosłownie na całym świecie. Nie wiadomo tylko, co może przynieść ludzkości ten triumf silnej jednostki. Dyktaturę, która zajmuje miejsce rządów korporacji? Kolejną wojnę?
Andrzej Kołodyński – „Dziedzictwo Wyobraźni – historia filmu SF”
Tłumienie jednostkowej aktywności? Wymazywanie historii? Intelektualiści jako bezradni głupcy? Kasacja książek? Trochę chyba odzwierciedla to postępowe nurty naszego Nowego Świata.
Ale faktem jest że sam film jest zupełnie zawieszony. Bohater zwycięża i szczerze mówiąc nie wiadomo, co dalej. Film zatrzymuje się na stop klatce (która zdobi niniejszy artykuł) i dźwiękach Toccaty i Fugi d-moll Bacha. Rozmazana twarz Caana patrzy się na nas i nie wiemy czy ona nas zbawi, czy rozjedzie, czy ominie. Twórcy nie mieli w sobie odwagi pociągnięcia tego w sumie mało optymistycznego (jeśli się chwilę zastanowić nad szansami jednostki w tego typu sytuacjach) wyzwania.
No bo co dobrego może nadejść po tym happy endzie? Czy jak zwykle – największa wiktoria zakończy się największą klęską. Jak Bitwa pod Wiedniem. Jak mecz tańczącego Jerzego Dudka w finale Ligi Mistrzów. Jak bitwa o Gwiazdę Śmierci późniejszej o dwa lata Nowej Nadziei? Jak ostateczny upadek imperatora pod koniec „Powrotu Jedi”. Wszyscy się cieszą i nie wiedzą że ten zwycięski mecz jest meczem ostatnim.
Trochę dalej upraszczając sprawę poszli twórcy dużo prostszych klonów Rollerballa – Uciekiniera (ze Schwarzeneggerem) albo Wyścigu Śmierci (ze Stathamem). Pewnie można się pochylać nad cyklem Igrzyska śmierci (którego nie oglądałem choćby sekundy z szacunku na swój matuzalemowy wiek). W obydwu przypadkach lud upojony zwycięstwem swojego oblubieńca automatycznie staję się lepszy, społeczeństwo odrzuca swoje niecne praktyki i jest bardziej sielankowo. Jak chociażby w filmie Elizjum, gdzie szybkie łubudubu sprawia że nagle zapanowuje miłość, przyjaźń i sprawiedliwość społeczna.
Może to dobrze, że Norman Jewison nie posunął się do portretowania sielanki. Może to kolejny dowód wyższości starych twórców nad nowymi. Może wtedy jeszcze takie prostackie, wulgarne pokazywanie raju na ziemi, jaki nastaje dzień po ponurej dystopii, było uważane za coś, co zbytnio urąga intelektualnej i artystycznej przyzwoitości. Tej samej przyzwoitości, która kazała Januszowi A. Zajdlowi projektować rozbicie Paradyzji na lata, uwolnienie Planety Ksi na jeszcze dłuższe dziesięciolecia. Albo Edmundowi Wnukowi-Lipińskiemu kazała projektować rozkład totalitaryzmu na podobieństwo wzorów Rozkładu połowicznego pierwiastków radioaktywnych.
Może wtedy jeszcze uważano że warto zostawić widzowi znak zapytania, żeby zastanawiał się „co będzie dalej?”, a dzisiaj już koniecznie trzeba pokazać sielankowe scenki końcowe, bo inaczej widz nie jest ich sobie w stanie wyobrazić i jest postawiony przed indywidualną decyzją i dylematem? A taka jak pamiętamy z Fahrenheita 451 może doprowadzić do paniki, lub co gorsza „dyskomfortu” albo konieczności „podniesienia gardy”.
Może właśnie porównanie starego Rollerballa z nowymi filmami tego pokroju pokazuje prawdziwe drugie dno tego filmu – unaocznia poziom zdziczenia i zidiocenia, jakiemu ulegliśmy na przestrzeni tych czterdziestu lat.
Jamesie Caaan. Rudy osiłku. Mam nadzieję że ty tam już wiesz dużo więcej.
Redaktor Manitou
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego:
pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy
AI Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
Wierząc internetowi dodam jako ciekawostkę, że podobno Rollerball był pierwszym w historii filmem w którym dodano nazwiska kaskaderów do listy twórców. Same zasady wymyślonego sportu były z kolei tak dobre, że ekipa ( w przerwach zdjęciowych ) rozgrywała mecze dla czystej rozrywki.
Tyle internetu, pamiętam z kolei wywiad z Normanem Jevisonem z którego wynika, że chciał filmem w naturalistyczny sposób ukazać (o czym wspomina redaktor Manitou ) do czego zmierza aprobata przemocy jako formy rozrywki. Być może z wrodzonej niechęci do moralizatorstwa przedstawił swoje zamierzenia niejednoznacznie. W sumie bardziej zezwierzęcenie mas pokazuje w obrazie scena z podpalaniem drzewa, niż same mecze Rollerball. Tak czy inaczej, film odniósł odwrotny skutek u większości widzów i często jest ukazywany jako inspirujący dla miłośników sportów ekstremalnych. Nad czym ten bardzo wrażliwy reżyser szczerze ubolewał. Cóż, gdyby miał pisać maturę z własnej twórczości, dostałby ocenę podobną jak niegdyś Kurt Vonnegut analizujący swoje książki na potrzeby wypracowania siostrzeńca 🙂