Kobiecy genius o przetrwaniu życia
Ryszard Ochudzki - 4 lipca, 2023Kate Wilhelm i Magdalena Salik zaglądają w duszę człowieka przyszłości
Kiedy za fantastykę biorą się kobiety, to nie ma żartów, ani nie może być mowy o błahych sprawach.
Wszak noszą one w sobie największe wyzwanie i tajemnicę jaką jest trwanie i przetrwanie ludzkiego gatunku. Wyczuwał to Jim Morrison żarliwie wyznając w kierunku dziewczyn:
The world on you depends
Riders on the Storm
Our life will never end…
Wyczuwa to również większość męskiej populacji, obserwując jawnie bądź w ukryciu przedstawicielki drugiej płci, gdy w przebłysku wieczności pojawia się poczucie, że to już jest ta i jedyna…
Archetyp kobiety jako matki zawiera w sobie zarówno umiejętność dawania życia jak i sztukę jego zabierania, która paradoksalnie nawzajem się przenika. Możemy buntować się coraz to lepszą techniką, by jednak wyglądało to inaczej, ale jak pokazuje świat postapokaliptycznych miejsc – ucieczka od powiązania życia i śmierci, przynosi efekt odwrotny od zamierzonego, przez jeszcze więcej śmierci i jeszcze mniej życia.
W tych zmaganiach, nieodrodny Syn swojej Matki – Nauczyciel z Nazaretu ustami swoich apostołów wyraźnie objawił jednak ową mądrość znaną z natury kobietom, w mało mówiącej dziś – zwłaszcza dla cyfrowych rolników w Minecraft – przypowieści o ziarnie, które, aby wydać plon, musi obumrzeć. Może za to cyfrowi wojownicy Fortnite łatwiej usłyszą, co jeszcze mówił „Syn Maryi”- że jak się traci życie, to się je zyskuje (ileż wszak nowych żyć jest w grach!), gorzej z tym, co mówił dalej, o utracie życia, gdy się go rozpaczliwie szuka.
Oddajmy jednak głos kobietom.
Jak ma przetrwać nasz gatunek wobec niesprzyjających warunków – gdy za plecami czyha nieustanna entropia, która chce by śmierć znaczyła koniec i rozpad, gdzie nieustannie na włosku wisi biologiczna apokalipsa, kreowana żelazną i wirtualną pięścią, która bezwzględnie może odmienić oblicze Ziemi (a jakże, znów tej umęczonej Ziemi). Jak się ratować, by uprzedzić nieuchronny rozpad Błękitnej Planety, poszukać nowej Ziemi, albo jeszcze dalej, gdzieś na nomen omen – na innych planetach? By przede wszystkim odnaleźć życie w sobie, pomimo, że w życie wpisana jest śmierć?
* * *
Gdzie dawniej śpiewał ptak
Kate Wilhelm
Pierwsza z autorek – trochę zapominana, szczątkowo (niestety) w Polsce wydana – Kate Wilhelm – w powieści „Gdzie dawniej śpiewał ptak” ukazuje świat zniszczony przez człowieka na wielu płaszczyznach. Zmasakrowana ekologia naszej planety, prowadzi nieuchronnie do chorób i głodu, ale przede wszystkim zabija zdolności wydawania na świat nowych pokoleń ludzi. W dobie dzisiejszych ekologicznych radykałów może to i kogoś ucieszy, ale jednak w świecie Kate Wilhelm, nie jawi się to jako błogosławieństwo a przekleństwo.
W zamkniętej enklawie amerykańskich bezdroży, grupa naukowców pod patronatem bogatych protektorów w różnorakich koligacjach rodzinnych, próbuje rozpaczliwym rzutem na taśmę ocalić ludzkość. Tworzą Farmę z rozległymi uprawami i bydłem – by było co jeść, ale też bogate laboratoria, w których trwa walka z czasem – by było komu jeść. Intensywna praca przynosi owoce – zboża rosną, liczne bydło ryczy w zagrodach, a ludzkość trwa dalej, prawie tak samo. Prawie… bo przy pomocy klonowania.
Pojawia się więc nowe pokolenie ludzi – klonów. Wydaje się, że są tacy jak my, ale w istocie są drobne różnice, choć biologicznie w zasadzie bez zmian. Oprócz jednolitego wyglądu, mają jednak zupełnie inną percepcję i postrzegania wzajemnych relacji. Są precyzyjnie morderczy w swoich kalkulacjach i planach, a więc gdzieś tam w sztucznych macicach, coś z pierwotnej istoty ludzkości umyka, zwłaszcza jeśli chodzi o nieszablonowość działania i indywidualizm.
Z jakichś bowiem powodów, nasi sklonowani następcy obsesyjnie muszą trzymać się swojej rodzinnej Farmy i jej bliskich okolic. Każda dalsza wyprawa, stanowi dla nich wyzwanie, wręcz cierpienie i torturę, przeżywane – chciałby się rzec solidarnie „przez grupę” – ale lepiej powiedzieć (w duchu czasów minionych i obecnych) „kolektywnie”.
Świat jednak jest bezwzględny, i pojawia się znów paradoks, który mówi, że aby trwać, a więc żeby było tak jak dotychczas … wszystko musi się zmienić. Klony w kolejnych pokoleniach chcąc-nie chcąc wyruszają na odległe wyprawy badawcze, by w opustoszałych miastach wygrzebywać resztki artefaktów po upadłej cywilizacji, szukając w nich rozwiązań na kolejne, nawarstwiające się problemy kolonii.
Po jednej z takich eksploracji, dochodzi do powstania swoistej anomalii. Ze związku dwojga klonów, którym oderwanie od kolektywu na jednej z eskapad przeformatowało serca, powstaje w sposób naturalny dziecko. Początkowe ukryte niczym dzieciątko w Egipcie – przed „zabójczo przyjaznym” kolektywem. Rośnie w oderwaniu od obowiązujących na Farmie standardów.
Rzecz jasna dziecko tak zrodzone i wychowane, burzy dotychczasowy porządek ale jest też szansą ludzkości na przetrwanie. Chłopak, gdy dorasta, jako samotny buntownik odkrywa czego brakuje reszcie, by przetrwać.
To, co ludzkość trzyma w psychicznej stabilności, ale też pcha by iść do przodu i porywać się na niewyobrażalne – co stanowi jedyną gwarancję przetrwania świecie post (a może przed?) apokaliptycznym, to… odwołanie się do czegoś innego niż tylko pełna miska wody i jedzenia (nie mówiąc o ciepłej wodzie w kranie).
W rzeczywistości wykreowanej przez klony – technologicznego determinizmu i planowania, by było syto i bezpiecznie – nasz dzieciak przywołuje na swój dziecinny sposób tajemnicę transcendentną- jakieś bóstwo leśne, siłę nie z tego świata. Być może wymyśloną, ale bezwzględnie skuteczną.
Brutalna prawda jest bowiem taka, że by nie oszaleć, by iść do przodu, wyjść poza bezpieczną bańkę, mieć odwagę mierzyć się z tym co nas otacza i przytłacza – musimy w Coś wierzyć więcej niż tylko w życie bez bólu i cierpienia, w komfortowych warunkach zapewnionych przez łatwo dostępne zasoby.
Tylko wtedy wygramy bitwy, a może i całą wojnę z tym wszystkim, co w głębokiej ciszy, gdy jesteśmy sami, mówi nam o bezsensie istnienia. Brzmi to oczywiście jak herezja, w naszym świecie, żarliwie walczącym o świeckość i sekularność, upatrującym w farmakologii i technikach psychologicznych gotowych rozwiązań na weltschmerz… ale to Kate Wilhelm jest łagodnie bezwzględna, jak tylko kobiety potrafią – wybaczcie mili, przetrwają tylko ci, co wierzą w Wodżi, czy w cokolwiek co jest z tego ale i nie z tego świata.
* * *
Płomień
Magdalena Salik
Paradoksalnie trochę podobnie, w temacie zmagań z niebytem, można odczytać debiutanckie podejście do SF w wykonaniu Magdaleny Salik – powieść „Płomień”. Słusznie nagrodzona – bezdomną obecnie fantastyczną nagrodą im. J.A. Zajdla, autorka przerzuca nas do zupełnie innego świata, gdzie jednak ludzkość toczy twardą i o dziwo skuteczną walkę o przetrwanie.
Mamy świat niezbyt odległej przyszłości, gdzie wszystko jest poukładane, zabezpieczone w nadmiarze i obfitości – ludzkość idzie w nie stronę postapokaliptycznego upadku, a w kierunku przedapokaliptycznego rozwoju, w stylu Star Treka. A więc technologia, technologia i jeszcze raz technologia panuje jako w niebie, tak i na ziemi, a także w mrokach duszy. Przy dobrej kawie, z systemem limitów śladu węglowego młodzi, zdolni, wykształceni z wielkich aglomeracji planują jak fajnie urządzić świat. Społeczność międzynarodowa w tym stanie jest wreszcie gotowa, by porwać się na wysiłek, wysłania w podróż kosmiczną, na naprawdę odległe inne planety, ludzkich przedstawicieli- nowego Adama i nową Ewę.
Pozostaje jeden problem. Jak utrzymać stabilność psychiczną ludzi wysyłanych tak daleko, w tak niesprzyjających warunkach do jakich należy statek kosmiczny? Zahibernować, wiadomo, ale co dalej. Jak osiągnąć efekt, by ludzie pozostali ludźmi?
Jak w świecie, gdzie wszystko mamy rozpisane na czynniki pierwsze, każdy gen i hormon jest pod kontrolą, wykrzesać w człowieku pierwotną odwagę, by nie tylko wyruszyć, ale by nie zwariować na miejscu, by wyeliminować ryzyko rozpadu i chaosu? Powieść wartko płynie, dobrze się czyta, mimo, że wydawca na okładce spojleruje o wirtualnej rzeczywistości, ale można to przeżyć, do końca udaje się autorce zachować uwagę czytelnika, a ciekawe rozwiązanie fabularne nie rozczarowuje (ale przyznać trzeba, że od pewnego momentu brakuje redaktora, który przekonałby autorkę, by miejscami odchudziła książkę).
Mamy więc próbę pokazania świata, w którym ludzkość sobie poradzi bez bóstw i transcendencji, wszystko uda się zmapować, a każdy impuls w neuronach uda się pobudzić szkiełkiem i okiem, by osiągnąć efekt, jaki dotychczas osiągano naturalnymi metodami.
Metody te od zarania ludzkości, były wiarą w Coś albo lepiej Kogoś, pozwalały naszym przodkom, z szaloną lekkomyślnością wsiadać na nędzne łupanki, – jak to sama M. Salik w swojej powieści zauważa – i przekroczyć przykładowo cieśninę Beringa, skolonizować obie Ameryki, czy kilkaset tysięcy lat później, na trochę lepszych statkach z krzyżami na żaglach uczynić podobnie z drugiej strony wielkich kontynentów.
I to ludzie wierzący w Coś czy Kogoś to zrobili. Skąd to wiemy? Gdziekolwiek bowiem człowiek dotarł, gdzie by się nie osiedlił, przetrwali nie ci, co chcieli tylko mieć ciepło i bezpiecznie, ale ci szaleni, co wierzyli. Czy się to komuś podoba, czy nie, przetrwali właśnie tacy, dziecinnie, religijnie szaleni – by trwać i przekazywać życie dalej, opuszczać swoje bezpieczne Ur i znajdować ziemię obiecaną oraz swojego następcę – Izaaka. Póki co, ten model pozwolił nam postawić nogę na Księżycu.
Dziś jednak, gdy wiara w Coś lub Kogoś jest obskurna, i staje się pożywką jedynie dla maluczkich na ciele i umyśle, jakoś w dziedzinie szalonych wypraw, stanęliśmy w miejscu, coraz bardziej zagłębiając się w siebie, znajdując tam nieuchronnie zatrważającą pustkę bezsensowności egzystencji własnej jak i naszych potencjalnych dziedziców.
Może – jak to opisuje M. Salik – przeskoczymy ten regres przez technikę transhumanizmu, a sieć zapewni nam wszystkie niezbędne iluzje, byśmy nie bali się egzystować w kosmosie wewnętrznym i zewnętrznym, gdzie nie ma Kogoś czy Czegoś. Czy jednak o to chodzi?
Zakończenie „Płomienia” stawia te pytania, a udzielone poniekąd odpowiedzi, może nawet wbrew intencjom autorki, pozostawiają trudny do wysłowienia smutek i poczucie utraty czegoś cennego. Mierzymy się bowiem z bardzo poważnym eksperymentem socjologicznym, od którego zależą dalsze losy ludzkości. Na szczęście, kolejny raz w dziejach, kobiety potrafią intuicyjnie nakierować na właściwe rozwiązanie, a głos Kate Wilhelm jak i Magdaleny Salik, warto w tym temacie wysłuchać.
Redaktor Ochudzki Ryszard
Zaproszenie od redakcji.
Jeżeli chcesz wyrazić polemikę.
Lub jeżeli w ogóle podoba Ci się nasze medium i chciałbyś przez nasz kanał coś wyrazić. Zapraszamy. Pisz do nas. Może się uda.
Nie musimy się zgadzać.
Albo inaczej – musimy się zgadzać co do jednego:
pluralizm jest OK i każdy ma prawo do swoich poglądów.
Forumlarz kontaktowy
Książka wciąż jest wielkim pożytkiem dla nas wszystkich, którzy wszak w jednym kotle, mimo kłótni, nieuchronnie gotujemy się powoli i zmagamy się ze skandalem śmierci, próbując groźbą czy prośbą okiełznać ją na różne sposoby.
AI Bareja Biblia Conrad Cybulski Diuna Dukaj Fantastyka religijna Gwiezdne Wojny Historia Horror Houellebecq Huberath Jęczmyk Kloss Kobiety lektury Lem Linda Masterton Mickiewicz Niemcy Nowak Parowski political fiction Postapo Romantyzm Rosja Sapkowski Seriale Sienkiewicz Simmons Strugaccy Stuhr Szyda Słowacki Tolkien Twardoch Twin Peaks Tym Ukraina Vonnegut Wojna Ziemkiewicz Żuławski
[…] czy leżało koło moralitetu?Proza – WojnaMaciej Witkowiak – Cena wolnościKobietyWilhelm i Salik – Kobiecy genius o przetrwaniu życiaJaga Rydzewska – Atalaya – kobiety kontra ChatGPT-(1000)Ian Watson – Orgazmomat […]