Zwierciadło piekieł – czyli o tym jak przestałem się martwić i pokochałem horrory
Wit Salamończyk - 27 listopada, 2023Słowo od redakcji.
Wit Salamończyk jest synem publicystki Joanny Salamończyk, która specjalizowała się w popkulturze ze szczególnym naciskiem na film oraz na fantastykę. Cieszymy się że kolejne pokolenie pracuje na własny rachunek (choć z treści widać, że nie jest tak że się zupełnie odcina od antenatów, raczej kontynuuje międzypokoleniową dyskusję).
U nas Wit przejmuje prowadzenie tematyki filmowej.
Długo nie mogłem pojąć, co moja mama widzi w tych horrorach.
Lubiłem jej artykuły o kosmonautach i kosmitach, herosach biegłych w mieczu i czarodziejach biegłych w zaklęciach. Lubiłem czytać jak opisuje opowieści o historii świata, co to potoczyła się inaczej niż w rzeczywistości.
Ale horror?
Horror wszak był to dla mnie taki film, który ma przerazić, zniesmaczyć, epatować czym się tylko da, z seksem na czele. Takie raczej niskie pobudki. Instrumentalne traktowanie widza/czytelnika. Historie, w które nikt nie wierzy. No bo przecież fantastyka kosmosu, to nie jest czysta bujda – to zawsze próba refleksyjnego spojrzenia w przyszłość. A fantastyka miecza? To też nie blaga – ale zawsze jakaś próba refleksyjnego obejrzenia się wstecz. A fantastyka historii alternatywnych – to próba spojrzenia w bok.
A horror? Przecież w to nikt nie wierzy. „To tylko film, bejbi” – jak mówi Michael Jackson w teledysku do swojej dziewczyny, wcinając popcorn. W żadnym wypadku nie zamieni się w wilkołaka. To rozrywka tak pusta, jak jazda roller coasterem – krzyk nie ma dużego sensu, albo raczej nie ma dużej głębi, bo wiadomo że wagoniki nie wypadną z torów. W tym gatunku trzeba mocnego haka, żeby zawiesić na nim swoją niewiarę. Żeby choć przez chwilę naprawdę się przestraszyć.
A mama uparcie, jak Conradowski Kurtz powtarzała: „Horror, horror”.
Powtarzała w swoich artykułach, recenzjach. Że jest triada: SF, Fantasy i Horror. SF odpowiadało na potrzeby racjonalnej części człowieczeństwa. Fantasy odpowiadała …, nie pamiętam czemu , niech będzie że emocjom. A Horror odpowiadał za metafizykę.
* * *
Metafizykę? Denerwowałem się na matkę. Facet latający w hokejowej masce za bandą stereotypowych głupich nastolatków odpowiada potrzebom metafizyki? Strachy na lachy? Diabły z pudełka? Martwe zwierzęta wyłażące z grobów?
Nad biurkiem mamy leżała Biblia. Jeżeli przyjmiemy że ta Biblia jest (nomen omen) biblią metafizyki. To jakież tam jump scary? Jakież tam duchy? Jakież opętania, krwawe mordy? No dobrze, krwawych mordów w Bożej Księdze nie brakuje. I opętania się znajdą, na czele z trzema tysiącami świń rzucającymi się z urwiska. Ale na przykład kościotrupy znajdują się tylko w Księdze Ezechiela. Ezechiel prorokuje do kości. I powstają kościotrupy. Ale jest to scena nadziei. Scena pokroju…, ja wiem…? Kosiarza umysłów, albo Tronu, czy najzwyklejszego Star Treka – gdzie komputer generuje postać człowieka z zapisu cyfrowego. Może Księga Apokalipsy ma jakiś posmak horroru, bo ja wiem…
Zresztą żeby nie być gołosłownym przytoczę fragment recenzji mamusi w której opisuje filmową i książkową wersję „Ksiąg krwi” Barkera.
„I film, i nowela, i całe właściwie dzieło Barkera, traktują o bardzo chrześcijańskim problemie – czteroaktowym dramacie wyboru: Kuszenie-Wybór-Wina-Kara. Zmienia się w charakter pokusy i powody, dla których jej ulegamy; wybór może być zrazu niejednoznaczny, nie zmienia się jedno – to Kusiciel przy końcu staje się oprawcą. Kusicielowi zawsze trzeba płacić. Ale ten kat zarazem jest ofiarą, krzywdzącą i pokrzywdzoną, poddaną przerażającym deformacjom i udręczeniom; człowieczo-gadzią, robakowatą, naszpikowaną igłami, nożami, płonącą pokawałkowaną…”
Joanna Salamończyk – NF 1996
Takie rzeczy pisała mama, zawsze ilekroć miała na tapecie jakiś horror.
* * *
Bo ja wiem. Czasami są takie horrory, które tkwią głęboko w „uniwersum chrześcijaństwa”. Sztandarowy przykład to film „Egzorcysta” czy „Adwokat diabła”. Albo nawet „I stanie się koniec” (mimo tego że szatan grany przez Gabriela Byrne jest tam zabijaką w rodzaju Terminatora T1000, do którego wali się z buzuki, albo wjeżdża w niego pociągiem metra).
Ale żeby tak czynić to regułą? Czytałem jedną książkę Barkera. Gdzie nawet uczynił narratorem samego diabła. Owszem budziła ona potworność. Ale raczej chodziło o potworną nudę. I nie zarzucam Panu Clive’owi nieumiejętnego warsztatu. Nie oszalałem. Po prostu to sztuczne napięcie plastikowej metafizyki nie przejmowało mnie. Nawet najbardziej nieprawdopodobny świat przedstawiony Perelandry jest bardziej wiarygodny, bo pisany z przekonaniem, że o to oglądam prawdziwą Księgę Rodzaju. A Barker, choćby inspirował się jak najdokładniej średniowiecznymi wyobrażeniami piekła – mnie nie zajął.
A jednak to szaleństwo jest (albo przynajmniej było) metodą.
Przyznałem mamie rację, kiedy zacząłem z ciekawości (jak wiadomo ciekawość to pierwszy stopień do tego miejsca, o którym tutaj piszemy) – zaglądać do książek Mastertona.
Graham Masterton to ktoś, kogo nie posądzimy o pisanie „fantastyki religijnej” ani „problemowej”. Wydaje się być dość wyrachowanym konstruktorem fabuł, których celem jest wciągnięcie, zaintrygowanie, a jednak… Z jego książek, choć udawane – wyziera coś naprawdę szczerego.
Debiutancki i znany „Manitou” krążył jeszcze wokół „mitologii”. „Demony Indian” były potężniejsze od „diabła białych ludzi”. Sprawna książka o duchach, wciągająca emocjonalnie.
Tutaj jednak chciałbym skupić się na „Zwierciadle piekieł” – to naprawdę warta uwagi przygoda z metafizyką.
„Zwierciadło piekieł” – postaram się nie zdradzać szczegółów – ale ono naprawdę ma coś wspólnego z piekłem. Tym złym miejscem, gdzie trafiają potępione dusze.
* * *
Co by tu napisać, żeby zachęcić
1. Audiobook – jest zrobiona naprawdę dobra produkcja audio. Świetni aktorzy, aktorki. Miodzio i tak dalej. Czternaście godzin ciekawego klimatu. Można rzec standard – ale muszę wspomnieć o jednej rzeczy która mnie bardzo zachwyca – to muzyka Wojciecha Błażejczyka. To, co w tej muzyce wyjątkowego oprócz tego że jest ona naprawdę sprawna i porusza się między ciężkim brzmieniem i elektroniką, to że jest jej naprawdę dużo i godzinami towarzyszy prozie. To nowy styl kompozycji – literackie basso continuo. Granie do książki jak granie w kinie do filmu. Coś o czym jeszcze mam nadzieję napiszę szerzej na tych łamach.
2. Retro musical – historia Mastertona jest dość przewrotna sięga przedwojennego musicalu i dość niecodziennej obsesji bohatera – autora scenariuszy filmowych. Obsesją to jest wznowienie produkcji muscialu, w którym grało przed laty cudowne dziecko kina, a które zostało brutalnie zamordowane podczas kręcenia. Nie jest to prosta historia o duchu dziewczynki. To całkiem niezły kulturowy zawijas.
3. Staroświecki bohater – główny protagonista u Matertona, tak tutaj jak i w innych powieściach jest dość staromodnym typem. Młody chłopak, który mimo swej młodości, cwaniactwa, nastawienia na zarobek – ma dość gołębie serce i mocno przejmuje się losem innych ludzi. Wiadomo że taki człowiek dość dobrze pcha fabułę do przodu. Ale jest to jednak człowiek z innego świata, niepodobny dzisiejszym „samorealizującym się” egoistom, jacy zalewają zwłaszcza współczesne seriale. A żeńskiego bohatera tego typu – zwyczajnie nie potrafię sobie wyobrazić. (może dorosła Lisa z Dzieci z Bullerbyn dala by radę)
4. Mistyka. A przynajmniej metafizyka. No kurczę. Ona tam naprawdę jest. Bohater Mastertonowski, choćby nie wiem jak wyrachowana była motywacja autora, to naprawdę niezły Święty Antoni, miotany przez demony i wystawiany na kuszenie.
Bo jeżeli o mistykę się rozchodzi to posłuchajcie tego jednego akapitu wypowiedzianego przez bohatera. A który brzmi jak przesłanie tej całkiem długiej powieści
Posłuchaj tylko… Sto czterdzieści tysiące ludzi. Wszyscy zabili się sami. A massmedia już próbują znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie. Jeśli chcesz poznać moje zdanie, to sądzę ze racjonalizowanie stanowi śmierć ludzkiej rasy. Czas żebyśmy zaczęli wierzyć w niewyjaśnione. A może jest już za późno…
Graham Masterton Zwierciadło Piekieł
5. Przyzwoitość. Seks, seks, gdzie w tej historii podział się seks? Ano nie ma. To staroświecka historia i dzięki temu może robić za moralitet. Wiadomo że w produkcjach takiego np. Guya Smitha było po jednym „momencie” na rozdział. Tutaj ich nie ma (a znamy doskonale gawędziarskie zdolności w obszarze seksu, jakimi może się pochwalić Pan Graham M.) i naprawdę te horrory mogą robić za historię która „ku dobru ma skłaniać”.
* * *
Tak to nie jest fantastyka religijna.
To jest horror, który ma być swego rodzaju kryminałem i grozą.
Cały czas widać że to jest „na chwilę zawieszona niewiara” (nie tak jak u Lewisa).
Tutaj nawet nie widzę tych wspomnianych wcześniej czterech aktów Kuszenie-Wybór-Wina-Kara. Tutaj piekło działa inaczej.
Ale zaczynam rozumieć o co chodziło mojej mamie.
Wit Salamończyk
* * *
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego:
pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy
Jałowość tworów po-kulturowych jest jakąś formą przetrwania pozbawionego sensu. Ale przetrwanie – głosili neoewolucjoniści – jest celem samym w sobie, zatem nie ma powodu, by się oburzać, że „Bridżertonowie” są głupi; odnóża stawonogów czy macki ośmiornic też nie są mądre.
Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety Korzyński lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Parowski political fiction Postapo Rak Reymont Romantyzm Rosja Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] Oramus – Mój pogrzebJudyta Zajonc – Czy pokolenie X znowu będzie odbudowywać świat?Wit Salamończyk – Zwierciadło piekieł – czy leżało koło moralitetu?Proza – WojnaMaciej Witkowiak – Cena wolnościKobietyWilhelm i Salik – Kobiecy […]