Diuna – Herbertowi świeczkę i światu ogarek?
Wit Salamończyk - 6 marca, 2024Gdzie się podziały archetypy i w ogóle wszystko co dawało frajdę z czytania książki? Dlaczego Chani dostała zadanie dąsania się na wszystkich? Jak walczy się z rasizmem przy użyciu trzech blondynek i jednej Szwedki? Dlaczego Adolf Hitler to jeden z najbardziej wpływowych grafików nowożytności?
Tak się złożyło że minęło trzydzieści lat od przeczytania książki. Więc ku uczczeniu – trzydzieści myśli.
1. Druga część filmu „Diuna” domyka dzieło niczym „Powrót Jedi” albo „Powrót Króla”. Wprawdzie filmowcy ponoć zapowiadają jakieś kolejne części. Ale będzie to już zupełnie inna historia, inna planeta, inni Fremeni, inni bohaterowie. Można się więc zastanawiać czy wyszedł dobry film.
2. Pierwsza bowiem część doczekała się chyba wielu zachwytów, ale chyba były to zachwyty nieco „na siłę”. Film był powolny, pozbawiony tradycyjnej konstrukcji. I tak jak w przypadku cyklu „Władca Pierścieni” – dopiero w „Powrocie Króla” można było odczuć przesyt scen w których Frodo przewraca oczami nad pierścieniem, to w „Diunie” od samego początku widzem poniewierają ciągłe oniryczne wizje Paula Atrydy. I piasek, piasek, piasek. To chyba najtrudniejszy element całego cyklu. Przebrnąć przez te wizje.
3. To jest w ogóle chyba największy mój zarzut do tego filmu. Owszem, nie jest to dzieło „skopane” tak jak większość dzisiejszych produkcji. Nie lekceważy ani widza ani ekranizowanej literatury. Twórcy przeczytali książkę. Niby nie było wielkich potknięć. Fajna muzyka, scenografia, aktorzy, dialogi. CGI, choć wszechobecne, to niewidoczne jak powietrze. Wszystko jest podporządkowane snuciu określonej narracji. Dyscyplina, porządek.
4. Ale wciąż jest to film do którego nie chce się wracać, nie chce się oglądać wybranych scen ponownie. Nie chce się cytować, dyskutować, inspirować, naśladować. Bardzo trudno odnaleźć w sobie te uczucia, które targają czytelnikiem podczas lektury.
5. Przyznaję, że jest lepiej niż z początku. Film wraz z drugą częścią jest trochę mniej „nudny”. Pojawia się jakiś element dziania się i element napięcia. Ale czy ostatecznie powstało przejmujące dzieło godne literackiego pierwowzoru? Dla mnie nie. Ale zauważyłem że wielu ludzi się zachwyca – więc cieszę się ich szczęściem. Do ich wrażliwości trafiło. Do mojej niekoniecznie.
6. Przyznaję, że oglądając ten film wciąż szukałem „tego czegoś” co zachwycało mnie 30 lat temu (stąd 30 punktów tego tekstu) podczas lektury książki. Co takiego sprawiło że świat Herberta wybił się, fascynował? Wydaje mi się że chodzi o warstwę społeczno-dialogową. Kreację socjologiczną. Intrygi dworskie. Archetyp wojny mocarstw i losów świata rozstrzyganych na peryferiach.
7. No i archetyp „od zera do bohatera”. Paul jest zachwycającym bohaterem tak długo jak okazuje się „supermenem konwenansów”. To on w sposób nadzwyczajny odnajduje się w świecie zwyczajów zarówno fremeńskich „fundamentalistów” jak i międzygalaktycznych elit. Myśli, dialogi, szczegóły świata przedstawionego. Tego wciąż było mało. A to właśnie tymi elementami książka bombardowała głowę młodego czytelnika.
8. Twórcy mieli w zamyśle film, „ładny”, „stonowany”, „nastrojowy”, „nieprzegadany” – idąc w tym kierunku musieli siłą rzeczy pozbyć się tej bardzo istotnej warstwy. I stąd mój brak entuzjazmu i oskarżenie o „przynudzanie”
9. Ot choćby taka scena finałowej walki na sztylety. W pierwowzorze literackim nie był jej atutem zachwyt nad szermierczą wymianą ciosów. A raczej strategia jaką sobie w głowie układał Paul Atryda. Jeżeli pamiętacie walki bokserskie Sherlocka Holmesa w filmach Guya Ritchiego – to coś takiego opisywał Herbert. Zrozumiałe, że nie dało się tego skopiować bez oskarżeń o śmieszność. Ale to właśnie było piękne w powieści.
10. Więc film jest „znośny”, „poprawny”, „przyjemny”. Może nawet „wybitny”, „świetny” i nieszablonowy. Ale brakuje mu tego głodu sukcesu. To film sytego kota. A wszechobecne zachwyty wokół? Czy to nie przypadkiem efekt wyposzczenia widzów po upadku imperium Marvela i samozniszczeniu imperiów Disneya i Amazona?
11. Zastanówmy się nad tym, co filmowcy Diuny dodali od siebie. Jak dzieło sprzed pół wieku odnajduje się w dzisiejszej kulturze. Bo muszę przyznać że nie uniknąłem tego niepokojącego wrażenia że „czytałem inną książkę”. Wprawdzie było to dawno i moja pamięć może płatać mi figle. Ale w filmie znalazło się trochę ewidentnych uwspółcześnień. Według mnie chybionych.
12. Może zacznijmy od „skweru praw kobiet”. Twórcy postanowili podążyć nurtem „women liberation” i pokazać albo uwypuklić „aspekty kobiece”. Wydaje mi się że nie jest to w fabule Herbertowskiej zbyt konieczne. Wszak to świat feudalny, którym władają kapłanki i konkubiny. A facetom (nieważne czyś arystokrata czy prosty wojownik) – przeznaczona jest rola mięsa armatniego.
13. Twórcy podeszli do ról kobiecych w sposób taki że, w sposób piękny oddali Herbertowi to co Herbertowskie.
Kapłanki i konkubiny zostały oddane z należytym szacunkiem i cudownym splendorem. Kostiumy, intrygi, mądre dialogi. Tak więc Herbert dostał świeczkę. Ale i współczesny świat otrzymał ogarek, bo zgodnie ze współczesną psychologią kobiet przyznano im również zaszczytną rolę mięsa armatniego.
Mówię tutaj zwłaszcza o roli Chani i jej psiapsiółki Shishakli. Ta druga to fremeński wojownik, który przeszedł filmową zmianę płci i teraz ta drugoplanowa postać sprawia że fremeńska armia przypomina tę izraelską – pełną czarnowłosych dziewczyn w seksownie opiętych mundurach, dźwigających karabiny i rzucających żeńskie koszarowe żarty w stylu „chcemy zobaczyć twojego wielkiego czerwia”.
14. No a Chani tym bardziej dostała rolę zwiększenia napięć i dramatyzmu przez niezgodę na drogę Paula Atrydy. Po pierwsze jako „współczesna kobieta” dowodzi ona armią i (podobnie jak swoja psiapsiółka) bez trudu morduje facetów kopniakami.
Mityczne poszukiwanie „silnej kobiecej postaci”. Toksyczne to zjawisko, jak wiemy z życia, prowadzi poza ekranem do wielu tragedii wojowniczych księżniczek, które uwierzyły w swoją siłę i próbują swojego wytrenowanego boksu w starciu z przygodnymi facetami.
15. No ale Chani jako „kobieta wyzwolona” ma też drugie zadanie – krytykować „męskich fundamentalistów” wierzących w przepowiednie na temat Kwisatza Haderacha. Oraz ze swoją godnością ma się wściec na rolę konkubiny Paula Atrydy. Niczym Mad Max pod albo Lucky Luck, albo dowolny kowboj z westernu – porzuca pałacowe intrygi, odrzuca wygodne życie filistra i wsiada na motor (czyli na czerwia) i mknie ku wolności.
Może nie do końca pamiętam fabułę, ale Fremeni uprawiali poligamię i sam Paul Atryda miał już do tej pory kilka żon (przede wszystkim żonę zabitego Jamisa). Skąd więc u Chani ta zazdrość gdy dochodzi jeszcze córka imperatora?
Co do wrogości względem „fundamentalistów” – i tak znacznie wyróżnia się na tle współczesnego archetypu „samorealizującej się kobiety” – bo jest oddana ojczyźnie. Nawet bardzo ładnie cytuje „Gwiezdne Wojny”. Wykrzykuje bowiem niczym Obi Wan – „My allegiance is to Fremens!”.
Wiecznie nadąsana dziewczyna. Zachowuje też jakieś resztki romantyczności i czułości względem swojego ukochanego. Choć głównie uczucia do Paula budzą w niej jego zdolności szermiercze (czułe słówka w stylu „nieźle się napierdzielałeś stary byku”).
16. Postać Chani jest pewnie tak skonstruowana, bo ta oryginalna książkowa postać – mogłaby się okazać zbyt niestrawna dla współczesnych – posłuszna Muad’Dibowi, czuła, wrażliwa. Według mnie chybiony to zabieg. W poszukiwaniu dodatkowej „silnej kobiecej postaci” widziałbym może bardziej Mary Helen MacGregor z fabuły o Rob Royu. To był dużo ciekawszy przykład kobiety przeciwstawiającej się męskiemu światu honoru. Ale ja jestem stary.
17. Natomiast lekki dystans względem religijnego uniesienia Fremenów – nie jest chyba wynalazkiem filmowców. Już Herbert opisał to napięcie wyrachowanych pałacowców względem wojowników ogarniętych swoistym dżihadem.
18. Tak czy inaczej konflikt – racjonalizm i „cnoty obywatelskie” versus mistyczne uniesienie – który miała unieść aktorka grająca Chani – został chyba przedstawiony zbyt łopatologicznie i jaskrawo. Mam wrażenie że nawet przemarsze różnych rozentuzjazmowanych „manifestantek i manifestantów” na ulicach Warszawy – bywają bardziej zniuansowane, w kontekście starcia kontrastujących wizji świata.
19. A żeby od praw kobiet płynnie przejść do innej współczesnej mantry czyli walki z rasizmem.
Zauważmy że twórcy postanowili walczyć z rasizmem i uprzedzeniami w kinie poprzez dobranie do obsady trzech najbardziej atrakcyjnych blondynek jakie udało się znaleźć w Hollywoodzie.
To modelka i dziewczyna Bonda Léa Seydoux – owija sobie wokół palca strasznego Feyd-Rauthę Harkonnena. Na trzydzieści sekund pojawia się na ekranie Anna Taylor-Toy (ta mała co grała w szachy w Gambicie Królowej) – ale to mała siostrzyczka Alia – pewnie się pojawi w kolejnej części. No ale mocno błyszczy również Florence Pugh grająca córkę imperatora – księżniczkę Irulanę. I powiem szczerze, że kiedy widzę wściekłość zazdrosnej Chani – granej przez Zendayę – to nie widzę tutaj zazdrości kochanki o Paula względem przyszłej żony – tylko zazdrość czarnowłosej chłopczycy względem mega atrakcyjnej blondynki. Tak więc tak wygląda walka z rasizmem w filmie Diuna. A zwróćcie uwagę, że byłem litościwy i nie dorzuciłem do tej trójki czterdziestoletniej Szwedki Rebeki Ferguson (Lady Jessica) – choćby dlatego że jej uroda została schowana za kostiumem wielebnej matki Bene Gesserit.
20. Bo czy są czarnoskóre aktorki? Są. Ale jak to w amerykańskim społeczeństwie – nie grają arystokratek, tylko jakieś nawiedzone pokraczne szamanki, szare żołnierki i generalnie niziny społeczne. Samo życie.
21. Tak tak… rasizm… Oglądając w pierwszej części tłumek Fremenów zachodziłem w głowę – komu przyszło do głowy żeby zrobić z nich taką wielorasową czeredę. Czarni z Magrebu, Arabowie, śródziemnomorskie typki, Azjaci. Kogo tylko dusza zapragnie. Tak, to bardzo dziwny pomysł, zważywszy że Fremeni byli mega ksenofobicznym społeczeństwem i większość przybyszów przerabiali na wodę.
22. Ale przyznam, że gdy zobaczyłem tłumek Fremenów wykreowanych w starej ekranizacji przez wielkiego Davida Lyncha (oby żył wiecznie) – to u niego też prezentuje się on zabawnie – wszyscy Fremeni (łącznie z kobietami) – to białe, brodate, masywne typki z kręconymi włosami. Etnicznie tacy Francuzi – w niczym tez nie przypominali inspirujących Herberta kompanów Lawrenca z Arabii. Więc przyznam z bólem serca że współczesna ekranizacja wyszła tutaj trochę bardziej autentycznie i mniej kolonialnie.
23. A wracając do kobiet i „nowoczesnych trendów” to zwróćmy uwagę na postać małej siostrzyczki Alii. Pan Villeneuve zrezygnował z prób prezentowania jej jako mądrej dziewczynki. Nie wiem. Może się przymierzał i wyszło to komicznie. Ale za to dość manifestacyjnie prezentuje ją jako rozwijający się embrion. I trudno nie dostrzec tutaj ideologicznego zgryzu.
Na ekranie widzimy „zlepek komórek” który nie dość że jest człowiekiem, to długo przed urodzeniem dostaje mądrość pokoleń Gesserit. No i gada sobie z brzucha z własną matką. Wydaje mi się, że dla współczesnych „fundamentalistek” (skoro już o fundamentalizmie mowa) – to może być bardzo niewygodny widok.
24. Doceńmy jeszcze w szczególności brak „dowcipnych tekstów” – hurra!!! Ktoś pokazał, że w dzisiejszej kinematografii można się obyć bez tego „Kamienia milowego”.
25. To może jeszcze coś o sensowności batalistycznych scen. Z natury rzeczy nie powinno się mocno przykuwać uwagi do tego aspektu. Ale Diuna to naprawdę wyzwanie dla filmowców. Weźmy sobie scenę „ataku na kombajn”. Dzielni Fremeni pod wodzą Paula wynurzają się z piasku żeby w brawurowej akcji zasztyletować ochroniarzy i zestrzelić parę dronów. A następnie cały kombajn jest krojony laserami z pobliskich wzgórz. Po co był ten atak na piechotę? Nie wystarczyło od razu pokroić tych kombajnów? Skąd w ogóle broń palna w tych wszystkich potyczkach? Czemu piechota nie chowała się za pancerzami? Nie wiem. Nie wnikam. Ale przyznam że stary dobry George Lucas dużo wiarygodniej wymyślił walki myśliwców.
Ale jeżeli jesteśmy już przy porównaniach do Gwiezdnych Wojen (ekranizacja Diuny od zawsze mierzyła się z tym cyklem) – to trzeba przyznać, w jednym Diuna przewyższyła sagę Lucasa. To Sardaukarzy. Zostali pokazani jeszcze bardziej nieudacznie od szturmowców. Nie potrafią zupełnie nic. Nie są groźnymi, bezwzględnymi, gardzącymi śmiercią wojownikami. Gratuluję sukcesu w przewyższaniu Gwiezdnych Wojen.
26. Christopher Walken? Dobrze że mógł zarobić trochę pieniędzy za rolę imperatora. Ale to mało ciekawy epizod.
27. Klan dobrych facetów? Paul Atryda? Stillgar? Gurey Halleck? – obejrzyjcie ich sobie sami. Są OK.
28. Klan Bad Boyów Harkonnenów? Zagrali ładnie. Zwłaszcza świetny Stellan Skarsgård w końcu dostał godną siebie rolę Barona Vladimira. Choć Pan reżyser chyba za bardzo zrobił z nich jakiś namolnych fanów nazistowskich zlotów. To też trochę znak naszych czasów że nie umiemy znaleźć innego zła iż to co wymyślili naziści.
W ogóle wygląda na to że Adolf Hitler osiągnął artystyczny sukces. Jako polityk odniósł klęskę. Ale jako malarz może być zadowolony. Współcześni filmowcy, jak chcą pokazać zło – sięgają po estetykę nazistowskich wieców oraz monumentalną architekturę Niemiec lat 30. Villeneuve nawet wprowadza czarnobiały film, żeby kojarzył się ze przedwojennymi obrazami. Przed Diuną była niesławna VII część Gwiezdnych Wojen, a wcześniej choćby Tytus Andronikus, trochę Brasil. A czy to jest naprawdę współczesne oblicze zła? Czy jak rozejrzycie się wokół, bez względu na to czy jesteście z prawicy, czy z lewicy – to czy czające się zło świata, zło polityków, wygląda dla Was właśnie w ten sposób?
29. Finał tego filmu jest dość dziwaczny. Niewierny książce. Ale przyznajmy że David Lynch też mocno pojechał spuszczając w finale na Arrakis rzęsisty deszcz (tę głupotę musiał powtórzyć George Miller kończąc Mad Maxa IV). To już wolę to co wymyślił Pan Villeneuve.
30. Podsumowując, niewiele znalazłem z tej przyjemności, jaką odczuwałem czytając powieść. Ale to dobry film. Niegłupi. I bardzo się cieszę, że wielu ludziom się podoba i daje im radość z obcowania z filmem i fantastyką. Choćby nawet był to efekt kinematograficznej nomen omen pustyni.
Wit Salamończyk
* * *
AI Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
Ciekawy komentarz z naszego profilu: