Dziewica bohater i wakacje w Rohanie – Wojna Rohirrimów
Forlong Gruby - 22 grudnia, 2024Wiele dziewcząt jest w Śródziemiu
lecz najwięcej jest w Rohanie.
Tam me serce pozostało
przy kochanej Rohirrianie.
Tyle jest pięknych miejsc w Śródziemiu. Ale Rohan jest najpiękniejszy. I o tym jest Wojna Rohirrimów.
Trailer do filmu „Dwie Wieże” obejrzałem pewnie z osiemset razy. Słowa „What business does an Elf, a Man, and a Dwarf have in the Riddermark? Speak quickly!” mam wyryte w mózgu. Nic mi się w Śródziemiu tak nie podobało jak konne wojska Rohirrimów. W samej powieści „Władca Pierścieni” mój ulubiony moment to ten w którym Wielka Trójka (Aragorn, Legolas i Gimli) wytrwale biegnie przez zielone, pofałdowane pola Ridermarchii. Ilekroć sam biegnę przez jakieś pustkowie – wyobrażam sobie tamten Wielki Marsz, który był jednym z wysiłków jakie ocaliły Śródziemie.
Przed każdym wątpiącym jestem gotów bronić czci najpiękniejszej kobiety to znaczy Eowiny. A ilekroć do akcji wkraczają Rohirrimowie (czy to na polach Pelennoru, czy w odsieczy Helmowego Jaru) – jest przepięknie i cieszy się moja słowiańska husarska dusza.
Bo jest to na wskroś polskie. Wprawdzie w szkole uczymy się że „Litwa Ojczyzna moja”. Ale większość Polaków wie, że „Hej tam gdzieś znad czarnej wody wsiada na koń Kozak młody”. Nasze serca kochają bory i prapuszcze opisane w „Panu Tadeuszu” i „Krzyżakach”, ale nie tak bardzo, jak kochają ukrainne stepy, po których pędziły oddziały dragonów Wołodyjowskiego (swoją drogą ani prapuszczy ani tych stepów już nie ma).
Zresztą ponoć Rohańczycy to była ulubiona nacja samego Tolkiena.
Jak kochał – tak odmalował. Król Theoden miał owszem ciągoty do kabotyńskiego efekciarstwa i teatralnych gestów, ale jednak umiał zachowywać się znacznie lepiej niż jego gondorski odpowiednik namiestnik Denethor. Rohańczycy przewyższali dzielnych ale trochę zaczadzonych pychą Gondorczyków i zawsze wiernie się wywiązywali z sojuszy mimo tego że „Where was Gondor when….”.
Byli to wojownicy zapewne obyczajowo najbliżsi Elfom. Nikt tak nie czuł jedności ze zwierzętami. Nikt tak dziarsko nie walczył z Orkami. Nikt prócz nich (i może dziarskich łuczników Faramira) nie miał sposobu na Mûmakile. Nikt inny nie pokonał Nazgula. Nikt inny tylko Eowina nie spojrzał się w trakcie filmu na inną kobietę.
Na pewno byli też mistrzami całowania w rękę i przepuszczania w drzwiach.
Mógłbym długo opowiadać o tym, jak pięknym miejscem jest Rohan, ale chyba już zaczynam przynudzać.
A chodzi mi tylko o to że film „Wojna Rohirrimów” wszedł w cały ten kontekst i rozgrzał moją wyobraźnię i nic ze świata Śródziemia nie mogło mi bardziej pasować. I pobiegłem do kina jak najprędzej.
* * *
Nudno i dla fanów?
Bo nie ma co tu ściemniać, że krytycy to raczej mocno narzekają na ten film. Niezbyt się wczytywałem przed napisaniem tego tekstu, żeby nie powtarzać cudzych myśli i nie wdawać się w polemiki – ale mówią oni, że nudno, sztampowo i tylko dla zagorzałych fanów Tolkiena.
Tutaj się akurat zgodzę – to jest film dla zagorzałych fanów Tolkiena. Bo tylko tacy zapewne istnieją. Nie czujesz w sobie Ducha Śródziemia – to nie oglądaj. To nie jest historia dla przygodnych uciekających przed deszczem kochanków.
Wszak jeżeli ktoś nie jest zagorzałym fanem Tolkiena – to jak mogłaby się mu podobać historia z tego świata. Jak ktoś nie lubi widoku kapeluszy – nie ma sensu żeby wybierał się na western. Jak ktoś nie lubi tancerek, niech nie ogląda musicali. A jak ktoś nie lubi głośnej muzyki, to nie idzie na koncert Megadeth.
Bo z tym Tolkienem to wiemy wszyscy, że bywa różnie. Wielkie studia (Amazon) topią setki milionów dolarów w seriale, które urągają godności źródłowej historii, przeinaczają oryginał i zwyczajnie obrażają logikę i rozsądek. Są jakby niezamierzonymi parodiami.
Więc i tutaj pewnie gdybym posłuchał etatowych (skądinąd uwielbianych przeze mnie) jutubowych malkontentów, którzy zgrabnie niszczą głupie ekranizacje to wiedziałbym co jest nie tak z filmem Wojna Rohirrmiów. No ale nie jeszcze ich nie słuchałem i w sumie to nie mam na razie zamiaru żeby ktoś mi powiedział, co tu nie trzyma się kupy i co mi się powinno nie podobać.
Bo że nudne? Może i nie jest tak ciekawe jak kolejni Avengersi. Ale powiedzmy sobie szczerze czy w sieciowym kinie w moim małym miasteczku przez ostatnie pół roku wyświetlano jakiś film który nie był śmiertelnie nudny? Co tydzień jest premiera kolejnego:
(1) szablonowego horroru,
(2) romantycznej komedii,
(3) filmu sezonowego, np. o Bożym Narodzeniu albo Walentynkach,
(4) nieudanego marvelovego blockbustera,
(5) animowanki o zwierzątkach,
(6) aktorskiego filmu o dzielnym psie,
(7) polskiego arcydzieła o patologicznych policjantach, lekarzach, kibicach, gangsterach, księżach,, politykach lub innej otoczonej nienawiścią grupie społecznej,
(8) filmu dla szkół o polskich legionistach, pilotach, wyklętych czy innej ekranizacji czegoś co akurat obchodzi 100-ną rocznicę,
(9) kolejnego norweskiego albo azjatyckiego thrillera o jakichś wynaturzonych psychopatach.
I wśród tego fascynującego i zupełnie nieprzewidywalnego płodozmianu nagle pojawia się film animowany dziejący się w samym sercu świata fantasy. Normalnie wyjątkowa nuda w porównaniu do poprzednich propozycji.
* * *
Dziewica bohater
O czym opowiada ta historia? W sumie to w słowo w słowo jest ona ekranizacją zapewne czterech akapitów spisanych przez Tolkiena we Władcy Pierścieni, opowiadających o królu Helmie, który to bronił twierdzy zwanej później „Helmowym Jarem”.
Wszystkie skromne fakty podane przez Tolkiena – los Helma, jego synów i siostrzeńca – są oddane wiernie. Tak samo jak personalia wrogów Helma. Mniej więcej też wiernie opisane są losy kampanii.
Jak zapewne wielu wie – centralną postacią filmu jest córka Helma o której wiemy tyle że „jej losy nie są znane”. Taki opis – przyznajmy daje scenarzystom wiele swobody interpretacyjnej.
No jest ta Hèra. Dziewczyna bardzo ułożona, o wielu pięknych dziewczęcych cechach, o bujnym charakterze. I bardzo urodziwa, że oczu nie można oderwać od jej zgrabnych kształtów i delikatnego lica.
Czy jest w tej bohaterce coś z zarazy toczącej współczesne kino? Czy jest to kobieta nowoczesna?
Owszem – pociąga ją siodło i oręż. Jak Baśkę Wołodyjowską. Albo późniejsza Eowinę. Albo myśliwską Dianę, Kriss de Valnor, Jagienkę, Meridę Waleczną czy Ronję córkę zbójnika. Ma się rozumieć że chce ona walczyć za swój lud jak Wanda, Grażyna, Judyta, Arya Stark, Księżniczka Leia, Joanna D’Arc czy Emilia Plater. I w ogóle losy państwa zależą od jej niezłomności niczym od Anny Walentynowicz, Indiry Ghandi, Margaret Thatcher czy fikcyjnych Ais albo Lady Jessiki.
Faktycznie to coś nowego. Coś czego jeszcze nigdy w literaturze nie było.
Moim zdaniem postać córki Helma – Hèry, jest napisana bardzo zgrabnie i ma w sobie masę kobiecych cech, których brak chociażby amazonowej Pseudogaladrieli. Dziewczyna jest pewna siebie, a skromna. Nie ustawia mężczyzn ale kooperuje. Umie być czuła i wrażliwa. Zna, co to porywy serca i to właśnie serce jej podpowiada by kierowała się honorem.
Owszem – ma jedną cechę współczesną – nie chce się żenić. Ale już Święty Paweł (to ten, którego słowa wieńczą „The Ghost in the Shell„) odradzał zamążpójście.
Owszem umie się ostro nawalać z facetami. I jest to szkodliwy nieco zwyczaj wmawiać dziewczynom że mogą występować w ringu z facetami (na przykład na olimpiadach). Ale to jest japońska kreskówka. A poza tym nikt inny ale Eowina zabiła Nazgula. Tak jak nikt wcześniej nie pokonał Azji Tuhajbejowego, tylko Baśka. To stara tradycja – silne kobiety, którym udało się czegoś dokonać orężem mimo silnej przewagi oponenta.
Bo jak podchodził Tolkien do takich tematów. Oprócz Eowiny (bo raczej nie Arweny – o ile pamiętam, w książce to nie Arwena uprawiała z Nazgulami Wielką Pardubicką, tylko facet) – każę on stawać hobbitom czyli postaciom o bardzo nikczemnych posturach. Hobbici mimo że mikrzy i nie zawsze im coś wychodzi – to jednak nie dają pola. Tolkien zdawał się mówić – każdy jest stworzony do walki. Każdy może sprzeciwiać się złu.
Tyle moje uzasadnienia. Ale faktem jest że dla zjawiska „silna postać kobieca” – liczby bywają nieubłagane. To nie żadna ideologia, ani przemyślenia natury filozoficznej – kazały wybitnym twórcom serialu Akolita skasować swój serial po pierwszym sezonie. To nie perfekcjonizm i dążenie do ideału każe wspaniałym producentom filmu Królewna Śnieżka – po raz trzeci kręcić go od nowa. To liczby pokazują jak bardzo atrakcyjne były żeńskie The Marvels, czy trzecia triada Gwiezdnych Wojen. Śledząc wyniki oglądalności zaryzykuję twierdzenie że do kin chodzą wciąż głównie chłopcy. A dziewczyny idą na filmy albo takie które wybierają chłopcy, albo jeżeli już decydują same, to raczej wolą podpatrzeć jak radzi sobie młoda dziewczyna w alkowie arabskiego księcia w Dubaju.
Nie jestem kobietą ale trochę obserwuję ludzi i wyobrażam sobie, że o ile chłopcy w większości bardziej lub mniej marzą o przemocy (chwalebne czyny zgładzenia kogoś w słusznej sprawie), o tyle dziewczyny raczej przeraża wizja, że aby być nowoczesnymi i sprostać trendom współczesnego świata – muszą fascynować się mordobiciem, trenować kopniaki i takie podziwiać na ekranie.
Chyba ktoś za bardzo upupił kobiety. I na szczęście dostał po kieszeni.
Tak czy inaczej widzowie są niestety mocno przeczuleni na wciskanie im kitu i zarówno piękna historia o wojowniczej księżniczce z Rohanu, jak i choćby czwarta gra Wiedźmin z Ciri w roli głównej – trafiły w nienajlepszy moment.
Największa skaza na „kobiecości” postaci Hèry to scena w której ta wspina się po lodowej ścianie wisząc na dwóch czekanach – co przypomina inną komiczną scenę z udziałem Pseudogaladrieli. To takie trochę psujące zabawę jedyne skojarzenie.
Że historia jedzie na sentymencie? No jedzie. I dość dużo już o tym sentymencie napisałem. Kocham Rohirrimów i uwielbiam poznawać o nich historie.
* * *
Skaza pierwotna animacji
Że w historii nie za wiele się dzieje? Nie zgodzę się. Ma miejsce cała kampania wojenna. Ale faktem jest że filmy animowane mają w sobie coś monotonnego. Animowane fabuły dużo bardziej popadają w banał. Nawet tak okrzyczane sukcesem filmy jak amerykański „Heavy Metal”, japoński „Duch w Pancerzu” czy francuski „Gandahar” – mają w sobie coś sztucznego, szablonowego, uproszczonego. Wyjątek może mogą stanowić produkcje typu tych od Studia Ghibli (Czyli np. Spirited Away) – którym udało się przełamać fatum niezgodności charakterów muzy narracji i muzy animacji.
Nieraz rozważam dlaczego animacje są takie, że czegoś im zawsze brakuje. Myślę że wśród wielu przyczyn (wciąż łatwiej coś nakręcić niż narysować) – jedna jest wyjątkowa. W animacji nie ma nic przypadkowego, improwizowanego. Rysuje się klatka po klatce – więc realizujemy ścisły plan. A gdy postawimy aktora przed kamerą, to on zawsze do pewnego stopnia improwizuje – sztuka jest wówczas dużo bardziej dziełem przypadku. Kręcenie filmu aktorskiego to jedno wielkie rzucanie kośćmi. Bo setki nieokiełznanych czynników zbiegają się w jednym momencie (aktor, plan, światło, kamera, statyści). I z tego nieokiełznania wychodzi to co nas przyciąga przed ekrany. A w animacji nudzi nas ta przewidywalność i okiełznanie.
A animacja w filmie „Wojna Rohirrimów” jest naprawdę klasyczna. Pozbawiona jest przeładowania z filmów 3D. Pozostaje czysta kreska, nieprzepełnione kadry i bohaterowie w starym stylu. Jednych odrzuca to retro. Innych zachwyca. Mnie zachwyca.
* * *
Opowieść o wojnie i polski trop
Czego mi w tym filmie brakuje? Wciąż za mało przestrzeni w otwartym słońcu. Wiele scen dzieje się nocą. Nie ma tak wspaniałych scen jak potyczka z wargami w „Powrocie Króla”. Brakuje tak potężnych zwrotów akcji jak odczarowanie Theodena. Brakuje choćby jednego krasnoluda i choćby jednego rycerza z Gondoru.
I nie sądziłem że kiedyś to powiem, ale filmowi zdecydowanie brakuje dubbingu. Wiem że rola Briana Coxa jest rzekomo świetna (mi się taką nie wydała). Ale dla filmu, który plasuje się (ne mam pojęcia dlaczego tak wysoko) dla trzynastolatków – to jest prawdziwy strzał w stopę. A dzieciakom mogłaby ta historia spodobać się dużo bardziej niż kolejne rzewne filmy o zwierzątkach i kolejne rozpaczliwe ekranizacje Pana Kleksa.
Czy historia którą podrzucił Tolkien jest słaba? Bo ja wiem? Nigdy nie byłem fanem tych kronikarskich wstawek o Śródziemiu. Wydawały mi się zawsze mniej zajmujące niż choćby proste kalendarium losów rodu Piastów z podręcznika od Historii.
Ale myślę, że Tolkien sprzedał nam jedną szczególną prawdę, którą nie do końca oddała filmowa „Wojna Rohirrimów” – wojen nie wygrywają wojska czy bitwy. Wojny wygrywa wycieńczenie. W „prawdziwym” opisanym przez Tolkiena świecie – wszystkich zarówno obrońców Rohanu, jak i okupantów – wykończyła zima. A wojnę wygrały okoliczności i układy.
Tolkienowska historiozofia zawarta w tej opowieści (bo nie w całym Władcy Pierścieni który jest jednak pełen mitologicznych czynów) – przypomina mi zawiłe losy Rzeczypospolitej. To bitwa pod Beresteczkiem, którą Korona wygrała nie tylko orężem ale też przez przekupienie chana (tak samo układami doszedł do władzy siostrzeniec Helma Fréaláfe). To cały Potop Szwedzki i późniejszy Potop Moskiewski – gdzie Polska ocalała przez zimę i „ogólny brak koncepcji” szwendających się po niej okupantów. To „byle jakie” bitwy pod Ostrołęką i Olszynką Grochowską. To bezładne hekatomby pod Batohem czy Piławcami.
Nie umniejszam czynów polskich herosów jak Czarniecki czy Bem. Ale mam wrażenie że właśnie ta historia podboju i zniszczenia Rohanu przez plemiona Easterlingów i Dunlendingów pokazuje że prócz czynów heroicznych – królestwa są czasem zbyt silne by zniknąć i zbyt słabe by się bronić. A „nie tarcz i nie miecz” bronią niezależności ale właśnie arcydzieła nieładu i chaosu.
* * *
Tarczowniczka i Tłuścioch
A wracając do kobiet – w filmie Wojna Rohirrimów opisany jest cech Tarczowniczek – są to wzorowane na legendach Wikingów – wojowniczki w stylu Amazonek. Ostatnia z nich jest opiekunką głównej bohaterki Hèry.
Czy tutaj przemawia feminizm?
Otóż znowu sięgnę do historii Polski, która wprasza się jak na zawołanie. Tarczowniczki to kobiety które „sięgnęły po broń gdy zabrakło już mężczyzn”. Jak nic opisuje to losy polskich kobiet, które walczyły o byt, o rodzinę, o rozwój oraz o Ojczyznę – kiedy w naszych elitach (prawdziwych elitach) zabrakło mężczyzn.
Nie widzę w tym nic ze współczesnego wynaturzonego feminizmu przerabiającego kobiety na mężczyzn. To opowieść piękna jakby wyjęta z kart XIX wiecznej historii Polski.
* * *
Czy to słuszna koncepcja – ekranizowanie śladowych epizodów Tolkiena?
Dla mnie „ona jest bardzo słuszna ta koncepcja”. I od razu zgłaszam kolejny postulat – żeby zekranizować losy jednej z najwspanialszych i najszlachetniejszych postaci epizodycznych we Władcy Pierścieni. Pragnąłbym obejrzeć wspaniały film o Forlongu Grubym – wasalu i obrońcy Gondoru. O tym jak wspaniały i zasłużony był Forlong Gruby – może kiedyś napisze osobny tekst. Ale chciałbym obejrzeć jak ten władca przeżywa przygody we własnym kraju. Jak kieruje rozmaitymi wyprawami, a na koniec jak dzielnie staje na polach Pelennoru. Obejrzałbym taki film wielokrotnie.
Forlong Gruby
* * *
Bądź z nami! Podłącz się do naszego nadajnika!
Formularz kontaktowy
AI Bareja Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Lynch Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Orbitowski Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wiedźmin Wojna Ziemkiewicz Żuławski