Rozdroże kruków. Cztery drogi Pana Andrzeja
Wit Salamończyk - 16 grudnia, 2024Było to roków temu dwadzieścia pięć, kiedy siedzieliśmy stłoczeni w jednej komnacie łapczywie wsłuchując się w słowa Pana Andrzeja. Człowiek ów – dojrzały a czerstwy – odpowiadał mądrze i przenikliwie. Ale wyraźnie bez cierpliwości. Któż by jednak miał cierpliwość dla nas – nierozgarniętych gołowąsów, którzy nieustannie raziliśmy go gradem tych samych pytań. „Czy namalował Pan mapę przygód Geralta?”. „Czy wiedźmin umiał poprawnie rzucać fireballe?”. „Jaki aktor powinien grać Geralta?”.
I nade wszystko, na każdym spotkaniu co najmniej jeden raz, co najmniej jednej młodzian podnosił się i śmiało rzucał:
„Kiedy będzie kolejna część Geralta?”.
Tego samego Geralta, co to już ponoć żywot zakończył i raczej zmartwychwstać nie zamierzał. Dociekanie nie było więc mądre. Choć też każdy wie, że śmierć nie stanowi dla pieśniarzy żadnej przeszkody by wskrzesić pieśń, gdy ta się podoba.
Ale Pan Andrzej do takich pieśniarzy, co to tak tańczą jak im zagrają, należeć chyba nie zamierzał i za każdym razem (słyszałem to wielokrotnie) odpowiadał:
„Historia Geralta skończona jest. Była skończona od samego początku gdy urodziła się w mojej głowie. Właśnie ją skończyłem. Lecz jak mawiał inny pieśniarz Jackiem Londonem zwan (bo w domu inaczej go wołali) – człowiek z głodu może zrobić każdą rzecz”.
Gdym więc usłyszał że Pan Andrzej po dwudziestu pięciu latach pisze kolejną część przygód Geralta, poczułem się jakbym usłyszał róg Boromira. Oto Pan Andrzej głoduje. Znowu obrabowali go ci co to gry układają i seriale kręcą i należnych honorariów mu skąpią. A byłoby rzeczą ze wszech miar haniebną, gdyby autor tak znamienny pośród rzesz przychylnych mu czytelników, widzów, graczy – miał zemrzeć bo mu nikt kromki chleba nie poda.
Tak więc powinność swoją spełniłem i równowartość pięciu osełek masła zapłaciłem. Będzie miał Pan Andrzej przez miesiąc czym chleb smarować. A skoro już nabyłem drogą kupna tę niewielką książeczkę – postanowiłem że co mi szkodzi przeczytać i dowiedzieć się co tam w świecie Geralta słychać.
Przyznam się bowiem, że opowieści Pana Andrzeja były dla mnie zawsze czymś zagadkowym, a ich sława zadziwiająca. Były one otoczone kultem. Promowane przez wielu. Jedną z największych i najzagorzalszych promotorek opowieści Pana Andrzeja była moja matka. Pamiętam jak potrafiła godzinami opowiadać, jak bardzo twórczość Pana Andrzeja jest ambitna i nie ustępuje ona Sienkiewiczom, Remarque’om, Camusom, Mannom.
Potrafiła ona werbalnie rozszarpać każdego jajogłowego który z pogardą odnosił się do „powiastek o czarodzieju”. Strzelała wtedy jak karabin wyrzucając z siebie trudne słowa w stylu „postmodernizm”, „topos”, „archetyp”, „figura”, „konwencja”, „kontrapunkt”. I zawsze dobijała oponenta „paradygmatem”.
Ale mimo tych uczonych wywodów, nie potrafiłem zrozumieć dlaczego „Pan Andrzej zachwyca, kiedy nie zachwyca”. A to nie jest tak że pragnąłem czegoś ambitnego. Nie chciałem drugiego Hermanna Hesse’a. Mi wystarczały proste filozoficzne powiastki Bradbury’ego, czy Asimova. Bo mimo ich prostoty – po ich przeczytaniu miałem wrażenie że stałem się o coś mądrzejszy. A u Pana Andrzeja nie widziałem ani ornamentów Sienkiewicza, ani misterności Tolkiena, humoru Lema, lekkich dialogów Wilde’a, czy choćby totalności Dukaja. Książki o Geralcie, były dla mnie bezkaloryczne, jak to czysta woda co o ponoć teraz w telewizorze się ją pija. Nie miały one smaku jakiejkolwiek zupy. Choćby propagandowej.
Ale szczerze przyznaję że opowieści o Geralcie ceniłem za jedną rzecz.
A nie była tą rzeczą ciekawa historia, zręczny dialog czy oryginalna myśl.
Ceniłem je za coś wyjątkowego – opowieści o wiedźminie nie pretendowały do bycia czymkolwiek więcej niż opowieściami o wiedźminie. Nie próbowały przekonać mnie do żadnej idei, nie wciskały jakichś przekonań, nie były popisem erudycji autora lub jakimkolwiek przelewaniem na papier swoich doświadczeń, lęków, manifestów. Były to po prostu opowieści o człowieku który żyje z zabijania potworów. To naprawdę robiło na mnie wrażenie.
Bo wracając do tych hord gołowąsów które próbowały uczynić z Pana Andrzeja jakiegoś guru, przywódcę – wciskały mu w rękę hetmańską buławę, żeby im przewodził. Rzucił hasło. Nadał głębszy sens ich szarej egzystencji. Mógł to zrobić Pan Andrzej. Jak wielu opisywanych przez siebie kapłanów – mógł on zakrzyknąć choćby „Ziemia płonie! Przyklejcie się do asfaltu!”. I pobiegli by szukać asfaltowych gościńców.
Ale Pan Andrzej, jak jego wiedźmin, uparcie oponował przeciwko stawianiu go na piedestał. Z czasem stał się arogancki tak jak w starożytnych czasach Brian zwany Brianem, za którym też podążały tłumy i pragnęły by przemówił do nich zbawczym słowem.
Brian zwany Brianem wołał do ludu Judei: „Spadajcie, odpieprzcie się! Żyjcie swoim życiem!”. Tak samo wołał Pan Andrzej, chroniąc się za coraz wyższą palisadę arogancji.
I tym też zdobył moje uznanie. Pan Andrzej był nikim więcej niż pisarzem który pisał opowieści które były niczym więcej niż opowieściami o wojowniku, który miał dwa miecze.
Cudowna czysta forma.
* * *
Ale wróćmy do tej książki, która ma oddalić widmo głodu od Pana Andrzeja.
„Rozdroże Kruków”, na którym stanął młody wiedźmin Geralt składało się z czterech dróg.
Tak więc i ja opisze cztery drogi po których biegały moje myśli kiedy czytałem te dwadzieścia trzy rozdziały.
* * *
Droga na północ – Pan Andrzej i gry komputerowe
Nie są to żadne dla miłośnika książek arkana, że Pana Andrzeja i mistrzów zabaw cyfrowych wiąże szczególna i zawiła hassliebe.
Z jednej strony ten szczególny cech rzemieślniczy programistów kocha Pana Andrzeja. Darzy go uczuciem dużo silniejszym i wierniejszym niż filmowcy zza oceanu. Po pierwsze polscy rzemieślnicy to autentyczni „fani” i szacunkiem darzą święte księgi materiału źródłowego (w przeciwieństwie do amerykańskich nieudacznych scenarzystów). Po drugie (może dlatego że w ich żyłach płynie słowiańska krew) – zwyczajnie rozumieją klimat tej opowieści, jej akcenty i niuanse. Po trzecie gra jest po prostu bardzo dobra – a jak jest dobra to się i dobrze kojarzy i sławi imię Pana Andrzeja i Geralta i Ciri we wżdych narodach postronnych.
Z drugiej strony rzemieślnicy spod herbu myszki i klawiatury, którzy we swych kuźniach kują młotami boga Unreala Piątego, tworzą cudeńka tak piękne i uwielbiane po wszystkich marchiach i księstwach świata, i gromadzą tak niezliczone garnce z dukatami, że Pan Andrzej czuje się przyćmiony.
Już nie chodzi o należną mu dolę ze skarbca dukatów. Bardziej chodzi by niegodziwcy nie mówili że „gry lepszymi są” i że Pan Andrzej napisał „scenariusz gry”.
By uszanowana była kolej rzeczy i stanowy ład społeczny:
Na górze piramidy społecznej, z arystokratami są pisarze – bo oni czystą myślą i słowem władają. Poniżej filmowcy, z mieszczaństwem – bo ich sztukę uszlachetnia teatrum. A na samym dole, pośród plebsu – twórcy pisanych ku uciesze gawiedzi gier.
Taka jest nasza ojczysta hierarchia stanowa. I temu sprzeciwiała się moja matka – w swych pismach zawsze walczyła o wolność, równość i braterstwo tych trzech stanów (i innych – chociażby malarzy komiksów). Ale Pan Andrzej raczej ulega tej segregacji.
Autor w przedziwny sposób podejmuje rzuconą rękawicę. Jego opowieść o młodym Geralcie można bowiem uznać za fabularną kontynuację zapowiedzi gry „Wiedźmin 3 – Dziki gon”. Zwiastun „cinematikiem” zwany opowiada bowiem historię wiedźmina co to wstawił się za oskarżoną niesłusznie niewiastą. Ratuje on tęże z rąk oprawców. A pytany „człowieku co czynisz” odpowiada legendarną frazą „Zabijam potwory”. Co niezmiennie kojarzy się frazą „Wyrywam chwasty” spopularyzowaną przez Bogusława Lindę.
Pan Andrzej tak zaczyna swą opowieść. Od schwytanego wiedźmina co to ledwo nos poza swe górskie Siedliszcze wychylił – a już urąbał człowieka w obronie czci wieśniaczki. Pan Andrzej kpi słowami wójta. „Nijak widzisz nie uwierzę że to o tego wieśniaka szło i cześć dziewczyńską jego córeczki. Żeś to niby na ratunek pospieszył niczym jaki zasrany rycerz błędny.”
A do słów „Zabijam potwory” odnosi się jakby w mordę walił. „Na cię bratku, nie za wykonywanie zawodu areszt położono, ale za zabójstwo. Wilkołaki łapać i leszych ubijać, to twoja rzecz wiedźmińska. Ale żeby ludzi rżnąć, na to cię żaden król nie uprzywilejował!”.
Kojarzy mi się to z inną postacią graną przez Bogusława Lindę. To porucznik Arek z filmu „Kroll”. Porucznik ów opisuje historię młodego żołnierza, który „kiedy obstawialiśmy port, to o mało zomowców nie pozabijał bo kobietę wlekli. Taki młody żołnierz. Odbezpieczył kałacha, przeładował i milczał. Ale się wtedy zomowcy bali. Potem się okazało że to była ich kurwa. Zawsze się potem śmiała z młodego, że tak ją wtedy bronił, w porcie…”.
Pan Andrzej vs Scenarzyści gier. 1:0.
Bo niby to gra inspiracją jest. Ale polemicznie się pisarz odcina i za mędrszego uważa.
Ale to mało. Pierwszą potyczkę wygrywa pisarz. Ale czy całą batalię radzi sobie lepiej?
Bardzo powątpiewam, bo czymże są spisane na dalszych dwudziestu trzech rozdziałach losy młodego Geralta? Mi to wygląda jak trening. Wstęp do gry, Budowanie postaci. Nasz młody Geralt przeżywa kilka szkolnych przygód, w których jest tyle emocji co w tutorialu walki bronią białą. Uczy się jak panować nad swymi nie zawsze pełnymi mocami. Uczy się posługiwać zdolnościami „spryt”, „chytrość”, „charyzma”, „zaufanie do innych”, „zaufanie publiczne”, „karma”. Dobiera sobie szlachetny przydomek. Dobiera sobie najlepszego konia. Uczy się podstaw mechaniki świata. Gdzie należy wpłacić zarobione marki do banku. Jak obracać bezgotówkowo. Do tego szkolenie z używania eliksirów. Techniki rekonwalescencji po odniesionych w boju ranach.
Poza takimi ozdobnikami niewiele jest w powieści literatury. Owszem Pan Andrzej dowodzi że mógł być na kursie „Jak pisać wzorcowe origin story”. Albo „Fan service dla opornych”. Radzi sobie w tej materii lepiej niż opłacani milionami scenarzyści filmów.
Ale czy dowiódł wyższości swojego pisarskiego stanu?
* * *
Droga na wschód – młody Geralt
Z książki którą czytałem, zwisały grube nici, którymi szyte było ewidentne zamierzenie autora – że opisze nam on młodego Geralta. Stworzy solidną przemianę bohatera. Geralt Konrad przemieni się na naszych oczach w Geralta Gustawa. Geralt Soplica w Geralta Robaka. Pan Andrzej warcholski pogromca Wołmontowiczów w Pana Andrzeja Jasnogórskiego Hektora.
I cóż to za grubymi nićmi szyto tegoż Geralta gołowąsa?
Ano mamy uwierzyć w jego nieopierzenie, bo nagminnie używa słów „obczaić” i „no weź!”. Na co zwraca mu uwagę stary doświadczony wiedźmin.
Owszem młody Geraltek przyznaje się że nie wie co znaczą słowa „cyrograf” i „orbita”.
Owszem brak mu trochę „mądrości samozachowawczej”. Słaby jest w „unikaniu guzów”. Wpada wciąż z deszczu pod rynnę.
Ale to wciąż fasada. Wciąż mało.
Młody Geralt zachowuje się tak samo jak Geralt dorosły, a przynajmniej ja nie dostrzegłem żadnej różnicy. Nie jest on choćby tak udany jak młody Han Solo (pyszałkowatość i bajerowanie). Młody Anakin Skywalker (działanie szybsze od myślenia, brak posłuszeństwa). Młody Thorgal (arogancja w każdej sytuacji). Młody Kajtuś Czarodziej (zawsze zbaczający z dobrej drogi). Młody Pinokio (leniwy i ulegający nieodpowiednim ludziom). Choćby młody narwany Spiderman czy idealistyczny Indiana Jones. Nie widać więcej naiwności, buńczuczności, porywczości, niewyparzonego języka porywów serca, egzaltacji, beksowatości, wpadania w sidła kobiet, podatności na durne wyzwania, uganiania się za honorem, nadużywania wielkich słów, podążania za wielkimi sprawami. Nic z tych rzeczy. Na przykład młody Geralt jest jeszcze bardziej milczący niż ten jegomość który lata potem nadszedł od północy od bramy Powroźniczej…”
Coś z młodzieńczej przemiany można dostrzec w finale powieści, który kojarzy się ze starym westernem Nevada Smith – filmem gdzie młody Steve McQueen wytrwale ściga trójkę morderców swoich rodziców, i śledzić możemy reakcje młodego bohatera na kosztowanie zemsty.
Ale to straszliwie mało. Pewien pisarz Maciej Parowski napisał scenariusz komiksu o młodym wiedźminie zatytułowany „Zdrada”. Mam wrażenie że tam było dużo więcej młodości, szkolnych wygłupów, nieodpowiedzialności.
Portret młodego wiedźmina – nie udał się.
* * *
Droga na południe – dystrybucja szacunku
Opowieści sprzed ćwierci wieku i te z dzisiaj powstają w trochę innych czasach. Mówią, że te dzisiejsze zwracają więcej uwagi na wrażliwość, empatię, wyrozumiałość dla słabych, wykluczonych i ubogich.
Czy Pan Andrzej wyczuł Ducha Czasu? Czy przez „Wiedźminversum” przenika jakaś ogólna myśl?
Na pierwszy rzut oka Pan Andrzej raczy nas nowoczesną prozą. Można by rzec że jest to całkiem zręczny romansik, jak wyplułaby wyrocznia CzatGePeTe gdyby poprosić ją „napisz historię o młodym wiedźminie, w której znajdzie się miejsce na lament nad zakazem aborcji oraz sączony będzie antyklerykalny jad”. Zadanie wykonane! Wszystko na swoim miejscu i w odpowiednich proporcjach, uwielbianych również przez scenarzystów gry komputerowej.
Ale gdy wczuć się w lepiej i wejrzeć głębiej w strofy tej wiedźmińskiej pieśni – nie jest tak jednoznacznie.
Zacznijmy od „wrażliwości społecznej” naszego pieśniarza. Gdy obserwujemy społeczeństwo zza pleców przemieszczającego się po krainach Geralta, oczy nasze są karmione pogardą dla prostych, ciężko pracujących ludzi. Kto jest zawsze i nieodmiennie przyczyną wszelkiego złego? Plebejusze. Ubodzy chłopi. Nędzarze. Prostaczkowie. Ani jedna choćby neutralna postać tego typu nie pojawia się na kartach tej powieści. Są to zawsze ludzie odrażający, pełni przesądów, nienawistni wiedźminom, skąpi, chytrzy, ciemni, brutalni, zabobonni. Kołtuństwo, ksenofobia, obskurantyzm. Chowają się tchórzliwie jak meksykańscy chłopi z filmu „Siedmiu wspaniałych” ale w przeciwieństwie do nich nie są zdolni do żadnych czynów heroicznych.
Pan Andrzej z polskich baśni przywołał do życia i Wodnika i Babę Jagę i Wija. A nie ma choćby jednego tak powszechnego w słowiańskich baśniach „sprytnego chłopka”. (a ten który się ongi pojawił – Szewczyk Dratewka – został owiany czarną, pożal się Boże, legendą). Nie ma nigdzie legendarnego „chłopskiego rozumu”, „chłopskiego syna” co to przechytrzyć potrafi i bogaczy i zbójów i samego diabła. Autor pozostaje głuchy na całą współczesną falę rozczulania się nad losem chłopów i chłopek pańszczyźnianych. A narrator zdaje się nas przekonać, że praca nie uszlachetnia, poddaństwo czyni ludzi bestiami, a ubóstwo nic tylko upadla.
A propos bogactwa i władzy. Tutaj autor ma zdaje się inne zapatrywania. Bo spośród rządzących i bogatych – narrator co i rusz wyłuskuje i prezentuje nam ludzi szlachetnych, mądrych, cnotliwych a przynajmniej zdrowo myślących.
A już jednoznacznie pozytywne nakreślony jest obraz dwóch grup społecznych – to kupcy i pocztylioni. Pierwsi – nie dziwi to zważywszy na fach jakim parał się on przez długie lata nim chwycił za pióro. Drudzy – to jakichś hołd dla cechowej solidarności. Pochwała dla „społeczeństwa resortowego”, klasowego rozdrobnienia – w którym każda kasta trzyma się solidarnie, zamyka (niczym wolnomularze) dostęp i możliwości kariery dla postronnych.
Dobra choć okrutna władza, społeczeństwo kastowe oraz podła i odrażająca czerń. Rzec by można że idealnym społeczeństwem, wzorcem dla Wiedźminversum są Indie.
Ale zejdźmy głębiej w ducha tego świata.
Wróćmy do tematu spędzania ciąży, zajęcia którym pałają się pobożne i dobrotliwe kapłanki troszczące się o Geralta.
W powieści słyszymy też opinię wyrażoną przez jednego z włodarzy. „Wiedźmin nie człowiekiem jest, lecz mutantem i prawo do sądu mu nie przysługuje”. Pan Andrzej dostrzega więc rozmaite półcienie roztrząsania tego jak odmawianie człowieczeństwa służy ferowaniu wyroków.
Jest też poruszony (zapewne nie pierwszy raz) temat eugeniki. „Głupiemu” motłochowi nie podoba się fakt, że kiedy „produkuje się” wiedźminiów – przeżywa tylko jeden na dziesięciu. Głupi i niedouczeni ci kmiotkowie, że nie czują dziejowej potrzeby, stanu wyższej konieczności. Nie znam dobrze tych historii, ale ciekaw jestem z czyich synów rekrutują się przyszli wiedźmini – chłopskich czy arystokratycznych. Pan Andrzej doskonale pokazuje świat w którym „klasy majętne” są gotowe na największe poświęcenia ponoszone przez „klasy ubogie”.
Chyba jednak autor dobrze wyczuwa Ducha Czasów.
A tępa niechęć do Wiedźminów i Czarodziejów? Autor może aż nazbyt nachalnie kopiuje kliszę antyklerykalizmu. Wiedźmini i Czarodzieje bowiem przychodzą uzdrawiać ludzi i rozwiązywać ich problemy. A często wszystko czego chce czerń, to wywarcia pomsty na swoim sąsiedzie, zrzucenia swoich win na kimś kto jest lepiej kształcon, wybija się ponad przeciętność.
Obraz świata porzuconego przez bogów? Ponoć dużo lepiej wychodziło to zmarłemu mistrzowi Feliksowi W. Kresowi. Ale i Pan Andrzej całkiem dobrze pokazuje jak dobrze żyje się ludziom, gdzie jedyna etyka to etyka biznesu (dobre i to).
Trudno o lepszy teologiczny traktat o piorunujących skutkach nihilizmu.
I doprawdy ciężko i nadążyć i wyłapać różnicę pomiędzy ciągłym potępianiem głupich kmiotków, którzy wierzą gusła i topią wiedźmy, a wychwalaniem „uczonego” wiedźmina, który na tych samych wiedźmach odczynia urok przez rozprucie ich mieczem.
Kmiotki wierzące w uroki – głupie i podłe.
Wiedźminy posiadające rzetelną wiedzę o urokach – mądre i szlachetne.
Na koniec kasta kapłanów. Autor sporo rozważa o eschatologii. I miota się pomiędzy obskurantyzmem wierzących w modlitwę kapłanów płci męskiej a „jakąś tajemniczą, niepojętą” mistyczną postawą kapłanek płci żeńskiej.
A propos płci – Autor o ile wiem nieraz ulegał seksistowskim kliszom. Tym razem też jedna z przygód Geralta raczy nas konkluzją, że „gdyby przyszłe teściowe wzięły sprawy w swoje ręce, to nie byłoby tragedii Romea i Julii”. Mamusie bowiem dwójki kochanków ze zwaśnionych rodów, niemal spijają sobie z dziubków. To bardzo pozytywna wiara w moc kobiecego geniusu. Ale zaznaczę że jest to rewolucyjne ujęcie nie tylko wobec historii z Werony, ale i podważenie osiągnięć innych wielkich szekspirowskich postaci typu Lady Makbet, czy też Gertrudy królowej Danii, matki Hamleta. Autor zdaje się z całym entuzjazmem i wiarą w „lepszą kobietę” zaprzeczać całej toksycznej kobiecości reprezentowanej przez te dwie wielkie postacie literatury.
Pan Andrzej pośród stawianych prostych jak cepy tautologii, które uwielbia współczesny masowy czytelnik, pozostawia całą masę niedopowiedzeń i niejednoznaczności, którymi może się posilić czytelnik bardziej wnikliwy.
* * *
Droga na zachód – gdzie jest opowieść?
Wszystko co wcześniej napisałem – jest pyłem, marnością i błahostką wobec wyzwań Ars Poetica.
Bo najważniejsze jak mu się powiodło.
Czy Pan Andrzej pisząc równał do kogoś pokroju Jana Chryzostoma Paska? Czy może ruszył samodzielnie pomiędzy zaściankowych wierszokletów?
Nie zmieniłem zdania że autor ma twardą dla pióra rękę i ciężki dowcip. Wkładane w usta bohaterów zabawne powiedzonka o członkach i innych częściach ciała niezbędnych do chędożenia – to przedni humor dla tych czytelników co dwadzieścia wiosen przeżyli i już nawet muszą się golić.
Opowieść rozkręca się bardzo topornie. Kolejne przygody są zaliczane bez emocji. Wiedźmin zdobywa kolejne szlify, a jedyne co może zajmować, to nawiązania do przyszłych przygód Geralta.
Ale gdzieś pośrodku powieści styl zaczyna się klarować, dialogi nabierają rytmu i dostrzegłem to co podobało mi się w „starożytnych księgach Geralta”.
Wiedźmiński slang zaczął nabierać rumieńców i najbardziej udana opowieść w moim mniemaniu to właśnie owa parafraza Romea i Julii.
Potem robi się znowu trochę gorzej. Bo Geralt musi spiesznie wywrzeć pomstę na łotrzykach. Dość pospiesznie i na kolanie rozwiązana jest intryga „starego wiedźmina”.
To co Panu Andrzejowi wychodzi wyśmienicie to erudycyjne popisy na najrozmaitsze tematy merytoryczne. Ot choćby znawstwo koni przy wyborze klaczy dla wiedźmina. Bardzo ciekawe są opisy prawne i ekonomiczne dotyczące finansowych aspektów działania cechu wiedźmińskiego. Bardzo ciekawa (jak to zwykle było w Faraonie, Lalce czy Karierze Nikodema Dyzmy) jest postać wiedźmińskiego agenta Voronoffa, który wprowadza bardzo ciekawy ład w całą działalność cechu potworobójców.
Również bardzo przeciekawe są obfite elementy epistolarne. Kilkanaście stron jest czystym epistolarnym opowiadaniem. Pan Andrzej bardzo sprawnie dzięki temu rysuje obraz Wiedźminversum jako miejsca gdzie jednocześnie przewijają się liczne wątki i wydarzenia mają swoją sprawczość, choć zasadniczo praktycznie nie opuszczamy towarzystwa Geralta.
Niestety pośród tej dość intelektualnej uczty obserwowania teatrum prawnych, ekonomicznych, politycznych zmagań – brakuje emocjonujących wątków batalistycznych. A to w końcu opowieść o człowieku co nosił dwa miecze. Nieszczęśliwie wątki awanturnicze rozwiązują się szybciej niż zdążą się zawiązać. Ledwo zewrą się miecze – zaraz trzeba kończyć rozdział i gonić do następnej przygody. Niektóre motywy, choć smacznie się zaczynają, są rozwiązane niemal dosłownie jak „przez naciśnięcie pstryczka”.
Jeżeli ktoś kiedyś zapragnie nakręcić te przygody – naprawdę będzie musiał trochę jednak rozbudować te fabuły.
Na szczęście „showrunnerzy” niczego tak nie kochają, jak wymyślanie „własnych, genialnych, autorskich wątków”.
Wit Salamończyk
* * *
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Formularz kontaktowy
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski
Fajna okładka by Matt Sporek.