Poetyka polityki odc. 2 – Memento, Iluzja, Heist. Jaki film każą nam oglądać politycy?
Judyta Zajonc - 17 listopada, 2024Autorka o cyklu: Fascynuje mnie właśnie ta poetyka polityki, czyli styk kultury z politycznym mordobiciem. Kto kogo udaje? Kto kim się stara być? Komu jaką urabia się gębę?
* * *
Ta historia rychło zostanie zapomniana, jak wszystko w dzisiejszym złotorybkowym świecie. Ale jest symptomatyczna i zostanie odegrana w niezliczonych wariantach wielokrotnie przez kolejne lata, a na pewno miesiące. To będzie memento (przepraszam napisałam to słowo dla wyszukiwarek).
Historia z życia politycznych sfer
Oto polski polityk, który stara się o fotel prezydenta (RP), z formacji która z niczym nie walczy tak jak z antysemityzmem, poszedł na wywiad do telewizji, która też z niczym nie walczy tak jak z antysemityzmem. I tam Pani redaktor (która na walce z antysemityzmem połamała zęby) zadała mu dość zawiłe pytanie o jego żonę (rzekomą) Żydówkę.
Rzeczona Pani redaktor pytanie sformułowała tak: „pewna gazeta, która walczy z antysemityzmem, cytuje pańskich kolegów którzy też walczą z antysemityzmem, ale jednak przeszkadza im to że Pańska żona jest (rzekomą) Żydówką. Co Pan na to?”. Indagowany polityk (który walczy z antysemityzmem) rzucił odpowiedź, że „żony dotychczasowych prezydentów to były Żydówki” i (obrażony) wybiegł ze studia. A wybiegnięcie doprawił „tweetem” że to skandal, co go spotkało w telewizji, w trakcie tego wywiadu z rąk (ust?) pani redaktor.
A co konkretnie było tym skandalem? Trochę nie wiadomo. Albo to że
(1) Pani redaktor czepiała się tego że jego żona jest Żydówką. Ale chyba raczej to że
(2) Pani redaktor sugerowała że Polacy to antysemici. I że żydowskość jego żony miałaby im w czymkolwiek przeszkadzać.
Ten pierwszy zarzut byłby absurdalny (bo pytanie nie było napastliwe).
Ten drugi zarzut byłby nawet dość sensowny. Bo Polakom najwyraźniej nie przeszkadza (rzekome) żydowskie pochodzenie żon kandydatów na fotel prezydencki, skoro takich prezydentów uparcie wybierają trzy razy pod rząd. Więc sugerowanie że stanowi to w Polsce jakiś problem – jest nieuczciwe. Trochę to jednak nieautentyczny argument w ustach polityka, który razem ze swoją formacją, jej akolitami, oraz samą rzeczoną żoną (która bywa w świecie bardziej znana niż jej maż i niejednokrotnie zabiera głos i pisze nawet książki) – niczym się tak gorliwie nie zajmują jak zarzucaniem Polakom antysemityzmu.
Zawiłe?
Dorzućmy do tego zachowanie „zaprzyjaźnionego” kontrkandydata do prezydetury, który zareagował tweetem – „nie zgadzam się na atakowanie mojego kontrkandydata i jego żony Żydówki”. I bądź tu teraz mądry. Czy temu drugiemu chodzi o szczere wyrazy poparcia w duchu fair play, czy o to żeby temu pierwszemu wbić nóż w plecy i podsycić antysemickie emocje? (żona tego drugiego nie jest Żydówką, jest „porządną polską panią domu”). Każdy kto czytał książkę „Ja Klaudiusz”, „Quo Vadis”, czy jakąkolwiek inną opowieść o polityce za krwawych czasów cesarzy rzymskich – ten wie, że taka szlachetność nigdy nie jest szczera. A może cały ten wywiad w telewizji to była ustawka tego pierwszego żeby zrobić ze swojej żony biedną zaszczutą ofiarę nagonki (jak wiadomo w dzisiejszych czasach to najlepszy polityczny pieniądz).
Można odnieść wrażenie że politycy się zakiwali na boisku politycznego marketingu.
Ale moim zdaniem oprócz zakiwania się – ma miejsce tutaj dużo szersze i coraz bardziej powszechne zjawisko miotania się pomiędzy paradygmatami. Rzeczony kandydat nie może się zdecydować, czy Polacy to antysemici czy nie. Jednego dnia, w jednym tweecie, w jednym studiu – są. A drugiego dnia, w drugim tweecie, w drugim studiu już nie są.
I tak obecnie jest ze wszystkim. Nasi kochani rządzący politycy miotają się od prawa do lewa twierdząc na przemian że „z Ukrainą trzeba po partnersku / z Ukrainą trzeba twardo”, „z Rosją trzeba miękko / z Rosją trzeba ostro”, „polski patriotyzm to zaścianek który stoi na przeszkodzie integracji UE i dobrobytowi / patriotyzm to potęga i dobrobyt i Polskę noszę w sercu”, „zielony ład to jedyna szansa / zielony ład to wielkie zagrożenie”, „ochrona granic nie jest tak ważna jak prawa matek z dziećmi i inżynierów / najważniejsza jest ochrona granic przed bandytami”, „trzeba szanować prawo / trzeba rządów silnej ręki”, „zbiorniki retencyjne to głupota / zbiorniki retencyjne to wspaniała rzecz”, „te pieniądze są / tych pieniędzy nie ma” , „to można zmienić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki / tego się nie da zrobić za dotknięciem czarodziejskiej różdżki”, „Trump to faszysta i ruski agent / zawsze mówiliśmy że musimy być jak Donald Trump” , „Popieram Pana X z Wrocławia / Pana X nigdy nie znałem”.
W Polsce jesteśmy w zaprzeczaniu sobie doprawdy niedoścignieni. Naprawdę. Weźmy taką Kamalę Harris (taka jedna pani co kandydowała na prezydenta USA, ale jej się nie udało). Nawet ona, choć musiała zdobyć zaufanie wyborców oczekujących czegoś kompletnie innego od tego co ona sobą reprezentowała – to nie miała w sobie tyle śmiałości, zaparcia, odwagi, bezwstydu – żeby jawnie zaprzeczać sobie samej. A gdy to robiła, to nieudolnie i bez pewności siebie takiej jaką miało choćby ten Grześ co to miał wrzucić list do skrzynki.
Śledzę tych zagubionych polityków, którzy ledwo nadążają za przekazem dnia. I zastanawiam się jaki ja oglądam film?
Najbardziej oczywiste nawiązanie to oczywiście „Rok 1984” i gumkowanie przeszłości oraz zmiana linii partii o 180% w trakcie jednego przemówienia.
Ale powoływanie się na tę książkę jest tak oczywiste że aż banalne i szkoda o tym pisać felietonik. Poszukajmy czegoś innego. Przychodzą mi na myśl trzy filmy.
* * *
Odsłona pierwsza – Matrix, czyli wybudzenie
Polskich polityków cechuje to, że kreują jakąś rzeczywistość, żeby potem z nią walczyć. Ot choćby ten antysemityzm. Albo Straż Graniczna zakopująca swoje ofiary setkami w masowych grobach. Albo polskie wojsko szykujące rozbiór Ukrainy. Albo „polska megalomania budowania lotnisk cargo”. Albo „polskie machanie szabelką”. I bardzo dobrze im się żyje w tych wyobrażeniach. Wymoszczeni w nich, piszą sobie o tym artykuły, opowiadają o tym w wywiadach.
Ale potem przychodzi czas wybudzenia i konieczności odnalezienia się w rzeczywistości takiej jaką ona jest. Muszą spojrzeć w oczy tym strażnikom co to ich zdaniem kopali te masowe groby. Muszą pokazać jak się robi prawdziwe inwestycje. Muszą też sami chwycić „szabelkę” i nią wymachiwać.
I moim zdaniem tutaj czerpią oni inspirację z filmu Matrix. Życie w wykreowanej ułudzie jest piękne. Wszyscy są mądrzy i noszą piękne garnitury i płaszcze. Ale jak nieopacznie łykną nie tę pigułkę – nagle okazuje się że nie są formacją superwojowników, ale grupą obdartusów w niecerowanych (w sumie czemu, nie mają igieł?) swetrach, którzy żywią się obrzydliwą papką z blaszanych menażek.
Film Matrix pokazuje ze życie w ułudzie jest dużo bardziej atrakcyjne. Przyjemne. Pokazuje też, że można do tej ułudy wrócić. Czy jest to możliwe w świecie polskiej polityki, żeby wrócić do okłamywania samego siebie? Chyba tak. Bo polscy wyborcy doskonale opanowali sztukę dwójmyślenia (przepraszam znowu ten Orwell). Na przykład rzeczony kandydat na prezydenta jednocześnie twierdzi że ci co szturmują polską granicę to „zbiry Łukaszenki bez prawa do azylu”, i w zarządzanych przez siebie ambasadach organizuje pokazy filmu „Zielona granica” promującego tezy odwrotne (o piciu szkła z termosu i rzucaniu ciężarnymi kobietami przez płot). Więc w takim dwójmyśleniu można chyba dość swobodnie jednego dnia sobie popływać na Nabuchodonozorze, a drugiego dnia położyć się do kokonu z kablem w głowie i o wszystkim zapomnieć.
Czy są inne bardziej wyrafinowane historie, które pokazują to co film Matrix, a nie są tak oklepane? Może „Kongres Futurologiczny” Lema? Tam też, bohaterzy wyrwani z wirtualnego świata używek halucynogennych – widzą że są obdartusami w brudnym i niszczejącym świecie. Dodajmy, że rzeczywistość samego Kongresu Futurologicznego na jaki dotarł Ijon Tichy – też jest tak zakręcona jak polscy politycy którzy prowadza potrójną grę agenturalną i wbijają sobie nawzajem noże w plecy.
A może „Ubik” Philipa K. Dicka? Świat okazuje się ułudą. I gdy przestajemy czytać gazety, oglądać telewizję – to co widzieliśmy – zaczyna się rozpadać. Okazuje się, że rzeczywistość wokół nas nie jest taka jaką nas karmią nasze ulubione media.
Dość trafne metarofycznie są też filmy Christophera Nolana. Film Incepcja opowiada o świecie gdzie wszyscy kopią się ze wszystkimi i nie mają pojęcia w jakim świecie żyją. A żeby poznać prawdę, jaka jest ich prawdziwa sytuacja – muszą ostro zakręcić niezłego bączka. Czy to nie jest dosłowny opis współczesnej Polski?
Podobny jest film Tenet – gdzie też wszyscy się kopią nawzajem. Przy czym czasami jest normalnie ale dużo ciekawiej jest wspak („nie mnie uczyć jak pisać wprost to co łatwiej można pisać w wspak” – Kaczmarski „Opowieść pewnego emigranta„). Normalnie jakbym oglądała jakieś wiadomości w telewizji.
Filmu Interstellar nie oglądałam, ale z opisu i z fotosów domyślam się ze dopiero bym przeżywała deja vu.
Film Dunkierka? Zdemotywowani, skompromitowani, pozbawieni morale żołnierze salwują się ucieczką na zachód? I tylko zwykli ludzie się jeszcze nad nimi litują? Skąd ten Nolan tyle o nas wie?
Ale najbardziej adekwatny jest jeszcze jeden Nolanowski obraz…
* * *
Odsłona druga – Memento, czyli paradoksy pamięci
Dużo ciekawszym niż Matrix, bo mniej oklepanym, jest wczesny film Christophera Nolana – Memento. Co ciekawe z Matrixem łączy go aktorka grająca postać Trinity (metafizycznie piękna Carrie-Anne Moss). Film Memento – to genialna opowieść o człowieku który stracił pamięć i co ważniejsze regularnie ją traci i pamięta tylko kilkadziesiąt ostatnich minut.
Bohater filmu jakoś musi sobie radzić, żeby utrzymać swoją tożsamość – wiedzieć kim jest. W tym celu wytworzył sobie system tatuaży, notatek na zdjęciach – które pozwalają mu co godzinę przypomnieć sobie kim jest.
Co ciekawe oglądając film odkrywamy że tenże bohater wcale nie zapisuje sobie prawdy o sobie. Tylko z biegiem czasu zaczyna sobie zmyślać swoją legendę. Zmyślona tożsamość i sztuczna przeszłość – są prostsze i bardziej atrakcyjne. Łatwiej w nią uwierzyć i łatwiej z nią żyć. Człowiek wierzący w kłamstwa o sobie ma znacznie mniej wątpliwości od człowieka kierującego się prawdą.
Bohater filmu Memento (grany świetnie przez Guya Pearce’a) – to niewątpliwie niedościgniony wzór naszych rodzimych polityków. Oni zachowują się właśnie tak, jakby nie pamiętali tego co się działo godzinę wcześniej. Stąd bije od nich ta pewność siebie, której nie miała nawet Kamala Harris. Stąd słyszymy nieustanie „Nie, ja tego nie mówiłam”. „Nie przypominam sobie żebym wysnuwał podobne przypuszczenia”. I mówią tak pomimo tego, że wszystko jest nagrane, zapisane. Rano pani minister coś ogłasza na tweeterze. A wieczorem zwalnia swojego rzecznika, bo to jest wina rzecznika, że pani minister wrzuciła na tweetera coś, co jej się wieczorem przestało podobać. Politycy tak doskonale zapominają to co mówili poprzedniego dnia, że jedynym racjonalnym wyjaśnieniem amnezja jak rodem z filmu Memento.
Przyznam że bardzo podoba mi się ten Nolanowski pierwowzór – Memento jest świeże i nie wyeksploatowane. Tymczasem w dyskusjach telewizyjnych politycy często wyrzucają sobie coś bardziej oklepanego – że ich adwersarz jest jak „Doktor Jekyll i Mr Hyde”. To dobry przykład, ale mało wyrafinowany. Przychodzi mi też na myśl film „Inwazja porywaczy ciał” (naszych biednych rządzących ktoś porywa i podmienia). Albo film „Pamięć absolutna” (Bohater dowiaduje się że nigdy nie wiódł żywota zwykłego skromnego obywatela, tylko jest tajnym agentem).
Ale nie zapominajmy że w polskim filmie był superbohater który wiedział na czym robi się prawdziwe pieniądze, lepiej od samego Bruce’a Wayne’a …
* * *
Odsłona trzecia – Miś, czyli słowiańskie heist movie
Tak jest. Kiedy czytamy jak bardzo zawiłe są wzajemne kiwki polskich polityków, to widać że to jest jak skomplikowana gra wywiadów. Albo zawiła gra przestępców. Po prostu heist movie – takie szeroko rozumiane (dobrym definicją jest dedykowany odcinek serialu Rick i Morty – One Crew over the Crewcoo’s Morty) – gdzie co rusz ktoś kolejny wykłada karty i okazuje się, że coś było nomen omen „ukartowane” i to ten ktoś „jest na wierzchu” – do chwili aż kolejny gracz wyjawi – że on „wszystko przewidział”.
Szukałam heist movie tak zawiłego jak nasza rzeczywistość. I żadne „Oceans eleven” nie wydało mi się godne polskiej gry politycznej. Można by przywołać „Grę o Tron” (tam też każdy walczył z każdym), ale to trochę zbyt poważne i przeciwieństwie do polskiej polityki – w Grze o Tron prawie każdy, choć cyniczny – był przynajmniej wierny swojemu rodowi.
Myślałam też przez chwilę o tej podróży Ijona Tichego co to był on agentem przebranym za robota i okazało się z czasem, że cała planeta jest zasiedlona ukrytymi agentami działającym pod przebraniem robotów. To dobry przykład. Chociażby dla zobrazowania rzeczywistości gdzie „wszyscy kochają Unię Europejską i Zielony Ład” i a pod przykryciem liczą że to nie ich dotknie nędza, życie na obszarze 15 km2 i ubieranie jednych portek przez trzy lata, i oglądają się te roboty kto w końcu rzuci że „król jest nie wszędzie ubrany” i będzie można zrzucić cybernetyczny pancerz.
Ale jednak mistrz jest jeden. U początku lat 80 miały w Polsce premierę dwa standardowe filmy heist. To „Wielki Szu” (1983) i właśnie „Miś”. (1981).
I to właśnie Miś i jego superbohater Ryszard Ochudzki – to mistrz wielopoziomowej gry pozorów. To uosobienie słów Wielkiego Polaka „mnie nikt w Europie nie ogra” – wygłoszonych w Sejmie z zadęciem równym słynnemu Beckowskiemu „My w Polsce nie znamy pokoju za każdą cenę”.
Ochudzki wygrywa z każdym.
Utarło się mówić o nim „ten człowiek w życiu słowa prawdy nie powiedział”. Ale nazywanie go pospolitym kłamcą czy krętaczem to błąd. To profesjonalista, który doskonale rozumie strategię dopasowania przekazu do przeciwnika. Chociażby do patriotycznego Pana Jana mówi o kamieniu z Jeleniej (tzn. Jasnej) Góry. Do żądnej sławy aktorki Aleksandry Kozieł mówi o „roli w filmie Polańskiego”. A dla zazdrosnego ministra fabrykuje listy „kochanków”. I tak przez cały film.
To chyba oczywiste że prawdziwego Ryszarda Ochudzkiego na pewno „nikt by w Europie nie ograł”. To absolutny idol naszej klasy politycznej.
No i to bohaterowie Misia doskonale rozumieli jakże ważne dla polskiej polityki sformułowanie „prawda czasu prawda ekranu”, „słuszna koncepcja”, „całą noc będziemy jeździć” albo „strach jest, ale zasadniczo staram się mieć papier”. Możecie sobie dla rozrywki poszukać kto współcześnie inspiruje się tymi nieśmiertelnymi słowami Barei.
A na inną okoliczność zostawmy sobie „Pchłę szachrajkę”, „Szelmowstwa Lisa Witalisa”, „Bal w Operze” (ach ten Tuwim), „Truman Show”, „Blade Runnera” czy choćby Becketowskiego „Czekając na Godota” lub „Wyludniacza”,
Judyta Zajonc
* * *
Formularz kontaktowy
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Nowak Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
Szanowna Pani Redaktor. Może to i ciekawe co Pani pisze.
Ale prawdziwi idole polskiej klasy politycznej wyglądają tak: