
Dlaczego postępowi nie cierpią Lema cz. 5
Forlong Gruby - 1 lutego, 1997Bardzo trudne dla współczesnego progresywnego odbiorcy może być to że Lem dosyć swobodnie przymierza rozmaite maski intelektualne.
Razu pewnego przybrał maskę Koheleta. W ostatnim rozdziale Wizji Lokalnej przytacza pamflet niejakiego Xajmarnoxa. Tenże piewca marności zwracał uwagę na dość ewidentne cudowności współczesnego świata. Autor Sex Wars zwraca uwagę na Twórców Raju, którzy są „tą siłą, która wiecznie Raju pragnąc, wiecznie czynią Piekło”.
Xaimarnox twierdził, że etykosfera nie jest wymierzona w społeczne zło, jak się powszechnie sądzi, lecz w coś zupełnie innego.
Dobrobyt nie jest przecież tym, co się już ma, a przynajmniej nie tylko tym, lecz mirażem, dalekim celem ulokowanym w przyszłości. Nędza jest okropna i przytłaczjąca, ale przynajmniej dopinguje do wysiłków, żeby się z niej wydobyć, a dobrobyt łatwy i posiadany jak powietrze jest o tyle gorszy, że nie ma z niego dokąd iść, więc trzeba go powiększać – nic innego nie można już zrobić.
Nie tylko trzeba mieć coraz więcej – już, teraz, pod ręką – ale trzeba zarazem mieć coraz więcej nowych, dalszych szans. Więc musieliście przerobić sobie świat, skoro nie chcieliście albo nie mogliście wziąć się do przerabiania samych siebie, co zresztą, jak wiemy, daje wprawdzie rezultaty o innym wyglądzie, ale nie mniej fatalne. Lecz nic tak nie niszczy człowieka w człowieku jak błogostan zdobywany za darmo – bez udziału, bez wsparcia, bez uczestnictwa innych ludzi.
Nie trzeba być dobrym dla nikogo ani świadczyć usług, ani pomocy, ani serdeczności, bo to się staje równie bezsensowne jak dawanie jałmużny krezusowi, jak miedziak w kopalni złota. Skoro każdy ma już więcej, niż mógłby zachcieć, cóż można jeszcze mu dać? Uczucia? W takiej sytuacji może je świadczyć tylko jeden abnegat drugiemu. Ale abnegacja staje się wtedy urągowiskiem z tego cywilizacyjnego raju, który został stworzony takim trudem – a zresztą do erozji życzliwości, przywiązania, szacunku, miłości, dochodzi się pomału – nie w jednym pokoleniu ani w dwóch. Najpierw pojawiają się prymitywne roboty, pełniące rolę sług, najpierw mechanika małpuje tylko nieforemnie podpatrzoną u ludzi, zaprogramowaną uwagę oddania, godowość służb, ale można, a nawet trzeba już wtedy doskonalić ową symulację dalej, żelazne manekiny idą do muzeum techniki zastąpione przez nie narzucającą się tak grubo jak one, pielęgnacyjną, czułą poddańczą, wprost miłosną, choć bezosobową, ale za to bezgraniczną, bo do samozatraty bezegoistyczną uwagę otoczenia.
Od wizji odizolowanych egoistów. Przechodzi do wizji piekła wiecznej szczęśliwości.
Ale jeśli władza absolutna absolutnie deprawuje, to taka doskonała życzliwość doskonale unicestwia.
Nazwę to katastrofą: powszechny raj, w którym każdy siedzi z własnym piekłem w sobie, i nie może dać drugim do posmakowania tego piekła. I niczego nie pragnie tak bardzo jak udzielić innym tego smaku swojej kondycji.
I dalej:
Wiem że chcieliście jak najlepiej. Nie chcieliście zła. Chcieliście upowszechniać dobro i tylko dobro. Ale okazuje się że to jest właśnie złe. Teraz usiłujecie zamaskować przed sobą zło tej melioracyjnej roboty. A więc okłamujecie się. Zmierzacie do tego aby nikt nie mógł udowodnić wam, innym, społeczeństwu – że to dobro go unieszczęśliwia.
I dalej kilka znaczących myśli o wierze.
Wiary rodzą się z nieszczęścia, które jest składową egzystencji. Z potrzeby takiego Ojca, który nigdy nie zestarzeje się i nie umrze, lecz zawsze pozostanie niezawodnym miłującym opiekunem. Z poczucia że że skoro świat nas nie kocha, to powinien być Ktoś, kto by nas ukochał.
Wiara powstaje nie z nędzy materialnej, lecz z nadziei, że ten świat nie jest jednak całym światem, że w nim albo ponad nim jest To albo Ten, do kogo można się zwrócić, kogo będzie można zobaczyć twarzą w twarz po śmierci – jeżeli nie za życia.
Jednym słowem, wiara jest wybiegiem rozpaczy jako zrodzonej przez nią nadziei, ponieważ w zupełnej rozpaczy i bez krzty nadziei nie można żyć.
Pamflet jest tak autentycznie żarliwy, że można by twierdzić że Lem do szpiku był przesiąknięty wizją „marności nad marnościami”. To chyba za daleko idące wnioski. Lem po prostu napisał przekonujący tekst.
Podsumowuje zresztą:
Wizja starego bystretyka nie spełniła się, nie było mordu jako protestu przeciw przymusowej łagodności. Nie oblekł się on w wyznanie wiary.
A jednak Xaimarnox nie okazał się we wszystkim fałszywym prorokiem.
Czyli niby Lem narzekał, głosił płomienne wizje z uniesionym do góry palcem, ale jednak nie narzekał. Takie auto-zabezpieczenie się.
Jak w piosence „nie wierz nigdy kobiecie” – kończy się zdystansowaną konkluzją. Niby wszyscy słuchający szlagieru wiedzą jako to z tymi kobietami jest. Ale morał brzmi „tyle z tego zrozumiałem że coś z nim jest nie tak”.
Tak więc coś z nim jest nie tak z tym Xaimarnoxem-Koheletem-Lemem.
Może najgorsza dysfunkcja z możliwych – ma rację…?
Forlong Gruby
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!

i żywią na jego temat jakieś urojone wyobrażenia.
Drudzy nie cierpią Lema, bo go czytali
i to co przeczytali nie przypadło im do gustu.
To raczej niezaprzeczalny fakt, że czytając Lema można się doczytać…
Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Nolan Orbitowski Oscary Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] >> CZYTAJ >> >> CZYTAJ >> >> CZYTAJ >> >> CZYTAJ >> >> CZYTAJ >> >> CZYTAJ >> >> CZYTAJ >> […]