Asteroid City – ozdóbki science fiction
Manitou - 15 lipca, 2023Wes Anderson przyzwyczaił widzów do swoich dziwactw. Kręci piękne poetyckie filmy. Z niebanalną akcją i oryginalne wizualnie. Ma też dar podobny do Tarantino, bo umieszcza bardziej lub mniej znanych aktorów w nowych nieoczywistych rolach, które wydobywają z nich zupełnie zaskakującą jakość.
Najnowszy film Asteroid City ogląda się bardzo przyjemnie, a jako że opowiada o kosmosie, to jest to również Science Fiction. Z uwagi na tę fantastykę podzielę się sześcioma refleksjami.
* * *
1. Po pierwsze Science Fiction. Nie będę się silił, żeby napisać o czym jest ten film i czy ma jakieś “przesłanie” i jaki (poza poetyką ekranu) cel ma element fantastyki w tym obrazie. Jest tam bowiem i asteroida i wizyta obcych i tajemnicze wynalazki. Wszystko to jest bardzo ładne, zabawne i ciekawe. Ale w dalszym ciągu pozostaje pretekstowe.
To taki znak czasów. Fantastyka tak silnie wrosła się w kulturę, że przestała być jakimś jednoznacznym wyznacznikiem gatunkowym. W filmie mogą wystąpić kosmici, a film pozostanie dziełem realistycznym. Przypominam sobie “Bliskie spotkania trzeciego stopnia“, albo “Kowboje i obcy” i czuję że już w filmach tego typu był sygnał “to nie jest kino gatunkowe”.
Ale tutaj sprawy idą jeszcze dalej. Dobrym przykładem jest serial Fargo. W drugim sezonie pojawiają się kosmici. I nawet grają w pewnym momencie istotną rolę. Ale to taki kwiatek do kożucha. Element świata przedstawionego. Tak jak kandydat na prezydenta Ronald Reagan nie czynił z tej opowieści “political fiction”. Albo jak wizyta w kręgielni (to już 3 sezon) gdzie urzęduje aktor znany z roli Lilanda Palmera (Twin Peaks) – nie przenosi nas do uniwersum Lebowskiego lub Agenta Coopera.
Jeszcze bardziej podobny jest wątek Science Fiction w trzecim sezonie. Tan aż dwa odcinki są poświęcone opowieści o tym jak główna bohaterka wyrusza w podróż śladami pisarza SF. Pisarz ów który przetracił swój talent, ale napisał opowieść o androidzie Minsky. Ów android przemierza wszechświat przez tysiąclecia i wszystkim powtarza swoje “I can help”.
Po co wątek pisarza SF? Po co ta cała animowana etiuda o androidzie Minsky? Mój prosty umysł nie widzi związku i jest to całkowicie “ślepy wątek”. Można szukać na siłę (główna bohaterka nie jest realnym człowiekiem? może nawet jest androidem?). Ale to tylko uprawianie sztuki interpretacji. Wątek jest “niepotrzebny” i stanowi poetycki ornament.
Podobnie rzecz ma się z kosmosem w filmie Asteroid City. Trudno powiedzieć że jest to wątek pomijalny. Ale nie można też powiedzieć że jest to fantastyka naukowa.
Gdybym miał podać jakąś konkluzję to powiedziałbym że dzieła takie jak Asteroid City stanowią triumf Vonneguta. Tak jak w jego opowieściach – na przykład w Syrenach z Tytana. Mimo że jest to jedna wielka podróż po planetach Układu Słonecznego – ciężko nazwać autora “pisarzem SF”. Podobnie też powiedzieć że jego książki są o “czymś konkretnym”. Są one zbiorem rozłażących się na wszystkie strony wątków i nie można dać jakiejś krótkiej konkluzji – “o czy to opowiada”, “jakie to ma przesłanie”. A sam Vonnegut jest przede wszystkim pisarzem filozoficznego czarnego humoru. Tak więc i Wes Anderson to po prostu pisarz szalonych opowieści w kadrach przypominających zdjęcia rodzinne.
* * *
2. Po drugie teatr. Rozprawiliśmy się z fantastyką. Czas na teatr. Kolejnym eksperymentem filmu jest umieszczenie go wewnątrz teatru i pokazanie losu aktorów grających przedstawienie/film oraz samego autora który gra siebie na scenie. Po co jest ta szkatułkowa konstrukcja? Nie wiem. Poza przyjemnością oglądania, nic nie przychodzi mi do głowy. Pewną nić powiązania stanowi aktor Edward Norton, który gra tutaj oraz w filmie Birdman. A obydwa te dzieła to szkatułkowe opowieści o teatrze i fantastyce. Więc po co ten teatr? Żeby było fajnie. A po co są w filmach pościgi i strzelaniny? (nota bene w Asteroid City też takowe występują i warto na nie zwrócić uwagę).
Ciekawą “parateatralną” nauką jest to dzielenie filmu na akty i sceny. Nie wiem czy państwo zdajecie sobie sprawę (ja nie zdawałem sobie) – ale większość filmów jest podzielona na akty i sceny. Pisze się je dokładnie tak jak sztuki teatralne. Tyle że w teatrze aktorzy muszą wyjść/wejść. Widzowie muszą wyjść do foyer, odpocząć. Trzeba zmienić scenografię. W kinie wystarczy jedno cięcie, wiec widzowie są nieświadomi oczywistej struktury filmu. U Andersona można to sobie obejrzeć.
* * *
3. Po trzecie obraz. Wes Anderson, wiadomo, ma swój styl. Statyczne kadry, kolorki, odrobina komputerowej scenografii. Ale w tym filmie dopatrzyłem się wyraźnych podobieństw z legendarnym radziecko-ormiańskim filmem “Kwiat Granatu” (w innych językach.: orm. Նռան գույնը, ros. Цвет граната, ang. Colour of Pomergrenades). Unoszący się chłopiec trzymany liną za nogę. Pełne słońca kolory. Statyczne skomponowane kadry. Bohaterowie przemawiający do siebie z okien, tak jakby przemawiali z obrazów wiszących na ścianie. Chłopiec biegający w drugim planie po dachu i spadający z niego. Czy nawet ormiańska broda głównego bohatera.
To było w tamtym hipnotycznym obrazie. Moim zdaniem duch reżysera Siergieja Paradżanowa unosi się nad Asteroid City, jak poemat Sajat-Nowa nad Armenią. I nawet jeżeli Anderson nie oglądał radzieckiego arcydzieła, to warto sobie te poetyki porównać. I zachwycać się tym że poeci z różnych miejsc na globie i z różnych epok – schodzą się w jednym pomieszczeniu. W jednej Białej Chacie.
* * *
4. Po czwarte aktorzy. Lista zaangażowanych aktorów jest imponująca i można się przy każdym zastanawiać, czy został obsadzony w sposób nieoczywisty. W filmie występują: Scarlett Joansson (ta aktorka grywa różnorodne role, tutaj gra Marylin Monroe a rebours), Tom Hanks (on akurat gra Toma Hanksa), Tilda Swinton (trudno ją sobie wyobrazić w innej roli niż rola Tildy Swinton), Bryan Cranston (gwiazda Breaking Bad jego warto oglądać w każdym obrazie), wspomniany Edward Norton a w epizodycznych rolach Adrien Brody (który ma w końcu okazję zaprezentować swoją sylwetkę i muskulaturę), Liev Schereiber czy nawet Willem Dafoe (jego epizod jest mocno oniryczny, ale to dlatego że akurat wtedy drzemałem).
Gdybym miał wskazać najbardziej nieoczywistą rolę w Asteroid City, wskazałbym na komediowego Stevea Carella, który tą rolą przechodzi na stronę “aktorów wiekowych” i wychodzi mu ta zdrowie. Zwłaszcza że jego przyduszony głos tylko na to czekał, aż reszta organizmu się zestarzeje.
* * *
5. Po piąte LGBT. Wątek LGBT zajmuje w filmie coś koło 25 sekund. I można sobie o nim myśleć co się chce. Ale wygląda jakby było to te 25 sekund, które jest urzędowym minimum wystarczającym żeby Asteroid City liczyło się przy nominowaniu do Oscarów. Wygląda równie epizodycznie i absurdalnie, jak obowiązkowy wstęp o Leninie w książkach wydawanych w latach 50, jakie czytałem w młodości.
* * *
6. Po szóste sen. Przyznaję że spore fragmenty filmu przespałem. Owszem poszedłem zmęczony do kina. Ale zauważyłem że jednym z przesłań filmu było powtarzane wciąż zdanie “Żeby się obudzić, trzeba najpierw zasnąć” (jeżeli kogoś interesuje szersza interpretacja tych słów, odsyłam do piosenki Jarvisa Cockera). Myślę więc. że zachowałem się całkiem stosownie. I nawet się obudziłem.
Manitou
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego:
pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy
Leonard Pietraszyk pokazał że potrafi równie dobrze być dobry, zły jak i brzydki.
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Parowski political fiction Postapo Rak Reymont Romantyzm Rosja Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] po zagładzie patriarchatuDział filmowyZmruż oczy zagłado świata – w nich cała nadziejaAsteroid City – ozdóbki science fictionFantastyczny Matt Parey – wizyta w kinieGaleriaAgnieszka Ograszko – umysł i ciałoO […]
[…] Na jedną rzecz uwagę zwróciła mi bliska osoba. Skoro to jest film „namalowany”. To dlaczego nie jest to film malarski? Ten film wygląda jak zwykłe kino z kamery, przetworzone przez filtr. A przecież ujęcia kamery to nie to samo co obrazy. Wiedział o tym David Lynch. Wie o tym Wes Anderson. Wiedział o tym Siergiej Paradżanow, autor ultramalarskiego filmu „Kwiat Granatu”. O których już pisaliśmy tutaj. […]