Żółte narcyzy polskiego teatru
Dama Wino - 1 czerwca, 2024O ażurach i świecącej kulce
Uważam się za entuzjastkę teatru. Zawsze fascynowały mnie możliwości, które oferował literatom, pozwalając im ubarwiać słowo obrazem i dźwiękiem. Od małego śniłam o kunsztownej architekturze budynku, dystyngowanych gościach podziwiających geniusz pisarza, misterne stroje i monumentalną scenografię.
Jednak uczęszczając do teatrów, kiedy byłam już dojrzalsza, dostrzegłam coś co mnie razi również w innych dziedzinach sztuki
wszechobecną i niepowstrzymaną plagę uwspółcześniania i upraszczania – zaokrąglanie kantów, upraszczanie form do prostych kształtów, wyzbycie się jakiekolwiek misterności i piękna na rzecz metafor problemów współczesnego człowieka.
Uciekamy się do postmodernizmu prawie całkowicie odcinając się od korzeni, dobytku kulturowego stworzonego przez geniuszy poprzednich wieków.
Proces ten – odrzucenie dotychczasowego postrzegania sztuki na rzecz nowych nurtów – jest logicznym następstwem, wręcz koniecznym etapem dla rozwoju sztuki, ale czemu pozwalamy mu na ogarnięcie wszystkich pięknych i rozmaitych jej form? Czemu odczuwamy futurystyczne skłonności do deptania dorobku artystycznego? Czy jesteśmy aż tak zadufani w sobie, żeby twierdzić, że jedyną właściwą postawą jest nowoczesność?
Niezaprzeczalne są wielkie osiągnięcia naszego wieku, ale czy do tworzenia nowych dzieł konieczne jest niszczenie tego co już powstało? Czy bioniczna soczewka kontaktowa nie może istnieć równolegle z Grupą Laokoona?
* * *
Jeszcze w szkole podstawowej, na szkolnych wycieczkach po kulisach warszawskich teatrów, oglądałam ogromne pracownie, w których tworzono monumentalne zamki, malowano ogromne tła, szyto misterne, różnorodne stroje. Zakochałam się w wielkości i misternosci scenicznego przedsięwzięcia, które zarazem jest tak ulotne.
Po latach mina mi zrzedła, gdy wybrałam się do tego samego teatru by obserwować świecącą kulkę przekazywaną sobie przez chórzystów ubranych w różne, lecz jednakowo nudne, czarne ubrania, zapewne zdjęte z domowych wieszaków.
Kupuję bilety na operę Cherubiniego, by oglądać wielki tragizm i nieszczęście kochającej matki, ładnie opakowane w schludną, starannie wyprasowaną scenerię z Ikei, urozmaicone boleśnie długą i jaskrawą sceną striptizu.
Choć potrafię docenić metaforę bólu ludzkiej egzystencji we współczesnym świecie, przypisywane klasycznym dziełom, to stawiam granicę w momencie, gdy na scenę w Teatrze Wielkim w Warszawie wchodzi grupa roznegliżowanych dam w wysokich różowych obcasach i zaczyna tańczyć na rurze.
Miałam okazję odwiedzić Teatr Wielki kilka razy i za każdym razem jedyną wartością była muzyka. Za każdym razem wyciągałam szyję, żeby oglądać orkiestrę, lub zamykałam oczy, słuchając jedynego co pozostało po oryginalnym dziele.
A przecież młodzi ludzie potrafią zakochać się w literaturze. Pragną ją pokazać światu w swoim wykonaniu, ożywić słowo pisane. Byłam świadkiem wykonania dramatu Fredry “Damy i Huzary” przez uczniów i absolwentów praskiego LO Władysława IV. Dali oni przykład inscenizacji tworzonej z szacunkiem do historii i literatury.
Amatorska interpretacja niczego nie udawała. Była pewnego rodzaju hołdem dla klasycznego tekstu, wyrazem sympatii. Była jakby uśmiechem w odpowiedzi na to, co Fredro dla nich napisał. Młodzi nie wznosili natchnionych twarzy, by głosić nowoczesne idee, które opowiedziano już w wielu spektaklach dokładnie ten sam sposób. Nie napisali dzieła na nowo, by stało się przestrogą o realiach randkowania na Tinderze. Oni grają Fredrę, bo kochają teatr i kochają teatr, bo grają Fredrę.
* * *
Pozwolę sobie tu jeszcze raz zaznaczyć, że w żaden sposób nie potępiam podejmowania problematyki dotyczącej współczesnego nam świata. Bezkrytyczne zapatrzenie w przeszłość powstrzymuje nas przed rozwojem, ale podobne skutki daje zapominanie o korzeniach. Teatr jest przepięknym i uniwersalnym narzędziem, które powinno służyć też do propagowania pięknych i uniwersalnych idei, ale czy musi się to wiązać z przerabianiem na makulaturę tego, co już zostało stworzone?
Czy każda Antygona musi opowiadać o niebezpieczeństwach smartfonów? Czy wszystko co powstało w dawniejszym duchu stało się bezwartościowe? Czy znajomość historii i tradycji jest już passe? Wielkie dzieła literatury są już stare i nudne?
Szczególnie zastanawia mnie stałość i niezmienność strachu przed tradycyjnymi formami. Przecież choćby popularność RPG-ów, imprez “reko” czy zespołów muzycznych udających inne dekady (choćby młodzieżowy June 66 naśladujący lata 80.) dowodzi, że ludzie pragną eskapizmu. Wyraźnie szukają rozrywek, które nie będą im nieustannie przypominać, jak niebezpieczny i chory jest ten świat, jak bardzo zbliżamy się ku zagładzie.
Nie po to wchodzi się do katedry gotyckiej, żeby w jej monumentalności, strzelistości, ażurowości szukać metafory problemów dzisiejszego świata. Chłoniemy kulturę, geniusz i rzetelność pracy. Szukamy śladów tego, jak ludzie kiedyś myśleli, jak funkcjonowali.
* * *
Chcemy chociaż raz nie myśleć o bezlitośnie zaciskającej się na naszych szyjach pętli niebezpieczeństw świata wirtualnego, galopującego postępu technologii i bezsensu naszej egzystencji. Chcemy na moment przestać być sobą, odseparować się od wewnętrznego strachu i nienawiści, stanąć wobec czegoś większego i piękniejszego.
Dzisiejsze świątynie sztuki wciąż są zachwaszczane inwazją narcyzów, które rozkoszują się jedynie własnym odbiciem. W tym zapatrzeniu w swoje żółte płatki, nie potrafią zrozumieć niczego, co wykwita w innym kolorze.
tekst i rysunek – Dama Wino
Felieton został nagrodzony w konkursie organizowanym przez Muzeum Warszawy oraz Kronikę Warszawy.
* * *
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Miś Niemcy Nowak Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski