
Wakacje w Kambodży
Krzysztof Głuch - 23 września, 1999Czasem fikcja już naprawdę niczego nie jest w stanie wnieść do literatury, bo realne życie dostarcza zbytek dramaturgii, zwrotów akcji, scen mrożących krew w żyłach, krwistych bohaterów i „dreszczyka”. Do tego ludzki los może nie szczędzić wymownego symbolizmu i metafizycznego dreszczu rodem z Kieślowskiego. Tych niesamowitości niekiedy w życiu jest tak wiele, że gdyby usiać nimi zwykłą przygodową fikcyjną historię, powiedzielibyśmy że autor przesadził z niewyobrażalnymi pomysłami.
Dla niektórych życiorysów wystarczy dobry ghostwriter. Nie potrzebne dla nich sztuczki „sfingowanego reportażu” w stylu Ryszarda Kapuścińskiego.

Haing Ngor to kambodżański lekarz, który przeżył i opisał rządy Czerwonych Khmerów, oraz dał światu świadectwo losów swojego narodu, grając oscarową rolę w filmie Rolanda Joffe „Pola śmierci”. Choć był szarym „everymanem”, jego życie stało się wielkim historycznym freskiem, na którego wielkość musiało się niestety złożyć kilka milionów ton zrzuconych bomb, kilka milionów ludzi zagłodzonych, zastrzelonych, bądź zatorturowanych, okrucieństwa żołnierzy wietnamskich i tajskich, zbiorowa trauma i osobiste cierpienie człowieka aż po smutny finał mający miejsce już w Los Angeles.
* * *
Nie poradzisz nic bracie mój
Każdy satrapa jest trochę inny, ale kambodżański komunizm to był projekt wyjątkowy. Powiedzieć że przyszedł Pol Pot i wymordował ludzi, to zdecydowanie za mało. Coś szczególnego musiało sprawić, że na przykład mocno lewicujący Jello Biafra w najbardziej „suitowym” utworze zespołu Dead Kennedys „Holiday in Cambodia” podaje lewicowy wszak reżim Pol Pota za wzór wyjątkowo okrutnej opresji, w jaką może być wpędzony naród. W dodatku tamten ustrój przeciwstawia, sielskiej spokojnej Ameryce, w której nikt nikomu nie każe pracować za kilka ziarenek ryżu dziennie. Czyli mimowolnie wystawia znienawidzonym przez siebie „faszystowskim” Stanom Zjednoczonym laurkę. Jest coś, co każe traktować kambodżańską próbę ustanowienia nowego wspaniałego świata, jako holokaust drugiej połowy XX wieku. Co nawet sprawia, że niektórzy zachodni apologeci komunizmu, zwani przez Lenina „pożytecznymi idiotami”, po latach o dziwo, uderzają się w pierś.
Czy wyjątkowość Demokratycznej Kampuczy (tak nazywał się kraj pod rządami Czerwonych Khmerów) polega na ilości zabitych ludzi? Trzy miliony, na ośmiomilionowy naród, w trzy lata, co trzeci człowiek. To bardzo zgrubny szacunek, a adwokaci Pol Pota dodadzą tutaj, że część z tych ludzi stanowią ofiary wcześniejszych bombardowań amerykańskich i wojny domowej oraz późniejszej „wyzwoleńczej” inwazji Wietnamu. Dla populacji ludzi wykształconych statystyki dowodzą niemal pełnej eksterminacji. Wg ostrożnych szacunków Haing Ngora gehennę przeżyło np. tylko 6% mnichów i 7% lekarzy. To liczba dramatyczna i nie chcę wnikać czy znajdziemy gorszą w najnowszej historii (na pewno można doszukać się równie masowego ludobójstwa). Ale dodatkowo przeraża to, że cała tragedia wydarzyła się nagle „po nosem” wolnego świata, zanim ktokolwiek zdołał się zorientować w sytuacji. Początkowo również za wyjątkowo kompromitującym poparciem zachodnich lewicowych środowisk. Same rządy Pol Pota również wyróżniały się rozmachem społecznej inżynierii. Opróżnić miasta z mieszkańców, wymordować intelektualistów, w tym inżynierów i lekarzy, przegnać obcokrajowców, odciąć państwo od świata, zerwać więzi rodzinne, znieść religię, wszystkich obywateli zamknąć w obozach niewolniczej pracy, i zaprząc do prymitywnej egzystencji naznaczonej śmiertelnym głodem i okrutnym terrorem. Kraj ubogich ale szczęśliwych ludzi przemieniony w klatkę dla dzikich zwierząt. Tak w skrócie wyglądał „new deal” w wydaniu Czerwonych Khmerów wykształconych na paryskich uniwersytetach. Nie wiem czy choćby Północna Korea może się z nim równać.
A co dodatkowo wyróżnia te rządy, to ich enigmatyczność. Na przykład zero kultu jednostki. Nikt w kraju nie miał pojęcia, że stery państwa trzyma Pol Pot. Nikt też nie wiedział czym jest Angka, czyli organizacja, na którą powoływali się wszyscy Czerwoni Khmerzy.
Nikt też nie znał celów nowej władzy. Być może dążyła ona do komunizmu, a może jednak cele miała bardziej nacjonalistyczne – pragnęła oczyścić kraj z wietnamskiej dominacji. Jedyną rzeczą jakiej mieli świadomość był przymus bezwzględnego posłuszeństwa.
* * *
Mr Ngor and Mr Pran
Opowieść Haing Ngora, jako że snuta przez wykształconego lekarza, ale również „syna ludu”, stanowi wnikliwą wizję kambodżańskiej społeczności, opisującą kraj zarówno na długo przed wojną domową i rządami Pol Pota, jak i lata po obaleniu komunistycznego terroru. Poznajemy więc filozofię tego prostego rolniczego społeczeństwa wpatrzonego w swojego przywódcę króla Sihanouka. Buddyjskie ideały naród ten przyswoił sobie bardzo skrzętnie i wpływały one silnie na jego skromność, nieśmiałość, stoicyzm, uszanowanie rodzinnych i wiekowych hierarchii oraz głęboką wiarę w „karmę”.
Według Haing Ngora to był naprawdę wyjątkowo cichy, pokorny naród i ta jego wymuszona cichość i długo tłumiona złość mogły być przyczyną uwolnienia demonów okrucieństwa.
Widzimy megalomanię władcy, ale i jego spryt polityczny, dzięki któremu bezkrwawo uwolnił kraj od francuskiej dominacji oraz długo lawirował pomiędzy szalejącymi tuż za granicą żywiołami sowiecko-chińskiego komunizmu i amerykańskiego kapitalizmu. Widzimy że pomimo politycznej i gospodarczej stabilności, kraj jest do szpiku przeżarty przez korupcję i brak prawa. W końcu wraz z edukacją bohatera poznajemy drugie oblicze Kambodży – wielkomiejskie życie Phnom Penh (dwa miliony mieszkańców). Możemy też obserwować kraj po „prawicowo-faszystowskim” przewrocie zorganizowanym przez Lon Nola, po cichu wspieranego przez Amerykanów, jak i w trakcie wojny domowej, gdy czerwoni partyzanci wraz z wycofywaniem się Amerykanów z Wietnamu powoli opanowują Kambodżę. Tę wojnę domową w innych źródłach opisuje się jako hekatombę bombardowań i masowe ucieczki wiejskiej ludności (Amerykanie zrzucili na kambodżańsko-wietnamskie pograniczne więcej bomb niż w całej II Wojnie Światowej). Ale z punktu widzenia kambodżańskiej stolicy wojna nie ingerowała zbytnio w życie mieszkańców. Powitali oni zwycięstwo komunistów dość beznamiętnie. Do czasu gdy komuniści wkroczyli do stolicy.

I w tym momencie, kiedy pierwsi partyzanci w czarnych strojach i czerwonych opaskach wchodzą do miasta, dla Haing Ngora i większości Kambodżan zaczyna się sedno opowieści. Rozszczepiają się też losy narratora. Musimy tu wspomnieć, że Haing Ngor, dla świata stanowiący symbol kambodżańskiego losu, w pewnym sensie nosi w sobie dwa życiorysy. A to z tego powodu że przeżywszy ten krwawy terror i wydostawszy się do Tajlandii, a następnie do USA, dzięki zbiegom okoliczności (lub wyrokom opatrzności) otrzymał, pomimo braku jakiegokolwiek doświadczenia, do odegrania główną rolę w filmie Rolanda Joffe „Pola śmierci”. Film ten, oparta na faktach historia dwóch dziennikarzy Amerykanina i Kambodżanina, otworzył światu oczy na leżący obok Wietnamu kraik. Ngor grał jedną z tych dwóch postaci – Ditha Prana. Losy Haing Ngora i Dith Prana w wielu punktach przebiegały bardzo podobnie. Ocierali się o te same miejsca, ludzi i przeżywali podobne niedole. Jeżeli dorzucimy do tego fakt, że autobiografia Ngora nosi podobny tytuł „Surivival in the killing fields”, to można odnieść wrażenie, że Ngor gra w tym filmie samego siebie. I jest w tym trochę prawdy. Ngor, nie będąc aktorem, odegrał siebie. A niegłupi film Joffe jest w istocie przystępną wersją kambodżańskiej odysei. Niejako pierwszą lekcją, bo bardziej wnikliwy, wierny i niestety brutalny obraz reżimu Czerwonych Khmerów został zawarty w spisanej relacji Ngora.
* * *
Jeden za wszystkich
Tak więc wracając do Phnom Penh, do którego wkraczają komuniści – dotychczasowa lekko melodramatyczna, obyczajowa narracja (w przypadku książki naprawdę wciągająca) momentalnie zmienia się w totalitarny dreszczowiec. Zarówno książkowy Ngor jak i filmowy Ngor/Pran w tym samym dniu stają oko w oko z terrorem w jednym z miejskich szpitali. Ngor trafia pod muszkę KBK-AK pod zarzutem bycia lekarzem (lekarzy komuniści rozstrzeliwali na miejscu), Ngor/Pran z kolegami trafia pod muszkę pod zarzutem bycia dziennikarzem (a więc imperialistycznym szpiegiem). Dalej jest już tylko gorzej. Ngor i Ngor/Pran bierze udział w masowym eksodusie ludzi z miast do wiejskich komun. Zapędzony jest do niewolniczej pracy o głodowych racjach zmuszających do zwierzęcego poszukiwania i zjadania czegokolwiek (najbardziej odrażający jest fakt, że można było zjeść własne wymiociny). Na skutek wpadek i donosów staje się ofiarą barbarzyńskich tortur. Obserwuje jak po kolei umierają bliscy. W końcu, po wkroczeniu Wietnamczyków, widząc że szykuje się kolejny terror ucieka do Tajlandii, przechodząc na granicy przez okrucieństwa nie gorsze od dotychczasowych. Stamtąd (Tajlandia nie była ziemią obiecaną, a raczej kolejną pułapką dla uchodźców) wydostaje się do USA.
Jakie by tragiczne losy nie spotkały bohaterów, kanony literackiego piękna muszą być spełnione. A opowieść Haing Ngora nie potrzebuje fabularnego „podrasowania” ponieważ zawiera już w sobie dwa niezbędne elementy. Pierwszy z nich to nadzwyczajność losów jednostki, drugi to tragizm jej losów.
Nadzwyczajność – bohater musi być herosem. I właściwie nim jest. Okazuje się że Haing Ngor to geniusz przeżycia. Dokonuje bowiem cudów sprytu i zuchwałości by ocalić od głodu siebie i swoją rodzinę. Co chwila uchodzi z życiem nie przed terrorem, ale przed śmiercią głodową. Jednocześnie jest chyba jednym z niewielu ludzi, którzy przeżyli trzykrotne zgarnięcie do komunistycznego więzienia (w których wizyta kończyła się z reguły egzekucją) gdzie znosił przesłuchania, tortury i głodzenie.

Z punktu widzenia fabuły przeżywał więc dość wyjątkowe przygody. Drugi atut opowieści to skupienie się nad tragicznych losach jednostki. Haing Ngor przeżywał kambodżańskie piekło wspólnie ze swoją narzeczoną My Huoy. Była to sytuacja wyjątkowa, bo rodziny były przez komunistów rozdzielane, a dodatkowo większość par żyjących razem przeważnie w tych warunkach znienawidzała się wzajemnie. Tymczasem dla Haing Ngora i jego narzeczonej, ta straszliwa hekatomba była pretekstem, by mogli się prawdziwie zbliżyć, wyrzec i polegać na sobie. Miłość tych dwojga jest jedynym jasnym punktem całej historii. I jednocześnie najbardziej tragiczny jest moment, w którym Huoy umiera w dramatycznych okolicznościach.
Miliony ludzi giną wokół, ale nic nie jest tak ważne, jak to że umiera ta jedna kobieta.
Nie ma bardziej wzruszającego momentu. Miłość tych dwojga jest jeszcze przyczynkiem do tragicznego finału życia Haing Ngora, już w Los Angeles. Z jedynego ocalałego zdjęcia narzeczonej wykonał on bowiem medalion, który stale nosił przy sobie. I tego właśnie medalionu zażądał na ulicy rabuś-narkoman. Kiedy Ngor zaprotestował – padł śmiertelny strzał. Oto kolejna prozatorska zaleta jego losów. Wątki jego życia spinają się, strzelby nabite w pierwszych aktach, wypalają w ostatnich.
* * *
Kambodżańskie ministerstwo miłości
Film „Pola śmierci” ukazał się w roku 1984. Ten drobny zbieg okoliczności mógłby sugerować, że oto w Demokratycznej Kampuczy ujawnił się Orwellowski świat. Jest to trochę mylące, gdyż warstwa wizualna filmu zupełnie nie przypomina zimnego totalitaryzmu pokazanego przez Orwella. Azjaci dużo biegający, krzyczący, gestykulujący i wymachujący kałasznikowami nie pasują w ogóle do tej wizji. Jednak już książka Ngora jest bardziej uniwersalna i nie przesłania nam istoty sprawy indochińskim temperamentem. Z niej widać dość jasno, że system wymyślony przez Orwella z obserwacji radzieckiego i hiszpańskiego komunizmu wykluł się nie w Związku Sowieckim, ale w Demokratycznej Kampuczy.
Nie wiem, jakich teoretyków komunizmu czytał w Paryżu Saloth Sar, zwany później Pol Potem. Ale tak jakby czytał przede wszystkim przygody Winstona Smitha. W Kambodży inżynieria społeczna zaszła równie daleko co w świecie Wielkiego Brata.
Dramatyczna redukcja sfer życia, likwidacja szkół i słowa pisanego przypomina Orwellowską redukcję języka do jedynie najpotrzebniejszych wyrazów nowomowy. Inne rzeczy rzucające się w oczy to organizowanie mieszkańcom całego dnia pracą, a w „czasie wolnym” urządzanie ideologicznych seansów nienawiści, sprowadzenie prawa do kilku prostych zasad powtarzanych co ranka niczym przykazania zwierząt w „Folwarku zwierzęcym”, potępienie seksualnej przyjemności, zerwanie więzi międzyludzkich i przede wszystkim dziwna przemiana ludzkiej mentalności w pełną buty i pogardy dla innych. W Kambodży zabrakło tylko niektórych z osławionych ministerstw. Ale „ministerstwo miłości” działało tak wszędzie (na całym komunistycznym świecie zeznania z torturowanych więźniów wydobywało się tak samo). A Ministerstwo Prawdy?
Okazuje się że kraj Pol Pota był całkiem dobry w mistyfikacjach. W ubiegłym roku ukazała się w Polsce książka szwedzkiego dziennikarza Petera Fröberga Idlinga „Uśmiech Pol Pota”. Stanowi ona dobre uzupełnienie dla opowieści Haing Ngora. Szwed opisuje reżim Czerwonych Khmerów z punktu widzenia środowisk lewicujących usprawiedliwiających Pol Pota często po dziś dzień, skupionych wokół Towarzystwa Przyjaźni Kambodżańsko-Szwedzkiej. Autor, bynajmniej uprzedzony do komunizmu (jest wszak lewicującym Szwedem) w swoim półartystycznym reportażu zachodzi w głowę, jak to możliwe że demokratyczny świat tak długo sprzyjał działaniom Czerwonych Khmerów. Wszystkie relacje nielicznych uchodźców z Kambodży były długo zbywane niewiarą oraz komentarzami o koniecznych ofiarach i trudnych warunkach odziedziczonych po wojnie domowej i amerykańskim imperializmie. Kluczowym zdarzeniem, które próbuje rozgryźć autor, była wizyta w Kambodży czteroosobowej szwedzkiej delegacji znanych intelektualistów, wpuszczonych do kraju po to, by mogli dać światu świadectwo o „demokratycznych przemianach”.
Członkowie delegacji byli obwożeni po całym kraju i mogli w sposób dość dowolny spotykać i rozmawiać z mieszkańcami. Ich relacja była entuzjastyczna. Zaświadczyli że w kraju tym owszem społeczeństwo zostało mocno zreorganizowane, ale ludzie są szczęśliwi i żyją w dostatku. W kraju w którym, jak się później okazało, wymordowano już 1.3 mln ludzi i wszyscy żyli w bydlęcym ubóstwie.
Czerwoni Khmerzy, choć nie mieli takiego doświadczenia w zagranicznych wizytach co aparat Stalina, również byli dobrze przygotowani do mydlenia oczu i budowania potiomkinowskich wsi. Zwłaszcza że, jak twierdzą niektórzy rozmówcy Ildninga, również sami rządzący, nie ruszający się wiele z Phnom Penh, sami przed sobą odstawiali szopki udające, że życie na prowincji jest dostatnie i komfortowe.
Trudno przywołać przykład analogicznego szarego człowieka, nie jakiegoś przywódcy, będącego reprezentantem losu narodów. Może po trosze Gustaw Herling-Grudziński, ze swoim „Innym światem”, który ponoć przez dłuższy czas był dla Zachodu świadkiem łagrów. Jedyną „zasługą” Haing Ngora jest Herbertowskie „danie świadectwa”. Ale dla tego narodu to chyba wiele. Tam gdzie nie rozliczono zbrodni, nie odkopano ludzkich szczątków, gdzie wróciła korupcja i bezprawie, gdzie cała ekonomiczną dominację przejął Wietnam, gdzie głównym źródłem dochodów jest rabunkowa wycinka dżungli. Tam gdzie wciąż brakuje prawdziwych przywódców, którzy podniosą kraj z upadku. Dla takiego kraju danie świadectwa to już bardzo wiele. Jak świątynie Angkor które już od dwunastu wieków zaświadczają Kambodżanom o świetności dawnego ich imperium.
Krzysztof Głuch
Tekst pierwotnie ukazał się Czasie Fantastyki w roku 2012
Haing Ngor „Pola śmierci – kambodżańska odyseja”
Wyd. Fronda; Warszawa 2011
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego:
pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy

AI Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Historia Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Nolan Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Sienkiewicz Simmons Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] Rodzimy się z umarłymiRosja to pierścień władzy – świat po zagładzie przez Ruski MirWakacje w Kambodży – świat po zagładzie przez wrażliwe człowieczeństwoWyznaniaJacek Sobota – Zombizm, czyli apokalipsa wypartaMarek Oramus – Mój […]