Vonnegut krótko
Trzydzieste Plenum - 18 grudnia, 2023Krótko o każdej (albo o prawie każdej) książce Vonneguta.
* * *
W dniu urodzin Wandy June
Jedyna sztuka teatralna Vonneguta wydana w Polsce. Trochę komedia omyłek, trochę dyskurs o roli ojca, o wierności małżeńskiej… Ale Kurt jest jednak prozaikiem. Przy samych dialogach jego twórczość dużo traci. To narracja jest w moich oczach jego największą siłą.
Trzydzieste Plenum
* * *
Niech pana Bóg błogosławi, doktorze Kevorkian
Wbrew temu, co może sugerować tytuł, nie jest to hymn pochwalny na cześć eutanazji.
Ta drobna książeczka, pół godziny lektury, składa się z kilkunastu krótkich rozdziałów, a każdy z nich relacjonuje ciekawe spotkanie narratora. Wprowadzany jest on bowiem co chwilę (przez rzeczonego doktora Kevorkiana) w stan śmierci klinicznej, a w seansach owych spotyka nieboszczyków i przeprowadza z nimi krótkie wywiady. Przepytuje więc Hitlera, Asimova, Mary Shelley czy Newtona, a także mniej znane postacie. Każda z tych konfrontacji jest oczywiście pretekstem do ekspozycji klasycznej Vonnegutowskiej ironii i słodko-gorzkiej zadumy. Fanom trzeba też powiedzieć, iż jedną ze spotkanych przez narratora osób jest Kilgore Trout we własnej osobie, choć – to jedyny wyjątek – nie jest on martwy.
Nic wielkiego, ale dla fanów Kurta na pewno przyjemna pigułka.
TP
* * *
Człowiek bez ojczyzny
Napis na okładce głosi “Autobiograficzna książka Vonneguta”. E tam. Książka to taka sama w charakterze, jak “Niedziela Palmowa” czy “Losy gorsze od śmierci”. Czyli zbiór ni to esejów, ni to felietonów, z których część ma charakter wspomnieniowy, a część zupełnie nie.
Może tylko całość bardziej gorzka w tonie, bo zbiór to późny, pisany niemal nad grobem. Oczywiście Vonnegut nie szczędzi nam swych błyskotliwych mądrości, z których na zakończenie przytoczę dwie ulubione:
Myślisz, że Arabowie to durnie? Dali nam cyfry. Spróbuj podzielić przez liczbę wielocyfrową, używając rzymskich cyfr.
Jeśli naprawdę chcesz zranić swoich rodziców, a nie masz odwagi zostać gejem, jedyne, co możesz zrobić, to zająć się sztuką.
TP
* * *
Listy
Pokaźny zbiór listów Kurta. Głównie do kumpli, ale też do rodziny czy różnych instytucji. Co zwraca uwagę od razu – charakterystyczny styl, który znamy z prozy autora. Krótkie zdania, pełne błyskotliwych puent.
Co zwraca uwagę, jak się przyjrzeć głębiej – zaskakująco mało tu treści. Zawiedzie się ten, kto – wiedziony choćby listami Lema i Mrożka – szuka tu piętrowych analiz dzieł, komentarzy do bieżących wydarzeń na świecie itp. Vonnegut pisze raczej o rzeczach doraźnych i przyziemnych. Że pisze książkę, że skończył, że wydaje. Że wczoraj dał odczyt, że zjadł dobry obiad z przyjaciółmi. Ton zmienia się nieco w połowie książki, najbardziej wyróżniają się tutaj listy do młodszej córki, komentujące temat rozstania Kurta z pierwszą żoną. Aż człowiekowi trochę wstyd to czytać, bo to tematy, które lepiej pozostawiać tym, których one dotyczyły.
Z ciekawostek mamy też list do Jacka Nicholsona, w którym Kurt przekonuje aktora (osobiście się nie znali), że byłby idealnym odtwórcą głównej roli w ewentualnej ekranizacji „Śniadania mistrzów”.
TP
* * *
Wampetery, foma i granfalony
Dość nierówny zbiór publicystyki. Obok słowotoków bez ładu i składu (w czym celują głównie okolicznościowe przemówienia), mamy tu choćby precyzyjne i trzeźwe spojrzenie na fenomen Maharishiego, wstrząsający reportaż z wizyty w upadającej Biafrze, przybliżenie tajemniczej postaci Madame Bławatskiej i długi wywiad z “Playboya”. Ogólnie w porządku, ale sporo bym wyciął.
tp
* * *
Niedziela Palmowa
Chyba najlepsza publicystyczna książka Kurta, która jego klasyczny chaos i skakanie z wątku w wątek stara się jakoś ubrać w podział na tematyczne rozdziały. Dla miłośników genealogii i sag rodzinnych – długi tekst (autorstwa spowinowaconego wujka) o przodkach Vonneguta od czasu przybycia do Ameryki.
tp
* * *
Losy gorsze od śmierci
Jeszcze jeden, chyba już ostatni, zbiór publicystyki Kurta. Dużo wątków autobiograficznych, znów sporo przemówień (nie wiedziałem, że to w USA aż tak rozpowszechnione). Z ciekawostek – Vonnegutowska wersja Requiem i jej tłumaczenie na łacinę.
Mała refleksja po zakończeniu tych kilku zbiorków – Kurt nieraz wspomina o recepcjach jego powieści i tłumaczeniach na obce języki. Wspomina znajomość z tłumaczami (prym wiedzie tu Rosjanka) i wizyty w obcych krajach. Niestety o Leszku Jęczmyku nie ma tu ani słowa, a odwiedziny w Polsce pojawiają się wyłącznie w celu wspomnienia wizyty w Oświęcimiu.
tp
* * *
Rysio snajper
We wszystkich trzech książkach Vonnegut’a, z którymi się zapoznałem autor przedstawia tragiczne historie w zabawny sposób, jednocześnie świetnie ukazując ich tragedię.
Tytuł omawianego tu dzieła jest tego świetnym przykładem. Zdrobniałe imię głównego bohatera skontrastowane z historią stojącą za przezwiskiem “Rysio snajper”, sprawiało, że niejednokrotnie byłym bliski śmiechu gdy się nad tym zastanowiłem.
Podobnie jak w “rzeźni” oraz “slapsticku” Vonnegut opowiada w sposób całkowicie pozbawiony emocji, traktując śmierć jako coś błahego. Dobrze to widać, gdy autor przedstawia historię w formie dramatu. Czytając dramat ciężko jest odczuwać emocje. W tym gatunku literackim nie ma narratora komentującego emocje. Są tylko suche fakty. Ten tamtego kopnął, tamten spadł ze schodów, ten umiera gdzieś w kącie.
“Rysio snajper to do tej pory najlepsza książka Vonnegut’a jaką czytałem. Jest najzabawniejsza, najsmutniejsza i najciekawsza. Zdecydowanie polecam.
Zbyszek (lat 14)
Wciągająca opowieść człowieka, któremu nic się w życiu nie udało.
Żeby tylko jemu – już dzieje jego ojca, niespełnionego malarza, a swego czasu nawet kumpla Adolfa Hitlera, nie nastrajają wesoło. Nasz bohater, wychowując się w domu dość dziwnym, z niewielką opieką rodziców (obowiązki te przejęła raczej domowa służba), przypadkowym strzałem zabija ciężarną kobietę i – mimo że właśnie to wydarzenie naznaczyło jego los na długie lata – jest to dopiero początek pecha i nieszczęść (będzie zamieć śnieżna, będą rozwody, ba! – będzie i śmierć wskutek przypadkowego napromieniowania, a na deser wybuch bomby neutronowej).
Niewesoły los udziela się też bratu, żonom brata i koleżance obu braci, którą – jak to w Vonnegutowym uniwersum czasem bywa – jest Celia Hoover (znaczy się: później, po ślubie, Hoover), żona jednego z bohaterów “Śniadania Mistrzów” (sam Hoover też się pojawia, ale nie odgrywa wielkiej roli).
I mimo że czarnego humoru w książce nie brak, jest to jeden z najbardziej wyrazistych przejawów ogólnego pesymizmu Kurta.
* * *
Rzeźnia nr 5
U Vonnegut’a historie często nie są przedstawione chronologicznie.
Daje to poczucie, jakby czytało się jakieś akta zgromadzone na temat jakiejś osoby. Najpierw poznajemy bardzo ogólny zarys historii, potem poznajemy ważniejsze wydarzenia, a na koniec wypełniamy luki między tymi wydarzeniami. Bardzo wyraźne jest to w “rzeźni”. “. “Billy Pilgrim zgubił się w czasie”. Dzięki temu chaotycznemu układowi wydarzeń książka nie jest nudna. Myślę, że gdyby wszystko ułożyć po kolei, książka mogła by być znacznie mniej ciekawa. Zamiast tego, bohater przeskakuje między różnymi momentami swego życia, co jest bardzo interesujące. Dzięki temu zabiegowi, łatwiej jest też przemilczeć pewne kwestie życia głównego bohatera, z czego autor chętnie korzysta. Dodaje to książce nieco tajemniczości. Poza tym, uważam, ze przedstawienie motywu podróży w czasie, wojny i porwania przez kosmitów w jednej książce jest czymś raczej rzadko spotykanym. I tak jak cała książka jest bardzo chaotyczna, tak i końcówka pojawia się w zasadzie znikąd. Można odnieść wrażenie, że książka jest niedokończona, oraz, że autor mógłby tak opowiadać bez końca, odsłaniając kolejne mroczne zakamarki Billego Pilgrima.
Opowieść Jest niesamowicie interesująca i polecam ją każdemu.
Zbyszek (lat 14)
Posłuchajcie: Billy Pilgrim wypadł z czasu.
Kurt Vonnegut zaś opisał jego achronologiczne wędrówki między różnymi fragmentami życia, a bombardowanie Drezna, które przeżył (które obaj przeżyli!) wbrew pozorom nie jest ani centralnym punktem książki, ani szczególnie drobiazgowo opisanym. Słuszny klasyk światowej literatury, który z upływem lat niczego nie traci. Dodatkowa zaleta – streszczone fabuły powieści Kilgore’a Trouta – który to zabieg będzie w kolejnych powieściach powracał kilka razy.
Trzydzieste Plenum
* * *
Pianola
W czasach pierwszej lektury (koniec XX wieku) była to moja ulubiona powieść Vonneguta. Dziś pewnie bym jej tak nie nazwał, ale bardzo mocno się broni. Właściwie to typowa antyutopia, opisująca świat, w którym nie tyle maszyny przejęły władzę, ile w ogromnym stopniu zastąpiły ludzi na rynku pracy. Masy ludzi mają więc spokój i dobrobyt, ale nie mają sensu w życiu i nie czują się potrzebni. Próbują tę sytuację siłą zmienić, również przy wydatnej pomocy niektórych członków klasy rządzącej, co prowadzi do rewolucji, ze smutnym – jak to rewolucje – końcem. W czasach, gdy coraz częściej słyszy się o automatyzacji, czy dochodzie gwarantowanym – pod rozwagę.
Trzydzieste Plenum
Jedną refleksję mam naczelną jak czytam tę książkę. Skoro to jest pierwsza książka pisarza, to pogłoski, jakoby był on “przyszywanym autorem SF, nie mieszczącym się w konwencjach” – są mocno przesadone.
Owszem większość jego powieści balansuje pomiędzy satyrą, publicystyką, filozofią, eksperymentem artystycznym a farbkami z pudełka Science Fiction. Ale jednak Pianola – to książka w w której fantastyka nie jest bynajmniej wykorzystywana instrumentalnie.
Forlong Gruby
* * *
Syreny z Tytana
Jedna z najbardziej brawurowych powieści Vonneguta. Głupawa zrazu historia science-fiction, z dwoma antypatycznymi co się zowie bohaterami w roli głównej, niespodziewanie zmienia się w satyrę na całą (i to rozumianą w najszerszym możliwym sensie i w przekroju całej swej historii) ludzką cywilizację. Może nie każdy zapamięta z lektury głównie ten wątek, bo kilka innych też mocno wybrzmiewa, ale Kurt nigdy mocniej nie zaakcentował bezsensu istnienia człowieka, niż w anegdocie o Tralfamadorczyku, który utknął na Tytanie i czekał na część zamienną do swego statku kosmicznego.
Trzydzieste Plenum
A co powiesz o Wuju – jakoś nie mogłem uciec od skojarzeń z Sienkiewiczem. W końcu Wuj…, to Wuj. Historia Wuja na Marsie i potem – mnie osobiście bardzo przejęła choć pisana z całym tym dystansem.
FG
Zgadzam się, że historia Wuja, mimo całej zwartej w niej ironii, jest bardzo przejmująca i ważna, ale co do skojarzeń – Sienkiewicz zupełnie nie, może dlatego, że Wuj a Wujo to jednak różnica. Miałem za to zupełnie inne, ale bardzo mocne, wspominki – otóż marsjańskie perypetie Wuja wyraźnie współgrają z jednym z głównych wątków “Wiru pamięci” Wnuka-Lipińskiego i nie wykluczam tu inspiracji.
Choć teraz sprawdziłem i jednak pierwsze polskie wydanie Syren miało miejsce kilka lat po Wirze. Więc pewnie przypadkowa zbieżność, podobny pomysł, który tu i ówdzie też da się znaleźć.
TP
Konstrukcja swiata człowieka, który stracił pamięć, to ciekawy motyw (Tożsamość Bournea, Thorgal, Znachor) – pewnie dało by się parę ciekawych motywów przywołać i z literatury starej
FG
Bardziej chodziło mi o zawężony motyw listu do samego siebie (choć czy Bourne też faktycznie aby tego nie zrobił?), ale szersza perspektywa też ładna i nośna.
TP
Bourne coś takiego zostawił dla siebie ale nie do końca z myślą dopisywania skrawków pamięci jak w filmie Memento.
FG
* * *
Matka Noc
Ze wszystkich powieści Kurta ta jest chyba najbardziej zanurzona w historycznym konkrecie.
Ja wiem, że Rzeźnia, ale jednak ta historia zakamuflowanego amerykańskiego agenta, z powodzeniem udającego wiodącego nazistowskiego ideologa, wolna jest zupełnie od różnych dodatków kosmiczno-fantastycznych, jakich w Rzeźni niemało. Przy czym sama wojenna działalność Howarda W. Campbella Jr. jest tu potraktowana zdawkowo. Właściwa treść to jego losy powojenne – próby ułożenia sobie życia na nowo, stosunek do własnej przeszłości i dysputa, czy jest to niezmazywalne piętno, coś, z czym “da się żyć”, a może to kwestia, która zupełnie w niczym nie przeszkadza. A jako że jego prawdziwe motywy działania znane są raptem kilku osobom, w tle nie ustają wysiłki – głównie izraelskie, choć i rosyjskie – by bohatera odnaleźć i postawić przed sądem. W tej swoistej wariacji na temat postaci Konrada Wallenroda autor łopatologicznie wykłada przyświecający mu morał: Jesteśmy tym, kogo udajemy i dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy.
Trzydzieste Plenum
Tak. A w sumie, skoro Kurt tak stawia sprawę – to czy w drugą stronę to też działa? czy hipokryta żyje w cnocie ? czy jakis polityk-wolontariusz-pasjonat-samorządowiec-duchowny-artysta pedofil który skrywa swoją tożsamość – jest czysty od zarzutów? Czy tak jak można w sobie stłamsić cnotę, bo nie wie lewica co czyni prawica? Tak samo można w sobie stłamsić występek? Bo nie pamięta głowica co czyniła trzewica….
Zawsze też miałem wrażenie że powieść jest krótsza niż poprzedzające ją przedmowy.
Forlong Gruby
* * *
Kocia Kołyska
Jedna z najpopularniejszych powieści Kurta, a ja nigdy za nią nie przepadałem. Ponowna lektura tego nie zmieniła. Dlaczego?
Ujmę to tak – powieść ma dwa podstawowe, mocno łączące się ze sobą, wątki i drugi z nich zawsze mnie uwierał. Ten pierwszy – to chyba najmocniejsze nasycenie science fiction w całej twórczości Vonneguta, a już na pewno w powieściowej. Jakkolwiek bowiem w “Syrenach” mieliśmy podróże kosmiczne, a nawet aberrację czasowo-miejscową, a w “Rzeźni” swoiste podróże w czasie, to naukowa podbudowa tego była raczej mizerna. Lód-9 – substancja, wokół której toczy się właściwa fabuła “Kołyski” – prawdopodobieństwo naukowe ma pewnie i niewielkie, oględnie mówiąc, ale przedstawione to jest tak, by spełnione były wszelkie zasady porządnej fantastyki naukowej. Wątek ów – zahaczający i o temat bomby atomowej i przewrotu politycznego na karaibskiej wysepce, to Kurt w najwyższej formie. Problem robi się z bokononizmem, czyli wymyśloną w powieści tudzież na potrzeby powieści religią. Jakkolwiek nie jest ona wolna od mądrych i wzniosłych przemyśleń i sentencji, to jednak sporo aspektów, zwłaszcza w sferze kontaktów międzyludzkich wykoślawia czy wyśmiewa.
I wszystko fajne, gdyby to był na przykład system filozoficzny. Ale już nazywanie tego religią, zwłaszcza gdy śledzimy niemal krok po kroku wymyślanie jej cech i zasad, zawsze budziło mój głęboki niesmak. Odczucie to nie zmieniło się, mimo że dziś jestem na pewno dużo mniejszym ortodoksem chrześcijańskim niż podczas pierwszej lektury.
Trzydzieste Plenum
Nimb Jęczmyka pozwolił mi przebrnąć przez opisane przez ciebie mielizny… Nie czułem nic prócz zachwytu.
Forlong Gruby
* * *
Galapagos
Nawet jak na Vonneguta trudno się zorientować, do kiedy żartuje. A do kiedy mówi poważnie. Wątki przemieszane ze ho ho. Milion lat różnicy między początkiem a końcem. Kpina z przypadku. Kpina z bezsilności wielkich mózgów. Społeczeństwa pogrążone w chaosie. Ludzie pogrążeni w tęsknocie.
W sąsiednim artykule wynurzam z siebie, że Galapagos to amerykańska wersja historii opisanej w Na Srebrnym Globie. Wersja napisana w języku “black humour”, bardziej nowoczesnym niż modernistyczne rozedgranie.
fg
Apokalipsa, w takim czy innym wydaniu, jest dość częstym motywem w powieściach Kurta.
Tym razem znów – za kryzysem ekonomicznym podąża katastrofa biologiczna, której nieświadomie umyka garstka ludzi, przygotowująca się do wycieczki przyrodniczej na wyspy Galapagos. Dają tam początek kolejnym pokoleniom, które po milionie lat wyewoluują w wodne stwory, niespecjalnie przypominające dzisiejszego człowieka. Ta powieść to swoista gra Vonneguta z Darwinem i jego teoriami. I tylko achronologiczności – również bardzo częstego, ba, dyżurnego wręcz, narzędzia autora – jest tu trochę za dużo.
Warto wspomnieć, że narratorem okazuje się duch syna Kilgore’a Trouta, aczkolwiek tym razem streszczeń dzieł tego kultowego pisarza jest bardzo mało.
TP
* * *
Śniadanie mistrzów
Jeżeli ktoś się naprawdę chce czegoś dowiedzieć o pisarzu imieniem Kilgore Trout. To powinien zajrzeć do Śniadania. W książce tej – Vonnegut też chyba najśmielej idzie w eksperymenty autotematyczne. Postmodernistycznie zdradza swoją metodę pisarską (mentalne przesiadywanie w barze).
Sporo dających do myślenia absurdalnych spostrzeżeń na temat amerykańskiej współczesności. Dewastacja krajobrazu. Pruderia. Krytyka kapitalistycznej bezwzględności. Rasizm. Feminizm. Homoseksualizm. Wszystko przemieszane w kotle luźnych skojarzeń, z którymi można się nie zgadzać, ale które zapadają w pamięć. Zresztą chyba też się zdążyły zestarzeć i niedługo Woke Culture czy inny “prąd myślowy” nie zdzierży Vonneguta.
Zanim przeczytałem książkę. Obejrzałem ekranizację – to chyba nie najlepszy pomysł. Nie pojąłem niczego, bo nie mogłem. Nie ma tam nic do pojmowania, jest tylko piękno powieści.
Forlong Gruby
Odnoszę wrażenie, iż, przynajmniej w Polsce, podium najpopularniejszych książek Vonneguta to “Rzeźnia numer pięć”, “Śniadanie mistrzów” i “Kocia kołyska”. Jakkolwiek wielkości “Rzeźni” nigdy mi na myśl nie przyszło kwestionować, tak co do reszty, od lat stawiam opór i ponowna lektura tego nie zmieniła. Na moim podium stoją raczej “Pianola” i “Syreny z Tytana”, a miejsca 4-5 też raczej należą do innych, późniejszych, powieści. O “Kołysce” już zdawkowo pisałem, a “Śniadanie”? Cóż, w tej właśnie książce Kurt chyba najbardziej dał pohulać szalonej wyobraźni i absurdalnemu humorowi. Nie powiem jednoznacznie, czy to dobrze, czy źle. Dla jednych to arcydzieło kompletne, dla mnie jednak, obok fragmentów olśniewających, nie brakuje też takich, które nie tyle nazwałbym słabymi, co raczej (mnie) żenującymi. Zdarza się.
Trzydzieste Plenum
A co uważasz za żenujące ? Bobry?
FG
Tak, bobry i długości penisów to bardzo dobry przykład.
TP
* * *
Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater
Z jednej strony – w tej książce praktycznie nic się nie dzieje. Niby opowiada o właścicielu fundacji, którego krewni (i nie tylko) chcą pozbawić majątku, kwestionując jego poczytalność, ale akcja jest naprawdę szczątkowa. Z drugiej strony – jest to książka o tyle ważna, że to w niej po raz pierwszy pojawiają się postacie, które, w różnych rolach i w różnym natężeniu, będą powracać jeszcze kilka razy w kolejnych powieściach: Eliot Rosewater, a zwłaszcza Kilgore Trout. Jeśli by zaś ktoś szukał i pytał, co jest tak właściwie główną istotą tej książki, to powiedziałbym, że chyba dyskusja o dystrybucji pieniędzy w społeczeństwie i – jak to ujął sam autor – kochaniu ludzi pozornie niepotrzebnych.
Trzydzieste Plenum
* * *
Slapstick
Jedna z najsłabszych powieści autora, może i najsłabsza, ale też nie jest to jakieś zupełne dno. Bohater – najpierw nieprzeciętnie uzdolnione (choć dotknięte i mniej ciekawymi przymiotami) dziecko, potem prezydent USA, wreszcie jeden z niewielu mieszkańców świata po zagładzie wymyśla sposób na większe zbratanie się Amerykanów. Jaki to pomysł i co z niego wynikło? Przekona się, kto zechce przeczytać.
TP
* * *
Recydywista
Jedna z bardziej konkretnych książek Kurta.
Mniej dygresji o wszystkim i o niczym, prawie zanikły krótkie akapity z mniej lub bardziej dowcipnymi puentami. Zastąpiła je narracja bardzo zbliżona do klasycznej prozy.
Czyni to książkę nieco rozwlekłą, bo jest to też i jedna z najdłuższych powieści autora.
Treściowo – zajawka na okładce głosi że oto rozliczenie Vonneguta z dwudziestowieczną amerykańską ekonomią, istotą władzy i pracy.
Trochę to na wyrost, nie jest to żadne rozrachunkowe czy demaskacyjne dzieło, ale faktycznie tematy te zajmują tu sporo miejsca i potraktowane są dość serio.
* * *
Sinobrody
Opowieść o (fikcyjnym) amerykańskim malarzu ormiańskiego pochodzenia, poniekąd w konwencji autobiografii.
Poniekąd, bo Vonnegut nie byłby sobą, gdyby wszystko ładnie i klarownie ułożył chronologicznie od A do Z. Mimo że wśród tematów jest i wojna, i śmierć najbliższych, książka jest zaskakująco, jak na tego autora, ciepła i pozytywna.
Nie brakuje gorzkiej ironii, ale jednak zwyciężają relacje międzyludzkie, a kluczową zmianą w życiu bohatera jest ta, którą niespodziewanie wniesie w jego życie obca kobieta (mogą to być echa życia osobistego Kurta, ale – patrząc na biografię – raczej opóźnione o dobre kilka lat).
Sztuka i proces tworzenia też są w pewnym sensie bohaterem tej książki, a kulminacyjnym momentem jest odkrycie sekretu narratora, który swą tajemnicę przechowywał w spichrzu, a był nią przedmiot “większy od koszyczka na chleb, mniejszy jednakże od planety Jowisz”.
I choćby dla tego fragmentu, celebrującego i afirmującego życie, warto tę powieść przeczytać.
TP
* * *
Hokus-Pokus
Typowo Vonnegutowska (a może raczej: typowa dla środkowego i późnego Vonneguta) przegadana, niespieszna, pełna dygresji opowieść.
Bohater jest emerytowanym żołnierzem (rozważaniami na tematy militarne książka owa w całym dorobku Kurta ustępuje jedynie “Rzeźni numer pięć”, a może i to nie), później nauczycielem, później czymś na kształt więźnia i wspomina swoje losy.
Co zapamiętuje się z tej książki, co ja sam z niej pamiętałem (poprzednia lektura miała miejsce jakieś ćwierć wieku temu)?
Dwie sprawy.
Po pierwsze – narrator przez całą książkę obiecuje podać liczbę osób, które podczas służby w wojsku zabił (przypadkiem odkrywa też, iż liczba owa pokrywa się z liczbą kobiet, z którymi cudzołożył) i faktycznie, na ostatnich dwóch stronach buduje małą, dość prostą, zagadkę matematyczną na ten temat.
Po drugie – do najczęstszej formy Vonnegutowej narracji (krótkie akapity, skakanie z tematu na temat, dygresje) dobudowany jest powód – oto dowiadujemy się, że autor nie miał dostępu do normalnego papieru i spisywał swe wspomnienia na tym, co mu akurat nawinęło się pod rękę – skrawkach papieru, opakowaniach, pudełkach po zapałkach itp.
To chyba ostatnia “prawdziwa” powieść Kurta, bo tę faktycznie ostatnią wspominam jako raczej pozbawioną konkretnej fabuły. Czy słusznie? Przekonamy się niedługo.
TP
* * *
Trzęsienie czasu
Na pożegnanie z prozą Kurt serwuje nam niestety najsłabszą powieść w dorobku.
Choć możemy spojrzeć na to inaczej. Zapomnijmy na chwilę, że to jest powieść i od razu będzie lepiej.
Bo fabuły tu tyle, co kot napłakał, a większość książki to autobiograficzne wspominki i dygresje Kurta – przeplatają się daty i postacie, chwilami ciężko dociec, co jest prawdą, a co fikcją, bo w teorii akcja “powieści” dzieje się w przyszłości (w stosunku do czasu powstania) i narrator opowiada też o wydarzeniach, które dopiero nadejść mają.
Zamysł fabularny jest następujący: oto w roku 2001 coś dziwnego zadziało się z czasem, świat cofnął się o 10 lat, do roku 1991 i wszystkie wydarzenia z “powtórzonej dekady” ludzie musieli przeżyć jeszcze raz, dokładnie w takim samym kształcie, bez możliwości zmiany.
Pozostawiając na boku kwestię “technicznej” możliwości takiej biernej powtórki, uważam, że niejeden autor zrobiłby z tego sążnistą powieść (a niejeden czytelnik, choćby ja, z nostalgią wróciłby do kolorowych lat dziewięćdziesiątych), ale nie Vonnegut. Ten zadowala się zdawkowymi wzmiankami, a na pierwszy plan wysuwa ogrom drobiazgów, bez jednej wspólnej myśli przewodniej.
I jest to fajne, jeśli chcemy jeszcze jeden (ostatni) raz posłuchać lubianego autora, ale nie udawajmy, że to powieść, bo wtedy łatwo się rozczarować.
TP
* * *
Zapraszamy też do poczytania tekstu o “wszystkich” opowiadaniach Vonneguta.
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
W numerze będziemy m.in. patrzeć na Vonneguta przez współczesne (często ideologiczne) okulary.
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szulkin Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] Nowy ŚwiatVonnegut – Opowiadania wszystkieLech Jęczmyk – polski głos Vonneguta i innychVonnegut krótkoProza – klasyka fantastykaArtur Dudziński – Lubiłem Jerzy Żuławski – Rozmowa z […]