Silverberg – Rodzimy się z umarłymi
Ryszard Ochudzki - 13 maja, 2023Skończyłem w okresie nomen omen paschalnym „Rodzimy się z umarłymi” Roberta Silverberga. Do lektury właściwie zainspirował zaprzyjaźniony pisarz-filozof Jacek Sobota swoim entuzjazmem wyrażonym o tym zapomnianym trochę dziele na portalu społecznościowym F. pana Marka Z (również z górą w nazwisku).
Kolega Jacek nazywając je arcydziełem, zmotywował do zakupu – któryż to można jeno zrealizować teraz w formie nabycia używanego egzemplarza wydanego blisko 30 lat temu przez wydawnictwo Rebis, które ostatnio odnawia klasyki SF, więc ten by też mogła.
Mi trafił się taki z demobilu gminnej biblioteki, w foliowej okładce, wydalony z regałów w świat zapewne ku uldze czytelników i bibliotekarek, by zrobić miejsce prawdziwym książkom o miłości w rozumieniu kobiet, takich dziejących się w okolicznościach mniej lub bardziej egzotycznej przyrody i z udziałem mniej lub bardziej napakowanego kasą i mięśniami oblubieńca.
Na szczęście też, zapomnienie rodzi niską cenę na portalu A.
Dobrze też odnotować, że polecanka pisarza-filozofa nie wyprowadza na manowce, co należy docenić w dobie rosnących książkowych „kupek wstydu” tego, co należy jeszcze przed śmiercią przeczytać, na co poświęcić pozostały czas. Zatem Jacek dziękuję!
„Rodzimy się z umarłymi” to właściwie zbiorek trzech świetnych opowiadań (mikropowieści).
* * *
Po pierwsze zmartwychwstanie
Tytułowy tekst robi największe wrażenie. Pisane w latach 70tych, próbuje naszkicować świat końca XX wieku, a więc lata 90 i ich schyłek czyli przełom tysiącleci. Nie zakłada nasz autor powstania MTV i muzyki grunge. Za to – niczym autorzy klasycznej SF, którzy wieszczyli masowość lotów w kosmos, a więc oszałamiające zwycięstwo techniki – Silverberg kreuje inną technologiczną rewolucję. Jakby mimochodem, przechodzi do porządku dziennego z największym wyzwaniem od początku istnienia ludzkości – a więc walki ze śmiercią.
Otóż w świecie początku lat 90tych XX wieku udało się za pomocą jakiejś techniki (której technicznych aspektów Bob litościwie oszczędza, dzięki czemu tekst dziś czyta się bez technologicznego zażenowania) ożywiać zmarłych.
Przypomina to zabiegi literackie P. K. Dicka, gdzie zaawansowana technologia po prostu jest, a bardziej ciekawym dla autora i czytelników (przynajmniej niektórych) jest, co z nią zrobią ludzie poddani jej działaniom.
Ożywiony zmarły bynajmniej nie przypomina zombie statystów z „The Walking Dead”, raczej tolkienowskie elfy – które snują się po tym łez padole, z tego, ale już nie z tego świata. Niczym z listów św. Pawła („…umarli powstaną nienaruszeni, a my będziemy odmienieni”) ożywione ciało jest takie jak było, ale jednak inne, jakoś przemienione nie tylko w aspektach biologicznych. Ożywieni ludzie zachowują wprawdzie swoją pamięć i tożsamość, tylko wobec nowego stanu, życie przed śmiercią traci kompletnie znaczenie.
Ożywieńcy żyją w tzw. Zimnych Miastach – zamkniętych osiedlach, osadach, miastach, do których wstęp mają tylko inni ożywieni. Mając ograniczone potrzeby fizjologiczne (choć nie są wolni od konieczności jedzenia i picia), uwolnieni od finansowych zobowiązań (w końcu śmierć zwalnia z podatków!), mogą nadrobić przeszłe niemożności. Bez budżetowych ograniczeń, mogą zwiedzić miejsca, których za życia nie zdołali zobaczyć czy oddawać się nowym rozrywkom o ile można nazwać polowania na ożywione gatunki wymarłych zwierząt (ptaka Dodo czy tura) za rozrywkę. Mogą też wejść w związki quasiseksualne z innymi umarłymi, ale – niczym bohaterowie „Miasta pod skałą” M. S. Huberatha – bez możliwości tradycyjnego sposobu konsumpcji związku.
Główny bohater tej opowieści jest jednak żywy w sposób tradycyjny, z całym bagażem z tym związanych możliwości i ograniczeń. Traci ukochaną żonę (na skutek ciężkiej i śmiertelnej choroby), wie, że ukochana jest ożywiona, przebywa gdzieś w Zimnych Miastach, podróżuje po świecie, chce więc naturalnie nawiązać z nią kontakt. Żona jednak nie chce go widzieć, zrywa wszelkie relacje. Nasz bohater nie może tego zrozumieć, próbuje dotrzeć do żony, by z nią odbyć choćby rozmowę, zobaczyć, poczuć, że to, co żyje w ciele jego żony, już jego żoną nie jest. A może jest?
Może małżeńska więź „póki śmierć nas nie rozłączy”, przy pogwałceniu tejże, na nowo odzyskuje swoje prawa?
Opowiadanie jest napisane bardzo statycznie, wyważenie ale jednak umiejętnie buduje nastrój fascynacji i grozy, z każdym rozdziałem odmieniając głównego bohatera jak i czytelnika, jak zapowiedział św. Paweł w 1 liście do Koryntian.
Świat Silverberga w „Rodzimy się z umarłymi”, to miejsce w zasadzie zrealizowanej obietnicy zmartwychwstania, choć bez udziału chrześcijańskiego Zbawiciela. Choć miejscami mocno trzeszczy w swojej konstrukcji, jednak do końca wytrzymuje napór tematyki wydawało by się zdominowanej przez chrześcijaństwo.
Nie jest to także gorzka prześmiewczość Vonneguta czy kosmiczne i metafizyczne szaleństwo P.K. Dicka. Ten tekst, to wielkie pragnienie wyrażenia wolnej woli, że oprócz tego, że Boga nie ma, nie ma także i śmierci! Jednak to nauka, nie żaden tam Galilejczyk- zwyciężyła! To ewidentne zwycięstwo jawi się jakoś tak pyrrusowo, bo w całej nowej egzystencji nowych, ożywionych ludzi – nie znajdzie się miłości.
A więc życie po życiu bez miłości? A może tej miłości także za życia tak naprawdę nie było, gdyż miłość jest tylko naroślą hormonalną i psychologiczną, iluzją i pocieszeniem w obliczu grozy nieistnienia, więc nie ma jej po śmierci, gdy śmierci nie ma? Czy życie po życiu bez metafizycznego zbawienia, to wieczne trwanie bez miłości?
Na te pytania Silverberg każe swoim czytelnikom odpowiedzieć sobie samemu.
* * *
Thomas Prorok
Kolejne opowiadanie – Thomas Prorok – wzbudziło entuzjazm Jacka Soboty z racji bardzo sugestywnych, socjologicznych opisów genezy rozpadu i upadku społecznego, niestety dziś bardzo aktualnego.
Ja się jednak skupię na wątkach religijnych.
Mało mamy apokaliptycznej histerii w naszym kraju (może dlatego, że małych apokalips mieliśmy w ostatnim stuleciu kilka). Nie to, co w USA, gdzie różne denominacje protestanckie żywią się poczuciem zagrożenia związanego z tego rodzaju końcem świata.
O kulturze „the rapture” ciekawie swego czasu pisała Dominika Oramus („Imiona Boga : motywy metafizyczne w fantastyce drugiej połowy XX wieku”) i Lech Jęczmyk w swoich esejach i felietonach. W skrócie, spora grupa WASPów w USA zastanawia się jak to będzie, gdy przyjdzie ponownie Chrystus i zabierze sprawiedliwych do nieba i zostawi tych, co na niebo nie zasłużyli.
Dobrym przykładem tego myślenia jest fantastyczne opowiadanie Teda Chianga „Piekło to nieobecność Boga”, gdzie mamy sugestywną, napisaną z zimną, chińską żarliwością wizualizację końca czasów według zachodniej wizji chrześcijańskich, z bytami metafizycznymi grasującymi po ulicach miast i miasteczek USA.
W opowiadaniu Silveberga tego nie ma, choć jest napisane z podobnym dystansem do najważniejszych, zdałoby się kwestii. Dzieje się bowiem spektakularny cud zapowiadający apokalipsę – niedługo przed magicznym nadejściem 2000 roku, zatrzymuje się na 24 godziny obrót Ziemi (tej Ziemi). Ziemia staje, rzekomo na skutek modlitwy samozwańczego Thomasa – uznanego za proroka czasów ostatecznych. Sam prorok – to barejowski pijak i złodziej, nawrócony według najlepszych, starotestamentalnych wzorców.
Ludzkość wariuje. Wydawałoby się, że tak namacalny dowód na istnienie Boga rzuci świat na kolana, co poniekąd się dzieje, choć dotychczas działające instytucjonalne religie, także ta na czele z Papieżem, podchodzą do tego bardzo sceptycznie, a wręcz widzą w tym szatańskie zwodzenie. Taka afirmacja obecności Boga przytłacza (jak Oko na niebie w powieści P.K. Dicka), wyrywa z korzeniami wolność. Opowiadanie pokazuje kilka postaw wobec tego faktu – od ateistycznego profesora, po dewocyjną, parafialną babcię. Z jednej strony jest swoistego rodzaju ulga, że już wszystko wiadomo (choć nie do końca), z drugiej, rozpaczliwe próby zracjonalizowania nowej rzeczywistości.
Czy można urządzić sobie życie w apokaliptycznym czasie? Jak żyć panie proroku? Jak żyć skoro jest inny koniec świata niż wyraził noblowski poeta? Thomas nie wie, ale czy widzieć powinien, skoro to nie u niego są odpowiedzi na wszelkie pytania…
* * *
Odchodząc
Ostatni z tekstów, dotyka bardzo elegancko kwestii eutanazji. Mamy świat, gdzie nauka co prawda nie ożywia zmarłych, ale znacznie wydłuża życie. Ze standardowych jak to ujął psalmista („Czas naszych dni – to lat siedemdziesiąt, lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich – to trud i marność, bo szybko mijają, my zaś odlatujemy”) wiek ludzkiego życia podwaja się, a nawet potraja, w zdrowiu i spokoju.
Śmierć jest aktem dobrowolnego odejścia, w wyspecjalizowanych ośrodkach, przy pomocy konsultanta, który bardzo wrażliwie i wnikliwie próbuje sprawdzić intencje odchodzącego, czy są faktycznie wolne i nieskażone żadnym przymusem. Nie ma presji środowiskowej generowanej przez grupy zatroskane o budżety emerytalne (i skracanie ich wypłacania) czy nadużyć białego personelu zapominającego o granicy między ochroną życia a jego zabieraniem.
Choć jest świadomość, że kontrola urodzin nie pozwala przyjść na świat młodym, póki nie odejdą starzy. Wygląda to jednak zdecydowanie inaczej niż w wizji Vonneguta „2BRO2B” czy „Ciągle tylko jutro i jutro”. Jest bardzo godnie i humanistycznie – tak jak być powinno, folderowo.
Główny bohater, całe życie zdałoby się zrealizował w sposób twórczy i efektywny. Był znanym i uznanym kompozytorem. Jest w zasadzie jeszcze w pełni sił twórczych. Nie widzi jednak sensu, by dalej żyć po 138 latach spędzonych na Ziemi. Podejmuje – zaskakującą mimo wszystko dla bliskich – decyzję, by udać się do ośrodka dla dobrowolnie umierających. Tam, balansując na granicy decyzji życia i śmierci, paradoksalnie odzyskuje trochę smak życia, by podjąć decyzję o śmierci – nie jako wyprany z emocji „żywy trup” a jako żywy – bo czujący smak życia- człowiek.
Tak się pisało kiedyś drodzy czytelnicy, tematy metafizyczne w gorsecie naukowym, bez skrajnych ideologicznych odpałów i wulgarnego spłycenia jaki obecnie przerabiamy. Dobrze się czyta tak wyważone słowa Silverberga, w tak trudnych i zdałoby się, niemożliwych do uzgodnienia tematach.
* * *
Lektura całego zbiorku „Rodzimy się z umarłymi” dziś zdecydowanie warta odświeżenia, z pożytkiem dla nas wszystkich, którzy wszak w jednym kotle, mimo kłótni, nieuchronnie gotujemy się powoli i zmagamy się ze skandalem śmierci, próbując groźbą czy prośbą okiełznać ją na różne sposoby.
A wizja Sliverberga na pewno dobrze ubogaci warzenie nas w tym kotle, dla pożytku przyszłego życia.
Ryszard Ochudzki
PS. Obrazek wiodący został zaczerpnięty z okładki książki „Exotic Advetures of Robert Silverberg”
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski
Kopiuję komentarz z Mediów Społecznościowych, bo wart jest uwiecznienia.
Wzruszające są dwie rzeczy
1. dla autora naszej publikacji Rysia Ochudzkiego z pewnością miłe i motywujące są głębokie komentarze, które dowodzą, że ktoś przeczytał, przenalizował i nie zraził się że jest tyle słów o jakiejś tam starej książce.
2. Dla nas wzruszające jest to że jak na zew Rogu Gondoru – Gdy piszesz o starej zapomnianej książce – to ktoś wyciąga tę starą książkę z tak pięknie wyglądającej półki.
[…] postapokalipsyGrona gniewu – poradnik przetrwania w świecie zniszczonym przez kapitalizmSilverberg – Rodzimy się z umarłymiRosja to pierścień władzy – świat po zagładzie przez Ruski MirWakacje w Kambodży – […]