Saint-Exupéry. Zanim powstał Mały Książę. Próba zajrzenia w głąb duszy Dużego Księcia.
Wit Salamończyk - 29 grudnia, 2024Francuzi to czasem umieją w te filmy.
Choć po prawdzie nie wiemy czy Francuzi bo reżyser Pablo Agüero pochodzi z małej wioski w Patagonii (to w Argentynie jest).
Czy to przypadek że w Patagonii? No chyba nie do końca. Bo po pierwsze film „Saint-Exupéry. Zanim powstał Mały Książę” dzieje się w roku 1930, kiedy to prawdziwy pisarz latał właśnie nad Patagonią. A po drugie pustynnie i surowy klimat Patagonii mogły doskonale ukształtować umysł reżysera na kształt umysłu Exupéry’ego, który dochodził do swoich filozoficznych prawd wisząc nocą nad pustkowiami Europy czy Argentyny. Życie w prymitywnych warunkach patagońskiej wioski mogło też dać większe zrozumienie dla tej szczególnej sytuacji w jakiej tkwił pisarz – ten moment zderzenia cywilizacji technologicznej, bezpiecznej z surowością i trwaniem na granicy egzysetncji. To świat gdzie nie polega się na polisach i kontraktach, ale na postawie „stu górników którzy poświęcają życie żeby ratować jednego towarzysza”.
Exupéry to dziwny pisarz.
Mały Książę to dziwna książka (jak też wszystkie książki autora).
A ekranizacje Małego Księcia to dziwne filmy.
To wszystko wydaje się być „metaliteraturą”. Exupéry ze swojego życia uczynił literacki manifest. W książkach beletryzował swoje życie, a bardziej uczucia jakie go podczas tego życia wypełniały. Nawet „Mały Książę” to rzecz parabiograficzna.
Nie inaczej mogło być z filmami.
Francuska ekranizacja Małego Księcia z 2015 roku, to coś na kształt „odprysku świtała oryginalnej historii” – opowiada o dziewczynce która odkrywa idee Małego Księcia.
Tak samo niecodzienny jest film „Saint-Ex”, dziarsko przetłumaczony przez naszych jako „Saint-Exupéry. Zanim powstał Mały Książę”.
Ten film to trzy w jednym:
* * *
(1) Po pierwsze jest to parabiografia.
Z biografiami pisarzy (nawet o tak bogatym życiorysie jak Exupéry’ego) jest ten problem, że nie nadają się one na zapierającą dech historię. Exupéry opisał w swoich książkach wiele przygód, ale trudno by je było wszystkie zebrać w jeden wątek spełniający wszystkie arystotelesowskie wymagania dla ars poetica.
Z tego też powodu dopuszczalne są rozmaite fikcyjne wątki, które „pasują” do człowieka, choć nie miały miejsca.
Tak od tysiącleci czynili twórcy chociażby ksiąg biblijnych, czy nasz Jakub Wujek – o co im się współcześnie robi wyrzuty, że zmyślali. Tak samo czynią też dzisiaj twórcy zapewne wszystkich filmów biograficznych – o co im współcześnie nie robi wyrzutów nikt, bo przecież „wszyscy wiedza jak było, a to tylko takie ubarwiające wstawki”.
Tak też i nasz dzielny Exupéry jest w tym filmie (żeby było ciekawiej) kimś na kształt Thomasa Edisona, McGyvera, i Herculesa Poirota – bo jednocześnie robi epokowe wynalazki technologiczne, wszystko naprawia nomen omen „w locie” i rozwiązuje zagadki kryminalne.
Ale na szczęście biografia koncentruje się na wątkach egzystencjalnych – to wciąż jest Exupéry myśliciel, a nie Exupéry lotnik.
* * *
(2) Po drugie jest to paraekranizacja powieści „Nocny lot” oraz „Ziemia. Planeta ludzi”.
Może nie dokładna ekranizacja – ale bardzo mocno związana jest z tym o czym te książki opowiadają. Są piloci poczty lotniczej. Są uciążliwe loty. Jest młody pilot który nie dociera do celu. Jest jego młoda żona. Jest w końcu ambitny dyrektor owładnięty manią zwiększania efektywności lotów i konkurowania z koleją. Na tych wątkach zasadza się główna opowieść o pilocie Guillaumecie który zaginął w Andach.
A może to nie paraekranizacja. Skoro to Exupéry pisał parabiografie, to filmowa parabiografia musi siłą rzeczy rozbijać się o wątki powieściowe. Zawiłe.
* * *
(3) Po trzecie to próba rozgryzienia inspiracji jakie doprowadziły do Małego Księcia.
I tutaj faktycznie mogą wyjść obronną ręką nasi dziarscy tłumacze, którzy dopisali Małego Księcia do tytułu filmu. Bo istotnie młody reżyser próbuje skonstruować bohatera który mógł napisać tę epokową książkę „dla dzieci”.
Nie ma tych wątków zbyt wiele i nie są one nachalne. Ale widać, że życie młodego Exupery’ego zmierza do jakiejś syntezy. To jakich ludzi spotyka. To jak z tymi ludźmi rozmawia. Całe to zawieszenie miedzy nocą a dniem. Spoglądanie na Ziemię jak na odległą planetę. Skupianie się na jednostkowych postaciach jak na jednej róży pośród tysiąca róż w ogrodzie.
To częsty zabieg. Podobnie próbują zdekonstruować inspiracje literatów filmy takie jak „Tolkien” (wpływ Wojen światowych na powstanie Śródziemia), „Cienista dolina” (skąd się wzięła Stara Szafa), „Zakochany Szekspir”, „Marzyciel” czy nawet „Gdy budzą się demony”.
Niestety reżyser potrafi też zepsuć to co starannie buduje przez półtorej godziny. Bo na koniec kwituje kilkoma akapitami, w których Exupéry opowiada że tak naprawdę to pragnął tylko walczyć z „faszyzmem”, że pisał książki tylko po to żeby nakłonić innych do walki z faszyzmem i w ogóle oddał życie na ołtarzu walki z faszyzmem. Czyli chodziło o faszystów a nie Małego mieszkańca asteroidy B612.
Młodzi twórcy czasem tak mają że wszystko im się kojarzy z pupą albo gębą.
A piszę o tym, mimo że jest to pewnego rodzaju zdradzenie fabuły, bo jest to tak głupie, że chyba nie zdradzam żadnej tajemnicy.
Po prostu takie wątki należy uznać za nieistniejące w filmie.
Jednym z ciekawszych momentów jest ujęcie w którym główny bohater wygląda jak Mały Książę na wydmie. Bo nie zapominajmy że Exupéry był arystokratą i rozmowa narratora-pilota z przybyszem z asteroidy B612 to rozmowa Dużego Księcia z samym sobą (być może z dzieckiem, którym był).
Jeżeli czegoś brakuje mi faktycznie wpływającego na Małego Księcia – to małżonki pisarza, która faktycznie jest inspiracją dla jednej z głównych postaci książki. To duża luka interpretacyjna. Niestety kino ma tę wadę, że nie przepada za „żonami”, można rzec że nie jest „prorodzinne”. A „Mały Książę” owszem był…
* * *
Czy film się udał? Nie chciałbym przesłodzić i naobiecywać, żeby ktoś nie poczuł się zawiedziony. Ale to naprawdę dobry film. Fabularne zawijasy. Przygody z awiacją. Pustka. Prawdziwa pustynia. Piękne zdjęcia. Surowe warunki odmalowane tak, że cały przemarzłem w kinie od samego patrzenia. Bohaterowie udani. Diana Kruger – jak zwykle ozdoba. Świetna muzyka.
Piękny poetycki obraz. Prawdziwa przyjemność obcowania z nieoczywistą, wrażliwą sztuką.
Dla mnie tak mogłaby wyglądać ekranizacja Diuny.
Wit Salamończyk
* * *
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Dlaczego Chani dostała zadanie dąsania się na wszystkich?
Jak walczy się z rasizmem przy użyciu trzech blondynek i jednej Szwedki?
Dlaczego Adolf Hitler to jeden z najbardziej wpływowych grafików nowożytności?
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski
Film nie dla wszystkich – raczej sączy się niż toczy pomimo ciągłego napięcia. Lubię opowieści o pionierach, Bożych szaleńcach, a to jedna z takich opowieści. Z elementami magiczno-filozoficznymi. Piękne kadry, filtrowane przez ciężkie chmury i oślepiające słońce. Lot w nieznane. Apoteoza przyjaźni, determinacji i hartu ducha. Piękna muzyka. W bezbłędnym duecie z fabułą, choć wygrywającą własną melodię. Stopiona z nią, lecz organicznie odrębna. Film dla oczu i uszu. I dla świadomości bycia słabym i silnym jednocześnie. Ot, natura ludzka, tu jednak skrojona dla nielicznych. Mam świadomość swojej słabości do bohatera -pisarza, więc nie jestem obiektywna w swych ocenach 🙂