Przygłup Kleks i Wynalazek Filipa Golarza – czyli jak zarżnąć bajki
Wit Salamończyk - 28 grudnia, 2024Druga cześć Nowego Kleksa – to konsekwentne dzieło Kai Rogacz i Agnieszki Osipy, czyli dwóch utalentowanych kostiumolożek. Kroczą one wytrwale wytyczoną przez siebie ścieżką twórczą podporządkowując sobie wszystkie pozostałe pomniejsze elementy dzieła: fabułę, aktorstwo, obraz, muzykę. Jest tylko jeden element którego niestety jeszcze nie można sobie podporządkować – to widz. Ale i nad tym się pracuje i w sumie fabuła drugiej części Kleksa zatytułowanej Kleks i Wynalazek Filipa Golarza – to pewnego rodzaju poszukiwanie złotej metody manipulowania widzem.
Moja sugestia, że kostiumolożki Pani Kaja i Pani Agnieszka – są prawdziwymi twórcami tej ekranizacji – to nie jest prześmiewstwo z nich samych. To wyraz uznania – bo w istocie wydaje się, że są one jedynymi osobami, które perfekcyjnie wykonały swoją pracę a tym samym zdominowały resztę. Okey – możliwe że mogą się czuć urażone jeszcze dwie inne panie – Karolina Kordas i Alina Janerka – to filmowe charakteryzatorki – też odwaliły kawał dobrej roboty.
Bo co by tu napisać, żeby nie zdradzać zagadek fabuły (jakby było co zdradzać) – najciekawsze momenty filmu, to te w których Pan Kleks przywdziewa kolejne kreacje. To jedyne momenty, kiedy pojawia się, napięcie, zaciekawienie, humor, gra aktorska – czyli to wszystko z czego składa się filmowe dzieło.
Może to nawet nowy typ sztuki – kino szafiarskie. Czyli takie które wywodzi się z kultury jakże popularnych „cosplayów”. Widzów już nie interesuje całość historii – ich percepcja zamyka się w trzydziestosekundowej sekwencji – przywdziewam strój, robię płynne ujęcie smartphonem na gimbalu, robię minę do kamery, wykonuję choreografię niczym wojownik Mortal Kombat przy wyborze postaci, w tle muzyczka, pstryk i selfiaczek wędruje na insta.
Widzowie maszerują do kina po to żeby podłapać nowe pomysły na tiktokowe wygibasy. Widać to choćby po zjawisku socjologicznym jakim są społeczne reakcje na film Deadpool i Wolverine. Najwyższa forma wzorowania się na dwóch tytułowych postaciach – to wykonanie tańca do melodii bojzbendowej piosenki „Bye, bye, bye”.
MTV już nie żyje, ale trwa w naszych sercach. To ta stacja wypromowała teledysk jako rodzaj sztuki, który fabularnie jest zlepkiem niepowiązanych scen. Oczywiście teledyski bywały różne. Niektóre (jak legendarny „Take on me” A-ha) opowiadały konkretną historię i pokazywały muzyków grających na instrumentach. Ale wiele clipów rządziło się logiką zbitków obrazowych. Ostatnio przykuły moją uwagę dwa brytyjskie obrazy z lat 80. To „You are always on my mind” Pet Shop Boys i „Total Eclipse of the Heart” Bonnie Tyler. To wzorcowe przykłady dzieł obrazów których jedyną logiką może być chyba „logika snu”. To miks ciekawych ale nie dających się powiązać obrazów.
Gdyby przyrównać tę teledyskową logikę „bitek obrazowych” do współczesnych doświadczeń – przywołać można logikę scrollowania rolek. Scrollujesz filmiki, jeden nie powiązany z drugim. A na koniec cytujesz bohatera teledysku „You are always on my mind”. Ekscentryczny starzec z głupia frant rzuca „Stop the car! You are no longer needed!” i wysiada. Tak jak wysiada nagle współczesny „widz komórki”. Nie czując związku emocjonalnego z oglądanymi przed chwilą twórcami.
Z tymi mi się kojarzy konstrukcja współczesnego filmu „Kleks i wynalazek Filipa Golarza”. To postteledysk. Kino cosplayowe.
Przy czym o sukcesie teledysków decydowała muzyka. I tutaj chętnie przeszedłbym do drugiego elementu dzieła filmowego, zwłaszcza tak ważnego w tej serii – do muzyki i pisenek.
* * *
Muzyka – i w ogóle nic ni ma
Przeszedłbym gdybym miał do czego. W tej materii panuje kompletna pustka. To dziwne, bo w pierwszej części były podejmowane próby „połączenia tradycji z nowoczesnością” – stare piosenki nowe aranżacje. Nowa muzyka, ale na klasycznych syntezatorach.
W drugiej części twórcy wywiesili białą flagę, mimo tego że mieli na pokładzie artystki tak absolutnie wspaniałe jak Katarzynę Nosowską, Monikę Brodkę i Małgorzatę Ostrowską.
Żadnej nie pozwalają zaśpiewać choćby chwili. Pierwsza mamrocze zupełnie bez kontekstu „Poradnik młodego zielarza” (świetną kompozycję, która opowiada o tężyźnie fizycznej przerobiono na jakiś poradnik zmieniania robotów w dzieci). Druga ma zadanie milczeć przez cały film. A trzecia gra pomarszczoną wiedźmę.
Bardzo to przemyślane.
Nie wiem jak forma kompozycyjna zasłużonej piosenkarki Pani Małgorzaty. Nie wiem jak się artystycznie czuje Pani Monika i czy milcząca rola stanowi spełnienie jej ambicji. Ale jestem pewien że Pani Katarzyna na kolanie napisałaby kilka piosenek które wniosłyby do filmu trochę melodii, które potem mogłyby nucić dzieci przy wychodzeniu z kina.
Poza tym – w filmie jest pełno niezapamiętywalnej muzyki ilustracyjnej. I tej patetycznej i tej strasznej (bo owszem, w filmie również straszą) – ale ma ona wzbudzać emocje w zupełnie odartych z emocji scenach. Kolejne sceny bowiem nie dość ze są napisane przez ChataGPT (brak wyrazów uznania dla pracy dwojga scenarzystów), to w większości zagrane przez pozbawionych emocji młodych aktorów.
I nie tylko młodych. Zarówno Janusz Chabior jak i Tomasz Kot czy Agnieszka Grochowska – mierzą się z wyzwaniami nie dopasowanymi do ich możliwości (nie jestem wielkim fanem Pana Chabiora, ale twórcy reklam mają do niego lepsze pióro).
Bezwyrazowe sceny bez muzyki były chyba straszne. Więc nieustannie bije w nas patetyczny podkład, żebyśmy wiedzieli co mamy czuć.
* * *
Mam problem żeby dalej cokolwiek napisać, co nie byłoby analizą i zdradzaniem szczegółów nieporadnego scenariusza.
Może spróbuję napisać jeszcze o trzech rzeczach – (1) tłumie bohaterów, (2) Wynalazku Filipa Golarza oraz na koniec (3) coś pozytywnego o samym Nowym Panu Kleksie.
* * *
Tłum bohaterów – co zrobić gdy się nie wie co zrobić
Twórcy wprowadzili na plan obydwu części całkiem pokaźne grono postaci. Zrobili to jednak tak nieumiejętnie, że albo zupełnie przekreślili wcześniejsze postacie (np. pozostali uczniowie Akademii, choć byli ciekawi – przewijają się tutaj wyłącznie na czwartym planie), albo robią to zupełnie bez widocznego sensu (nie wiadomo czemu służy pojawienie się protagonisty z pierwszej części – bo w niczym ona nie wpływa na fabułę, wpada i wypada).
Jak się nie wie, co zrobić z tłumem bohaterów – to pierwszy sposób – lepiej sobie odpuścić. Krzysztof Gradowski w Podróżach Pana Kleksa – ponowił tylko marynarza Barnabę i Filipa Golarza – ale każdego z nich skonstruował poprawnie i umiejętnie.
Drugi sposób – to przemyślany recykling. Przykładem jest film Toy Story III. Twórcom tego filmu udało się coś niesamowitego. Utrzymali wcale liczną gromadę zabawek z poprzedniego filmu a jednocześnie udało im się wprowadzić drugie tyle zabawek z przedszkola. Mimo tego natłoku widz potrafi wymienić bohaterów, zna ich charakter, cechy i umie się utożsamić. Wiemy że Dinozaur ma zajęcze serce i wpada w panikę. Wiemy że Pan Kartofel droczy się z żoną i jest bardzo kruchy. Wiemy że pies sprężyna to niezawodny pomocnik w zadaniach akrobacyjnych. Że tancereczka to twarda sztuka. I tak dalej.
Jak twórcy to osiągnęli? Według mnie po pierwsze bardzo długa sekwencja otwierająca (napad na pociąg) – wprowadziła wszystkich dotychczasowych bohaterów. A po drugie nowi bohaterowie zostali wprowadzeni w mrocznym i odróżniającym się kontekście złych protagonistów „przedszkolnego obozu koncentracyjnego” i dostali jasne i wyraźne zadania fabularne.
A po trzecie filmy Toy Story pisali ludzie którzy ewidentnie za młodu bawili się żołnierzykami lub lalkami i ewidentnie wiedzą na czym to wszystko polega, że każda zabawka jest ważna.
Nie wiem co o dzieciństwie i dzieciach myślą twórcy „Nowego Kleksa”. Nie dali też tego po sobie poznać wcześniej – ponieważ pisali scenariusze seriali dla dorosłych oraz tworzyli filmy promujące boks, tudzież walki KSW. Istotnie – KSW to jeden z najbardziej bezsensownych i brzydkich sportów w historii sportu. I faktycznie bezsens i brzydota przedzierają się do filmu o Kleksie.
* * *
Wynalazek Filipa Golarza – czyli kocioł garnkowi
Tę część możecie pominąć, bo uchyla ona rąbka fabuły.
Bohaterowie mierzą się ze złem. Tym złem jest coś co (będziecie zaskoczeni) – „ma zniszczyć bajki”.
I mamy tutaj w sumie może bezładną ale jednak dość trafną diagnozę „społecznych zagrożeń”.
Widzimy bowiem na przykład palenie książek. I za to palenie nie odpowiada żaden „umundurowany fuhrer”. Przyczyną palenia książek stają się nowoczesne wynalazki wielkich korporacji. Kto jest zły? To ludzie którzy twierdzą że nowoczesne technologie i roboty będą opowiadały lepsze bajki niż te dotychczasowe. To te legendarne „wielkie korporacje” niszczą świat.
I ja się z tym całkowicie zgadzam. W filmie mówi się wiele o diabolicznej „aplikacji”. Według mnie brzmi to śmiesznie. Ale gdyby w jakiś poetycki sposób nazwać sztuczną inteligencję (choćby językiem Ukraińców „sztuczny intelekt” albo Rosjan „Iskustwiennyj intielekt” albo Czechów „umiejętna inteligencja”) – byłoby to czymś, co naprawdę wzbudziłoby grozę i było aktualne przez dziesięciolecia.
Twórcy byli bliscy stworzenia jakiegoś nośnego hasła, tworu, historii, który naszej młodzieży dałby w przyszłości moc i motywację na „walkę z systemem”. Ale jaki sensowny przekaz można przygotować, jeżeli zarządza się tłumem półtora tysiąca pracowników przemysłu filmowego (policzcie sami, jeżeli nie wierzycie władzy) i każdemu trzeba dać zarobić.
W takiej masie filmowego kombinatu reżyser przestaje być reżyserem a scenarzysta scenarzystą. Pierwszy staje się Executive managerem. A drugi Strategy designerem.
Paradoksalnie twórcy tego filmu sami stali się tym złem przed którym starają się przestrzec. Swą bezduszną (bo przecież pozbawioną duszy) machiną kinematograficzną zarzynają bajki, promując estetykę krótkotrwałych i nielogicznych migawek.
* * *
Nowy Pan Kleks – pozytywnie
Pan Tomasz Kot to wspaniały aktor, który nie potrafił udźwignąć na swoich barkach całej tej popsutej machiny. Nie ratuje filmu tak jak to się udawało do pewnego stopnia Henry’emu Cavillowi z nieudacznym serialem o Wiedźminie.
A Pan Kleks jest napisany inaczej niż ten nakręcony 40 lat temu i ten napisany 80 lat temu. Stary Pan Kleks był „staromodny” zawsze trzymał fason i zawsze wiedział jak się zachować i co powiedzieć. Nowy Pan Kleks to trochę kabotyn, trochę naiwniak a trochę nie pojmujący świata przygłup, który nawet nie wie jak się zachować na lotnisku.
I gdybym miał napisać coś dobrego o Nowym Panu Kleksie – to powiem, że tak się zapewne nieraz czują współcześni rodzice. Jako ojciec też przestaję rozumieć współczesny świat i zaczynam wątpić, czy recepty jakie przyswoiłem przez 40 lat życia są tymi które są właściwe. Nowy Pan Kleks jest wyjątkowo tępym przygłupem, ale to co w nim dobre, to że nigdy się nie poddaje i nigdy nie opuszcza swoich bliskich.
I takiej wytrwałości życzę innym rodzicom.
Nie pojmujący świata tępy przygłup Wit Salamończyk.
* * *
Zrobili nienajgorszy film, ale polegli na walce z czterema żywiołami
1. Przegrali batalię o scenariusz (pewnie skasował się w komputerze).
2. Polegli w walce o osobowość Pana Kleksa.
3. Nie udało im się dodać niczego od siebie.
4. Nie ustali naprzeciw geniuszu Brzechwy (poezja), Korzyńskiego (muzyka), czy nawet Gradowskiego (słowa piosenek).
Ale zacznijmy od pozytywów. Bo jest ich naprawdę trochę. Z tego trzy rzeczy naprawdę udały się w tym filmie. To wilki, kobiety i lekki humor.
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Formularz kontaktowy
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski