Vonnegut kontra Nowy Świat
Ryszard Ochudzki - 2 października, 2022Wyndham, Vonnegut, Harrison, Shute w starciu z nowoczesnością
Jednym z poruszanych wątków obecnej polskiej krytyki fantastycznej jest swoistego rodzaju rozprawianie się z prawicowym „odchyłem”, na jaki „cierpiała” oważ fantastyka w ostatnich dekadach. Ze strony internetowych oskarżycieli, którzy nabrali mocy i odwagi dopiero po przedwczesnym odejściu nomen omen ojca-redaktora Macieja Parowskiego, jednego z patronów i promotorów tego rodzaju „odchyłu” dochodzi o niewybrednych tyrad wobec fantastyki w rodzimym wydaniu, o „błędy” i „wypaczenia”. Padają gromy i szydery pod adresem minionej epoki i tekstów jakie drzewiej drukowano w Nowej Fantastyce czy innych miejscach sprzed ery instastories i memów. Co ciekawe, nieraz te same osoby jakoś nie mają oporów w uczestniczeniu w konkursach o nagrodę imienia tegoż straszliwego, prawackiego opresjonisty.
Wiadomo, że w tej narracji polska fantastyka opleciona prawicowymi wizjami, w mariażu z Kościołem Katolickim miała „fiksacje” na tle z grubsza trzech spraw: zakazu aborcji (w tym eugenicznej), kwestionowania zasadności eutanazji i legalizacji związków homoseksualnych, a właściwie dziś można powiedzieć sprzeciwie wobec swoiście pojmowanej równości i wolności (co do wyboru relacji, płci, tożsamości). „Skażona” tym polska fantastyka promowana na łamach wiadomego miesięcznika kierowanego przez redaktora Parowskiego, wspieranego myślą gorszyciela młodzieży – Lecha Jęczmyka. Przez lata raziła prozą takich autorów jak M.S. Huberath, R.A. Ziemkiewicz, W. Szyda czy innych mniej jednoznacznych (choć dziś na równi podejrzanych) jak J. Dukaj, M. Oramus czy J. Komuda. Na różny sposób, szczególnie w ostatnich trzydziestu paru latach, wkładała kij w szprychy jedynie słusznym koncepcjom, na zachodzie w zasadzie gloryfikującym te sprawy, odczarowującym je językowo i legislacyjnie z odium pejoratywności. U nas odwrotnie. Polska fantastyka wydawała teksty w większości oceniane dziś jako konfesyjne, gdzie aborcja czy eutanazja nie były pokazane jako dobre, afirmatywne rozwiązania zarówno indywidualnych problemów jak i globalnych bolączek ludzkości.
Wydawało się przez lata, że to taka polska specyfika – dodajmy zaściankowa rzecz jasna. Dlatego ciekawym okazało się doświadczenie sięgnięcia po klasyki literatury SF zza oceanów. Jako, że jesteśmy karłami, którzy wspięli się na ramiona olbrzymów, jak mawiał dawny opresyjny chrześcijanin: widzimy więcej i dalej niż oni, ale nie dlatego, ażeby wzrok nasz był bystrzejszy lub wzrost słuszniejszy, ale dlatego, iż to oni dźwigają nas w górę i podnoszą o całą gigantyczną wysokość.
My więc dziś patrząc z wysokości w dół i wstecz możemy zdziwić się, jak bardzo przytyczki w nos tego rodzaju sprawom, świadomie i nie, dawali tacy autorzy jako Kurt Vonnegut jr, John Wyndham, Harry Harrisson, czy Nevil Shute, bynajmniej nie skażeni polskimi wpływami.
Sięgając po SF lat 50. i 60. XX wieku, można się zdziwić jak aktualne jawią się wizje i wyzwania tam opisane. Nie dziwne to Anno Domini 2022, gdyż to rok, w którym w wielkim ale równie złym stylu, jak kiedyś heroina na stoliki hollywoodzkich produkcji, wróciły w jednym, morderczym koktajlu problemy, wtedy bardzo żywe, wydawało by się potem okiełznane, jak widać nie do końca, które w katolickiej suplikacji streszczają się do plag „powietrza, głodu, ognia i wojny”.
Powietrze – wiadomo, covid z mutacjami, wojna – wiemy, nieszczęsna Ukraina zmagająca się z rosją (celowo z małej), głód– zobaczymy co przyniesie palenie ukraińskich pól i zbóż, a ogień – można przyjąć, że to forma zniszczenia ekologicznego, grożącej katastrofy klimatycznej.
Więc znów – jak nasi dziadowie i rodzice (nasze matki, nasi ojcowie), boimy się chorób, na które nie ma skutecznego leku, głodu-przeludnienia, wojny, w tym atomowej, dewastacji środowiska naturalnego. I coś z tym chcemy zrobić dla naszych dzieci, a za chwilę wnuków. Jedynym z rozwiązań jest właśnie zafundowanie ludzkości terapii szokowo-odwykowej, na skutek której im więcej nas umrze i się nie urodzi, tym lepiej dla Ziemi i reszty ludzkości. Fantaści rozumieli te problemy i starali się, krok dalej, pokazać świat, w którym zastosowano lub nie, zalecenia tego rodzaju. Zrobili to nieraz szczerze kibicując tego rodzaju „zaradczym” pomysłom. Natomiast to, co wyszło, jak to można odczytać, wieloznaczność przesłania – zastanawia.
* * *
Vonnegut i szkoła wynoszenia trupów
Począwszy od dawnego guru progresywnej wizji świata czyli Kurta Vonneguta Jr. (co same w sobie jest ciekawostką, na ile autorzy, którymi zaczytywała się postępowa, lewicująca młodzież w latach 60., jak Vonnegut czy J.R.R. Tolkien, dziś są litościwie poprawiani w sezonowych serialach, wbrew literze i intencjom, lub eliminowani z obiegu w ramach cancel culture), który wydawałoby się w sposób afirmatywny podszedł do tych koncepcji. Dziś czytany, jakoś nie do końca jawi się jako piewca tego rodzaju „ostatecznych rozwiązań”. Może dlatego, że dotknąwszy istoty zła, wynosząc trupy z piwnic zbombardowanego Drezna, autor nie mógł się nim bezrefleksyjnie zachłysnąć, nieważne jak się starał.
W sążnistym zbiorze „Opowiadania wszystkie” (a jest ich prawie 100 w księdze formatu cegły), który jakiś czas temu ukazał się w Polsce, wśród morza pereł niewrzuconych przed wieprze (każde opowiadanie w tym zbiorze to majstersztyk, pisany w znacznej części do szuflady!), znaleźć można dział nazwany „futurologia”, gdyż fantastyka nie przeszła przez gardło i klawiaturę redaktorów pośmiertnego opus magnum Vonneguta Jr. Sam autor swobodnie czerpał z fantastyki w swoich najważniejszych książkach (jak w Rzeźni nr 5 czy Syrenach z Tytana), uciekał jednak od łatki fantasty. Poniekąd wiadomo dlaczego, gdy nie wiadomo dlaczego – za słowo w opowiadaniu drukowanym w magazynie fantastycznym płacono 1 centa, podczas gdy wpływowe tygodniki i miesięczniki głównego nurtu (np. w takim Cosmopolitanie, który w tym czasie nie skupiał się na poszukiwaniach utraconych orgazmów czytelniczek) płaciły ćwierć dolara za słowo. Rachunek był prosty – siła nabywcza dolara tamtych czasu razy ilość słów równała się dla autora opublikowanego tam opowiadania zdobyciem środków większych niż roczna pensja w dziale HR, w którym pracował. Fantastyka, nawet w zapracowanym pracowniku korporacji (ale i banku oraz urzędu) jednak siedzi, tak też i w naszym autorze, który odpalił kilka krótkich, ale jakże treściwych opowiadań SF, zwłaszcza dotykających afirmacji polityki równościowej jako realizacji idei sprawiedliwości czy aborcji i eutanazji jako odpowiedzi na przeludnienie.
W kanonicznym tekście „Harrison Bergeron” mamy w praktyce skutki zaślepienia społeczeństwa polityką równościową – gdzie równość taktowana jest jako dosłowne wyrównywanie szans, poprzez fizyczne i techniczne obciążenia (dosłownie) jednostki ludzkiej, która ma zbyt wysokie IQ, czy kompetencje, tak, by tej „przewagi” nie mogły wykorzystać. Równość ma być, ale w dół. W dalszej konsekwencji wiąże się to z niszczenia różnorodności i uznawaniu za sprawiedliwe i uzasadnione pozbawianie praw bądź ich znaczne ograniczenia za posiadanie dawnych przywilejów.
Brzmi znajomo uczestnicy obowiązkowych równościowych korpo-szkoleń z dyskryminacji pozytywnej?
Tytułowy bohater chce z tym zerwać, nie widzi pozytów w tej dyskryminacji, chce wyrwać się z tak skonstruowanego świata, w sposób brutalny i prymitywny próbując dosłownie w pojedynkę obalić pseudo-sprawiedliwy porządek. Jego dziki taniec- krzyk rozpaczy, przerwany zostaje równie brutalnie, jak się zaczyna. Zdrowy odruch sprzeciwu, w istocie żywiołowa, ślepa reakcja samotnego buntownika nie pokona systemu, który z każdym dniem wzrasta i się rozrasta dzięki temu, że – jak mawiał stary Edmund Burke – dobrzy ludzie (a na świecie nie ma złych ludzi jak mawiał bohater innej książki z innych czasów) niczego nie robią. Sugestywne, krótkie opowiadanie jest dziś co najwyżej przemilczane na postępowych uniwersytetach, więc tym bardziej trzeba je czytać, póki jest taka możliwość.
Natomiast kwestie przeludnienia i regulacji urodzeń przez aborcję czy też eutanazję, pokazuje nasz autor w innych, świetnych tekstach.
Owoce skutecznej walki ze śmiercią przez wynalezienie na nią lekarstwa i powstałe w efekcie przeludnienie widzimy w opowiadaniu „Ciągle tylko jutro i jutro” gdzie w przewrotny i humorystyczny sposób pokazuje spełnienie ludzkiego pragnienia nieśmiertelności – nie poprzez życie wieczne w innym wymiarze, a poprzez naukę i medycynę już tu, na tej Ziemi. Bohaterami są stłoczeni w niewielkim mieszkaniu członkowie wielopokoleniowej rodziny, w świecie w którym starzy nie robią miejsca młodym. Walka nie idzie już o ogień, a o miejsce na sofie. Ziemia zamiast rajem staje się piekłem mieszkaniowym. Wizja mrozi (jak owe piekło) i uświadamia, że nie ma nic lepszego, niż ograniczenie nowych urodzin, choć równie dobrze można stwierdzić, że rozwiązaniem jest brak rozwoju nauki i medycyny w tak utopijnym kierunku jak zdobycie farmakologicznej nieśmiertelności.
* * *
Harrison i mroczne pragnienie kontrolowania
Wtóruje mu jednoznacznym wezwaniu do depopulacji, w powieści „Przestrzeni, przestrzeni” Harry Harrison, snując wizję przeludnionego świata przełomu roku 1999 i 2000. Ponad 7 miliardów (sic!) ludzi tłoczy się w wielkich aglomeracjach tocząc boje o wyczerpujące się zasoby, jedząc glony i konsumując coraz gorszy socjal, przy coraz gorszym klimacie środowiskowym, nadmiernych upałów i braków wody, żywności i surowców, które przy takiej liczbie mieszkańców Ziemi, z perspektywy nauki lat 60tych XX wieku, muszą się skończyć.
Muszą?
W chwili obecnej, a w więc w latach 20tych XXI wieku, na Ziemi mieszka blisko 8 miliardów ludzi i koszmarna fantazja Harrisona się nie sprawdziła.
Oczywiście wszystko przed nami i wzorem pewnej grupy religijnej, wizję końca świata w tym stylu można przesuwać dowolnie w czasie, dziś bodajże na rok 2050. Z kart tej interesującej powieści wylewa się dobitna i huraganowa krytyka podejścia do płciowości i prodzietności Kościoła Katolickiego (choć pisane to jeszcze przed encykliką „Humanae Vitae”). Jest nas krytycznie nadmiarowo, za dużo rodzi się dzieci bez planu na ich rozwój i zapewnienia podstawowych potrzeb. Jedyną odpowiedzią i ratunkiem jest kontrola urodzin przez antykoncepcję czy aborcję. Bez tego – wszyscy zdechniemy, zadusimy się w brudzie, chorobach i głodzie.
Jak zachwala tę powieść Harrego Harrisona na okładce ostatniego wydania poznańskie wydawnictwo Rebis – zaczytywał się nią sam George Lucas, twórca „Gwiezdnych wojen”. Być może Imperium trzymające wszystkich za mordy i Gwiazda śmierci, niszczyciel planet była odpowiedzią na postulaty Harrisona walki z przeludnieniem i niekontrolowanym zużywaniem surowców i zasobów. A może podświadomie, Lucas w reakcji na bezwzględną i zimną logikę wywodów Harrisona, stworzył jedną z piękniejszych opowieści o tym, jak dziecko ratuje (żeby nie powiedzieć, że zbawia) rodzica owładniętego mrocznymi ideami? Dziecko, któremu pozwolono się urodzić bez precyzyjnego planu jego wzrastania i rozwoju, bez zapewnienia mu najlepszych zabawek i wykształcenia oraz przyjaznego otoczenia środowiska naturalnego. Czym bowiem innym jest opowieść o relacjach Lorda Vadera i Luke’a Skywalkera?
* * *
Wyndham i wartość zdeformowanego człowieka
Kontrola narodzin w imię szczytnych idei jest zwodnicza, jak pokazuje John Wyndham w „Poczwarkach”. Świat przedstawiony w tej powieści dźwiga się po wojnie atomowej. W naturalny sposób przestaje być naturalny. Pojawiają się popromienne mutacje, także w genomie ludzkim, a ludzkość, która przetrwała, w imię czystości rasowej w wydaniu neopurytańskiej Ameryki, jak z czasów XVII wiecznych Pielgrzymów szuka i afirmuje życie tylko na obraz i podobieństwo Stwórcy. W zarodku albo i później, z inkwizytorską zapalczywością zwalcza, zabija, wyklucza wszelką odmienność. Główny bohater rodzi się ze szczególną mutacją, niewidoczną gołym okiem – potrafi telepatycznie komunikować się z innymi, podobnymi sobie, skrzętnie ukrywającymi swoją odmienność. Jak się okazuje, gdzieś tam, odseparowana polami napromieniowanej pustyni rozwija się inna cywilizacja, która odmienność i mutacje wykorzystuje do rozwoju technologii i oddechu po atomowej zapaści. Mutacje i potworności w potocznym rozumieniu, nie pozbawiają tam prawa do życia, człowieczeństwa. Wręcz odwrotnie. To ten nurt cywilizacji, który zamiast zwalczać, wspiera takie jednostki, w wizji Wyndhama uratuje ludzkość. W kontekście niedawnych marszów z piorunem, gdzie przez media społecznościowe przetaczały się wymuskane tyrady na temat braku wartości życia tego rodzaju ludzi – zdeformowanych, z niepełnosprawnościami – brzmi to dość wymownie.
* * *
Małpiarnia, Hamlet i Wielkie Jebanie Nowoczesności
Wracając do Vonneguta Jr., który swoje gorzko-słodkie teksty pisał w latach 50. i 60. XX wieku, czasów programowego optymizmu, wiary w postęp i rozwój, mamy napisane bardzo stonowanie choć z dużą wirtuozerią kolejne opowiadanie o przeludnieniu i walce z nim, tym razem poprzez kontrolę narodzin po narodzinach poprzez „dobrą śmierć” czyli eutanazję. W opowiadaniu „Witajcie w małpiarni” świat posiada system zachęt i bonusów do dobrowolnego zejścia z tego świata. W asyście posągowo pięknych hostess śmierci (autor nie pisze o męskich wersjach, dajmy na to asystentów śmierci, pewnie zostanie mu to uzupełnione w jakiś serialu na modnych platformach, rzecz jasna bohaterami o określonym kolorze skóry), swoistych walkiriach śmierci, ludzie odchodzą w nicość (choć zapewne w istocie w wieczność), w specjalnych kapsułach, wcześniej zjadając ulubione dania i gderając o swojej przeszłości choć nikogo to nie interesuje.
Śmierć następuje szybko, w teoretycznie komfortowych warunkach, takich, jakie już dostępne są na rynku, ostatnio niezdrowo podniecających lokalne, poznańskie środowiska artystyczne, w związku ze sztuką o tematyce eutanazyjnej w Teatrze Nowym w Poznaniu.
Tymczasem u Vonneguta Jr., w przeciwieństwie do entuzjazmu poznańskich artystów, artysta z tamtego świata – Billy Poeta, nie dość, że nie afirmuje takiej śmierci, to jeszcze walczy z nią poprzez obskurne wierszyki, porywanie i deflorowanie (cóż to za archaiczne słowo) hostess śmierci, które w imię atawistycznych odruchów, zachowują dziewictwo odbierając życie bliźnim.
W świecie ogarniętym w istocie śmiercią i autodestrukcją, próbuje w sposób bezczelny i prymitywny ów Billy Poeta – jak Harrison Beregron – wyrąbać sobie namiastkę normalnego świata. Tak więc seksem i poezją walczą bohaterowie Vonneguta, w tej zdawałoby się beznadziejnej walce o zawartość człowieczeństwa w ludzkości. Jej wyników, litościwie autor nam oszczędza.
Czasem jednak bohaterowie sięgają po broń fizyczną – jak ojciec w opowiadaniu „2BRO2B”, który – nie mając pozwolenia na urodzenie dziecka, zdobywa je w kowbojskim stylu. Nawiązując poniekąd do powiedzenia prezydenta R. Reagana, szuka wyjścia w tej swoiście pojmowanej polityce równościowej, gorliwie promowanej przez zwolenników pozbawiania życia mniejszych i nienarodzonych, mających to szczęście, że akurat są więksi i się zdążyli narodzić. Doprowadza, niczym rewolwerowiec na Dzikim Zachodzie, dzięki pistoletowi w ręku, do wdrożenia polityki równych szans dla wszystkich – zarówno dla tych, którym zakazuje się narodzić jak i dla tych, co z zakazów korzystają dla wygodnego życia.
Wszystko pięknie, ale gdy Ziemia faktycznie się sypie, rozpada, zostaje już tylko rozpaczliwa akcja zaszczepiania życia poza Niebieską Planetą – zwana „Wielkim jebaniem kosmosu”, gdyż w czasach ostatecznych język też przestaje bawić się w konwenanse. Opowiadaniem o tej nazwie (drukowanym pierwotnie rzecz jasna w Playboyu) Vonnegut Jr. kreśli chaotyczny obraz startu w otchłań kosmosu fallicznej rakiety ostatniej szansy.
Tu na Ziemi życie dogorywa. Fizyczne i duchowe. Nie pomogła promocja aborcji, za wykonanie której można dostać stołową lampę czy wagę łazienkową, które same w sobie chyba są najbardziej adekwatną „nagrodą” za ten czyn (i samo w sobie to zestawienie spod pióra Vonneguta działa bardziej antyaborcyjnie niż wielostronicowe broszurki z połajankami na ten temat).
Świat się kończy pomimo tego (a może przez to?). Paradoksalnie ludzkość pokłada nadzieję nadal w prokreacji, choć powodzenie misji kosmicznego fallusa zdaje się iluzoryczne.
* * *
Shute i niezbyt godna eutanazja
Pytanie więc, czy koniec świata jest właśnie nieuchronny z powodu, że było za mało aborcji i eutanazji? Nevil Shute w legendarnej powieści „Ostatni brzeg” daje swoistą odpowiedź. W zasadzie ekranizacja filmowa z Gregorym Peckiem jest na tyle wierna, że można darować sobie lekturę. Jednak styl i język tego autora warty jest uwagi. Świat od bomby atomowej do bomby wodorowej przerzucanych ze wschodu na zachód, doprowadził się do zagłady totalnej i definitywnej. Radioaktywna chmura płynie przez świat i dociera w coraz odleglejsze zakątki globu. Wojna rozpoczęta na północy, powoli swoimi śmiercionośnymi skutkami dociera na południe, do Australii. Mieszkający tam ludzie, przyjmują atomową apokalipsę w wiktoriańskim stylu. Pikniki, wyścigi konne, regaty, kolacje, potańcówki, wylewne pożegnania jak po imprezie u cioci na imieninach, i dopijanie co lepszych roczników wina. Jakże to odmienna wizja świata, od australijskiej post-atomowej apokalipsy w świecie Mad Maxa.
Zagłada wydaje się nieuchronna i taka też jest. Radioaktywna chmura przynosi chorobę popromienną – umiera się brzydko i boleśnie. Nie ma lekarstwa, nie ma alternatywny. Jedyne co zostaje, to zażyć – po uprzednim wyprasowaniu bielizny i podlaniu kwiatków – tabletki śmierci.
Scena masowej eutanazji mieszkańców Australii, którzy kolejkami ustawiali się po pigułki dobrej i godnej śmierci – zamiast zachęcać, wstrząsnęły widzów i czytelników.
Więc jak to jest? Pięknie i godnie odeszli ci książkowo-filmowi ludzie, a jednak my tu, na to się nie chcemy się godzić… Dlaczego – jak gombrowiczowskiego ucznia – ma zachwycać, a nie zachwyca?
Autor w zasadzie pisał ten utwór tuż przed swoją śmiercią. Być może – niczym podmiot liryczny z wiersza Czesława Miłosza – zakończył świat jaki znał, gdyż sam kończył na nim bytność (innego końca świata nie będzie!). Zrobił to bardzo sugestywnie, z pasją i ogniem gasnącej świecy, dogorywającego życia, tak, że podobno ostudził tym dziełem zapędy obu mocarstw zimnowojennych do atomowej konfrontacji. Patrząc na porykiwania ruskiego niedźwiedzia, niestety ta książka się nie zdezaktualizowała w wymiarze konfliktu globalnego. Natomiast czy zniechęciła do „dobrej śmierci”? Po niezdrowym podnieceniu tych niby bardziej wrażliwych z nas, współczesnych artystów i twórców w temacie, można zakładać, że nie. Ale oni zapewne „Ostatniego brzegu” nie czytali i nie oglądali.
Jak widać, klasyczna SF wcale nie musiała się bratać z katolickim klerem czy głosować na republikanów czy innych konserwatystów by światopoglądowo dać kopa na równi z „Wrocieeś Sneogg, wiedziaam…” „Karą większą”, „Szosą na Zaleszczyki”, „Psychonautką”, itp. itd. To nie nasza polska specyfika – raczej styl, bo tematyka jak widać jest uniwersalna. I nakłania do ludzkich reakcji i odruchów, że jednak lepiej jest żyć, niż nie żyć.
Oczywiście tematy nie są błahe, dramatyczne wybory, przed jakimi stoją ludzie, nigdy nie są łatwe i przyjemne, nie mogą być bagatelizowane. Tym nie mniej, w krytycznych momentach, warto pamiętać co maluczcy fantaści, gdzieś tam w swoich małych proroctwach, zobaczyli, dotknęli i tak pięknie nam opowiedzieli.
A redaktor Maciej z góry patrzy, i już wie, czy to, co naprawdę wykreował i zainspirował, było dobre.
Ochudzki Ryszard
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego:
pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Nowak Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] numeru – 100-lecie Kurta VonnegutaPrzedmowa polska do dzieł zebranych VonnegutaVonnegut kontra Nowy ŚwiatVonnegut – Opowiadania wszystkieLech Jęczmyk – polski głos Vonneguta i innychVonnegut […]