
Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat – Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe
Wit Salamończyk - 15 lutego, 2025Marvel po raz kolejny próbuje odkupić swoje winy i zadośćuczynić wyrządzone szkody. Tym razem jakby zaczyna sobie uświadamiać swoje złe postępowanie. I chyba zrobił krok w dobrym kierunku. Oglądając film Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat – doszedłem do wniosku że Marvel wybrał drogę umartwienia, ascezy i uświadomienia sobie swojej nędzy.
I to jest dobra droga, bo jak mówi Pismo:
Lecz ten rodzaj nie wychodzi inaczej, jak tylko przez modlitwę i post.
(Uproszczona Biblia Gdańska – UBG)
* * *
Przy poprzedniej produkcji Marvela „Deadpool i Wolverine” – próbowałem przekonać czytelników, że jest to dramatyczna próba podniesienia się z kryzysu. Twórcy uciekają się (albo udają ze uciekają się) do metafizyki. Deadpoola obwołują Mesjaszem, Wolverine’a wskrzeszają z martwych i jednocześnie każą mu reinkarnować się w cały autobus różnorodnych bytów. Jednocześnie dokonywali jakieś ekspiatyczne (i ekstatyczne) tańce podobne tym w czarnoskórych baptystycznych kościołach.
Efekt był żałosny i chyba przeciwskuteczny. Ale przynajmniej wszyscy widzieli czarno na białym, że coś jest nie tak. I że kryzys jest naprawdę głęboki.
„Kapitan Ameryka: Nowy Wspaniały świat” – poszedł inną drogą. Twórcy upokorzyli się. Nie zaprzeczają swojej nędzy. Poddali się ascezie i umartwieniu. Mówiąc współczesnym językiem – bardziej lub mniej świadomie poszli drogą minimalizmu.
Postaram się ten ich minimalizm choć trochę uszanować, wczuć się. I w miarę ascetycznie i w żołnierskich słowach (w końcu Kapitan Ameryka to żołnierz) – opisać na czym ta droga upokorzenia polega.
* * *
Wielce pomnożę twoje cierpienia i twoje poczęcia, w bólu będziesz rodzić dzieci. (UBG)
1. Przez ostatnie miesiące (żeby nie powiedzieć lata) dowiadywałem się że nowy Kapitan Ameryka rodzi się w bólach. Twórcy mieli nieustannie zmieniać koncepcję, kasować nakręcony materiał, majstrować przy scenariuszu. Prawdę powiedziawszy intrygowało mnie to coraz mocniej – bo jedne z najlepszych filmów powstawały w tak zwanym „piekle produkcyjnym”. Zwłaszcza jeżeli chodzi o kino wojenne. Jeden z moich ulubionych arcydzieł „Złoto dla zuchwałych” przekroczył kilkukrotnie budżet (piszę z pamięci) i zmieniał reżyserów. Podobnie reżyser „Czasu apokalipsy” męczył się dosłownie ze wszystkim, od pogody, wynajmu helikopterów po pijaństwo protagonisty Martina Sheena oraz fochy i niedyspozycję wielkiego gwiazdora Marlona Brando. Cóż więc mogło się nie udać.
* * *
Słuchaj tego teraz, ludu głupi i bezrozumny, wy, którzy macie oczy, a nie widzicie, którzy macie uszy, a nie słyszycie (UBG).
2. Jeżeli już o plotkach z produkcji mowa – to ostatnią z wiadomości było to że w ostatnim momencie wycięto z filmu pół godziny materiału. Byłem osobiście przekonany że chodzi tutaj o jakieś szarpanie się z lewicową ideologią, na przykład po wyborach w Stanach i przemeblowaniu amerykańskiej sceny. Po „sukcesie” z zamierzenia neofeministycznego „Marvels”, po „czarnoskóro-szowinistycznych” wątkach „Czarnej Pantery” – spodziewałem się jakiegoś manifestu pokroju filmu „Civil War” (nie chodzi o film Marvela tylko o współczesny film o wojnie domowej w USA). W końcu nawet jak się nie lubi lewicy – to w trakcie powstania filmu na świecie i w samej Ameryce miała miejsce masa wydarzeń, rodem z serii „Kapitan Ameryka”.
Proszę bardzo:
Szturm na Kapitol.
Geopolityczne starcie z Chinami i Rosją.
Cyberszpiegostwo w klimacie TikToka.
Rewolucja AI która zmienia oblicza wojen.
Prezydent z demencją.
Proxy wars „w” Ukrainie czy „na” Izraelu.
Wojny Dronów.
Wybuchające Pagery.
Nieudany zamach na (byłego i przyszłego) prezydenta.
Próby wsadzenia tegoż do więzienia pod zarzutami których nie rozumie żaden przeciętny (ani nieprzeciętny) Amerykanin.
Dantejskie sceny kryzysu migracyjnego.
A po dojściu do władzy Trumpa doszły „tarcia” o Grenlandię czy Kanał Panamski
oraz deklaracja podróży na Marsa.
Czy obietnica ujawnienia dokumentów o zamachu na Kennedy’ego
czy kosmitach z Rosewell.
Czy nawet płonące Los Angeles.
Każde z tych zdarzeń pojedynczo, kiedy przymkniemy oczy, podsuwa nam gotowe sceny do kolejnego filmu w klimacie Kapitana Ameryki. Czyli wielkoświatowa polityka i conspiracy theories. Ot chociażby wyobraźcie sobie superbohatera próbującego ocalić zderzające się kontenerowce w Kanale Panamskim, albo walczącego z bojownikami Hezbollahu w wąskich uliczkach bombardowanej Gazy.
Przyznaję że trochę mnie poniosło w trakcie powyższej wyliczanki – i od tematów typowo „lewicowych” (feminizm, tożsamość płciowa, woke, antyrasizm, queer w straży pożarnej, wypłacanie zasiłków bezdomnym i narkomanom, zielony ład) – szybko przeszedłem do spraw „apolitycznych” – do „zwykłej” wojennej, geopolitycznej układanki, gdzie zacierają się granice pomiędzy „postępowym Hollywoodem” a „normalną” polityką.
I bardzo możliwe że taką ścieżką poszli twórcy Kapitana Ameryki. Najpierw chcieli coś napisać w stylu woke. Ale im bardziej zaglądali do tego woke, tym bardziej ich tam nie było, bo lądowali myślami gdzieś na Pacyfiku.
* * *
A nadzieja, którą się widzi, nie jest nadzieją, bo jakże ktoś może spodziewać się tego , co widzi? (UBG)
3. Wydaje mi się, że to jest zasadniczo potęga Marvel Cinematic Univwerse. Każda seria ma swoją poetykę. Humorystyczni Strażnicy Galaktyki. Heist movie AntMan. Postmodernistyczny Deadpool. I tak dalej. Kapitan Ameryka ma swoją dobrze wyrobioną markę dotyczącą rozważań nad patriotyzmem, nad mechanizmami władzy, starciami potęg. I bardzo źle jest, jak te poetyki za bardzo się mieszają. Kapitan Ameryka: Civil War był może i udany ale za bardzo wymieszany ze światem Avengers oraz Czarnej Pantery i Spidermana (zabrakło chyba tylko X-Menów).
Tutaj spotykamy się z ewidentnym samoograniczeniem. Nie pojawia się żaden przygodny kolega. Idea „odtworzenia Avengers” zostaje szybko porzucona. A gościnne występy jednego z superbohaterów – Buckiego, to jedynie żart (zresztą całkiem udany).
Twórcy próbują opowiedzieć historię o polityce, koncentrują się na spokojnych dialogach. A walki choć może i nudne nie są znanymi nam już „walkami wszystkich ze wszystkimi”.
Jak im wyszło?
Czy powiedzieli coś o współczesnej (przyznajmy że na pewno nie nudnej) polityce?
Które z wymienionych powyżej wątków poruszyli, odmalowali, skomentowali?.
* * *
Lepszy jest żywy pies niż zdechły lew. (UBG)
4. Usłyszycie to pewnie w co drugiej recenzji, to i ja powtórzę – jakościowo nie wyszedł drugi „Czas Apokalipsy” ani „Złoto dla zuchwałych”. Ale jest to historia z początkiem, końcem, zwrotami akcji, wprowadzonymi i opisanymi bohaterami, bez nadmiernych wątków bocznych. I ja to doceniam.
Z wymienionych powyżej wątków zobaczyłem:
Geopolityczną wojnę na Pacyfiku. Oczy świata prędzej czy późnij obrócą się w stronę Cieśniny Tajwańskej. I o tego typu starcie zahacza film. Co ciekawe w geopolitycznej układance jest wymienionych wiele państw. Ale w ogóle nie występują w nich dwa (albo trzy) najważniejsze kraje, czyli nie ma Chin, nie ma Rosji. No i nie ma Iranu (jeżeli szukać tego trzeciego).
W rolę Chińczyków wcielają się Japończycy. Bardzo możliwe że to dla Amerykanów żadna różnica. Bo wszystko to takie same skośnookie „żółtki”. Ale jeżeli to świadomy (albo nawet podświadomy) zabieg – to trzeba przyznać, że zamiana Chińczyków na Japończyków może i upokarza tych pierwszych, ale stanowi pewnego rodzaju manifest szacunku dla przeciwnika. Bo Japończycy są pokazani jako Ci cywilizowani, co nie knują tak jak podstępni Amerykanie.
A kto zastępuje Rosjan i złego Putina? Moim zdaniem ewidentnie z filmu wnika że „proxy” Putinem jest prezydent Francji (czyli jednego z najmocniej rozkochanych w Rosji państw na świecie).
Drugim opisanym wątkiem jest Szturm na Kapitol. W ogóle to jest nawet trochę irytujące, że świat się gotuje. Na scenę wkracza malownicza Panama czy Genlandia – a okazuje się że znowuż cała kluczowa akcja dzieje się w promieniu kilku kilometrów od Białego Domu. Znowu burzą te same budynki. Strasznie nudne.
Ale w całym tym „szturmokapitolowym” wątku chodzi o coś innego. Wątek pojednania. Nie wynotowałem sobie kluczowych cytatów wypisanych na wysuwanych się z ust bohaterów wstęgach. Ale było tam coś „zgodzie narodowej”. Przykładowo Kapitan Ameryka – choć nie cierpi prezydenta (granego przez Harrisona Forda), choć ucierpiał wielokrotnie od jego knowań – to jednak wykazuje się otwartą postawą i przyjmuje propozycję współpracy z „człowiekiem, który zniszczył Avengersów”. A robi to w imię (jakżeby inaczej) dobra Ameryki. A i sam „zły prezydent” jest człowiekiem ewidentnie skłonnym do refleksji, zmiany postępowania, „podania się do dymisji”, naprawienia swoich błedów i tak dalej. Moim zdaniem Hollwoodczycy chcieli w Harrisonie Fordzie pokazać odrobinę Donalda Trumpa. I według mnie te „pojednawcze” sceny były tymi dokręconymi na samym końcu.
Inna rzecz, że ten „zły/dobry” prezydent grany przez Forda i nieco uosabiający Trumpa – zdradzić czy nie zdradzić… – kończy tam gdzie chciałby go widzieć każdy fascynat woke (i nie mam na myśli trumny).
Ze współczesnych wątków mieliśmy jeszcze wojnę o metale rzadkie – filmowcy twierdzą że Ameryka chętnie się podzieli z każdym – wyjątkowo naiwne nadzieje.
Na szczęście twórcy „Kapitana Ameryki” nie zapomnieli też o wątkach latynoskich. Kapitan Ameryka szturmuje meksykański klasztor w którym prowadzone są przepiękne hiszpańskojęzyczne konwersacje. I tutaj na scenę wkraczają i reminiscencje z wielkiego serialu „Breaking Bad” – aktor Giancarlo Esposito grający tamże diabolicznego Gusa Fringa. To dobry zakup do franczyzy MCU. Podobnie dobrym zakupem jest aktor Coenowski czyli Tim Blake Nelson ukryty pod maską wyrastającego z głowy zielonego mózgu.

Tak więc film skromny, ale zrobiony od początku do końca. Próbujący być filmem a nie wyrobem filmopodobnym (co zarzucał Scorsese).
Bardzo podoba mi się że w filmie są tylko dwa żarty. Jeden to wspomniana już wizyta Bucky’ego Barnesa. Drugi to to komentarz „Czerwony? Czy zielony już nie jest modny?”. Mała ilość poszła w lepszą jakość.
* * *
Na koniec tytuł „Nowy wspaniały świat”. Świetnie brzmiący, dający wiele nadziei. Ale jednak nie pasujący. Chyba za wiele nie zobaczyliśmy w tym filmie nowego wspaniałego świata.
A może inaczej.
Być może filmowcom chodziło o to żeby powiedzieć że ten Nowy wspaniały świat to nic innego jak dobrze nam znany Stary wspaniały świat.
Wit Salamończyk
* * *
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!

Formularz kontaktowy

Jeden z lepszych filmów ever
O roku ów (2007). Jakież tam były filmy w wyścigu po Oscary! Przegrać z „To nie jest kraj dla starych ludzi” to poziom rywalizacji
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Historia Horror Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nolan Orbitowski Oscary Parowski political fiction Polska Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski